Felieton: Duet lepszy od "trójkąta"
Zawsze fascynowały mnie duety. Choć wiem, wiem, podobno trójkąty są ciekawsze. I modniejsze. Ja jednak jestem kobietą starej daty, upierać się będę, duet jest konkurencją o wiele trudniejszą.
Zawsze fascynowały mnie duety. Choć wiem, wiem, podobno trójkąty są ciekawsze. I modniejsze. Ja jednak jestem kobietą starej daty, upierać się będę, duet jest konkurencją o wiele trudniejszą. O ile w zestawie gdzie są „trzy końce” – decyduje większość, o tyle w duecie - 50% na „nie” i 50% na „tak” oznacza, że aby do czegoś dojść, ktoś musi wziąć i walnąć pięścią w przysłowiowy stół.
Od lewej: Tomasz Konecki i Andrzej Saramonowicz
Duet to miejsce, gdzie emocje czasem muszą sięgnąć zenitu, a motoryką swoją o wiele przewyższa tercet. Gdzie mu tam do temperamentu duetu.
Przeciwności się przyciągają, silne osobowości odpychają. Taka walka może się okazać tym czymś, co przynieść może kinu, czy wszelkiej twórczości, korzyść najwyższa. Oczywiście jeśli obie strony najsampierw się nie pozabijają, zanim do czegoś dojdą.
Pedro Almodovar i Penelope Cruz
Dlatego kocham duet. Szczególnie w kinie. Tandem, w relacji współzależnej i niekoniecznie podległej.
Bo o ile pięknie nam grały, i grają, takie układy jak zestaw aktor-reżyser, o tyle w sytuacji gdzie u steru posadzimy dwóch niezależnych (choć w gruncie rzeczy ze sobą silnie, poprzez dzieło, w którym uczestniczą, niejednokrotnie nierozerwalnie, związanych) osobników, może się zacząć robić bardzo ciekawie. Szczególnie, kiedy praca staje się dla nich zabawą. Wtedy pasja z takiego dzieła – aż „kapie”. A jak to się potem ogląda! Ha!
Quentin Tarantino i Robert Rodriguez
Kocham filmy robione przez chłopaków, którzy lubią swoją robotę. I potrafią się nią bawić. Jak np. Quentin Tarantino i Robert Rodriguez's.
To, co ci dwaj panowie wyrabiają z formą, kształtem, czy klimatem swoich produkcji, to mistrzostwo świata. Podziwiam ich za odwagę, za tupet w łamaniu wszelkich konwenansów, za brak obawy, że zaszufladkowani zostaną jako: a to producent komediowy, a to reżyser kiczowatych reamak`ów, a to skandalizujących kryminałów
Quentin Tarantino i Robert Rodriguez
Ten duet, to duet dialogu. Mam wrażenie, że to co zrobi Quentin, zaraz otrzymuje odpowiedź od Rodrigeza. W jeszcze bardziej zwariowanej formie.
Konkurencja – „wymyślmy jeszcze bardziej pojechany film”. Zobaczmy ile widz da radę znieść.
Od lewej: Trey Parker i Matt Stone
Kiedy mówię Quentin i Rodrigez automatycznie myślę: Matt Stone i Trey Parker. Będę się upierać, że to klony. (No chyba, że Tarantino z Rodrigezem są klonem South`parkowców. Ale to już rozważania pt co pierwsze, czy kura , czy jednak jajko).
To podobieństwo, ta analogiczność, tej pary, opiera się na podobnej zasadzie, polegającej na..... braku zasad, oraz oczywiście czerpaniu jak największego „fun” z tego, co przyszło nam robić zawodowo.
South Park
To historia pt „jak zrobić z zabawy całkiem nieźle prosperujący biznes i nie przestać się bawić.”
Nie ma sensu rozpisywać się nad samym South Parkiem, nad tym co nam daje, i tym czym byśmy bez niego byli. Bo można by pisać i pisać, piać i piać i bić głową pokłony. Chodzi o formę pracy. O pomysł na życie, i to, jak bardzo dopełniają się w duecie Matt Stone i Trey Parker. Ideał. Żeby tak grały małżeństwa, to byśmy zdecydowanie mniej mieli rozwodów.
Od lewej: Jaromir Sofr i Jiri Menzel
Są też chłopaki sobie wierne, łamiące mniej zasad. Spokojniejsze, mniej rockendrolowe. Mniej butne. W efekcie budujące obrazy o wiele bardziej estetyczne, refleksyjne. Czy to oznacza, że mają oni mniej zabawy przy pracy? Nie sądzę.
To co zrobił duet Jiří Menzel i Jaromír Šofra, przy 12 filmach fabularnych, trudno posądzić o brak pasji, czy zabawy. Zdjęcia stają się w tych produkcjach idealnym dopełnieniem reżyserii, reżyseria zdjęć. Taki duet to duet uzupełniający się idealnie.