Fantasy bez magii
Wydawanie w Polsce serii komiksowych to sprawa niełatwa. Przedsięwzięcie, z którym nikomu nie udało się poradzić od czasu upadku słynnego TM-Semic. A przecież próbowano kilkukrotnie - swoją klęskę zaliczyły nawet wydawnictwa Dobry Komiks i Mandragora. Pamiętający o tamtych porażkach decydenci z Egmont Polska postanowili podejść do problemu z zupełnie innej strony. Zamiast amerykańskich superbohaterów, na których, jak często powtarzają rodzimi wydawcy, nie ma u nas rynku, sięgnęli po frankońskie komiksy fantasy głównego nurtu. Zamiast oddzielnych zeszytów, zdecydowano się na magazyn zbierający aż trzy serie. Pomysł to nawet ciekawy, ale dobór tytułów fatalny.
13.04.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:17
Żadna z zamieszczonych w "Fantasy Komiks" serii nie zaskoczy nikogo, kto kiedykolwiek choćby przechodził obok kina, w którym wyświetlano "Władcę pierścieni". Wszystkie są stereotypowymi do bólu opowieściami opartymi na odwiecznych prawidłach gatunku. "Legenda" opowiada o wychowanym wśród wilków chłopcu, cudem uratowanym dziedzicu tronu, walczącym z uzurpatorem, by odzyskać władzę w krainie. "Lasy Opalu" to rozczulająco naiwna historyjka o zwykłym nastolatku dowiadującym się, że pisane jest mu zbawienie świata. Zaś "Rozbitkowie z Ythaq", której bohaterowie rozbijają się na zacofanej planecie, to typowa dla Scotcha Arlestona (serie dziejące się w uniwersum Troy) mieszanina fantasy i science-fiction.
"Fantasy Komiks" nie jest kierowany do dojrzałego czytelnika. Nie dziwi więc, że jego redaktorzy zdecydowali się sięgnąć po ograne historie. W założeniu miały one przyciągnąć zafascynowanych fantasy nastolatków. Rzecz w tym, że żaden z zaprezentowanych tytułów nie przykuwa uwagi. Można punktować naiwne, kiepsko opowiedziane fabułki. Pisać o stereotypach i zapożyczeniach. Zarzucać bajkowość i infantylność. Porównywać je do uwodzących miliony filmów Petera Jacksona czy Jamesa Camerona, wciągających powieści Feliksa W. Kresa, przewrotnego cyklu Andrzeja Sapkowskiego, dowcipnych produkcyjniaków Terry'ego Pratchetta czy współczesnych baśni Naila Gaimana. Nietrudno byłoby wykazać jak wiele scenariuszom Arlestona i Swolfsa brakuje do najciekawszych osiągnięć współczesnego fantasy. Problem jednak w tym, że tytuły zgromadzone w "Fantasy Komiks" nie mogą konkurować nie tylko z osiągnięciami współczesnego fantasy. Ani "Rozbitkowie z Ythaq", ani "Legenda", ani tym bardziej "Lasy Opalu" (zdecydowanie najgorszy z
tytułów) nie wytrzymałyby porównania z powieściami ze świata DragonLance czy Warhammera - klasycznych do bólu, pisanych w innych czasach sag, które bezlitośnie żerowały na pomysłach Tolkiena.Przypominanych dziś już tylko z sentymentu, zawsze z uczuciem lekkiego zażenowania.
Fakt, że "Fantasy Komiks" celuje w czytelnika młodego i nieoczytanego, chłonącego historyjki o magii i mieczu z uroczą zachłannością, nie usprawiedliwia rozczarowującego poziomu zaproponowanych komiksów. Komiksów całkowicie bezpłciowych i nijakich. Niewciągających i nudnych. Których jedyną siłą jest nie najgorsza kreska (choć i w tej materii, wyraźnie na plus wyróżnia się tylko praca Adriana Flocha) i pojawiająca się co pewien czas golizna.
Jeżeli to, co prezentuje "Fantasy Komiks" to wszystko, na co stać dziś europejski komiks fantasy, to być może trzeba było jednak sięgnąć po amerykańskich superbohaterów. Lub po prostu sobie odpuścić.
Więcej o gwiazdkach Komiksomanii możecie przeczytać tutaj.