Fani czekali ponad 30 lat. Nowy hit Netfliksa rozkłada konkurencję na łopatki
Jak wygląda Sen? Co robi codziennie Śmierć? Jak wyglądają rządy Lucyfera w piekle i czym zajmuje się Pożądanie? Ponad 30 lat temu Neil Gaiman stworzył "Sandmana", który zdobył miliony fanów na całym świecie. Dziś nie brakuje wśród nich prawdziwych fanatyków. Teraz po latach dostali serial, który wielu zachwyci i wkręci jak najlepsza produkcja. Innych – boleśnie rozczaruje. Oto dlaczego.
05.08.2022 11:37
Wokół "Sandmana" miesiącami krążyły same tajemnice. Miliony fanów komików Gaimana rozpaliły się, gdy ogłoszono, że Netflix pokaże serial na podstawie oryginalnej historii. Potem emocje jeszcze zostały bardziej podbite, gdy zaprezentowano obsadę. Internet się zagotował, bo już po doborze aktorów można było zobaczyć, że twórcy dokonają pewnych zmian w historii. O co było tyle krzyku?
W "Sandmanie" główną postacią jest Morfeusz, Król Snów, Nieskończony (Tom Sturridge), który zostaje uwięziony przez przywódcę sekty Rodericka Burgessa, zwanego też Magusem (Charles Dance). Burgess chce zniewolić Śmierć, ale ściąga do swojej posiadłości jej młodszego brata – Sen. Magus odbiera Morfeuszowi jego narzędzia (hełm, sakwę i rubin), pozbawia tym samym mocy i zamyka w szklanej kuli. Gdy Sen trafia do niewoli, miliony osób na świecie zapadają na "tajemniczą chorobę" i nie mogą się wybudzić. Utknęli we własnych snach i koszmarach. Morfeusz jest przetrzymywany w lochach pod posiadłością przez 100 lat. Gdy w końcu wydostaje się, jego królestwo – Śnienie – jest w rozsypce.
Koszmary zadomowiły się w rzeczywistości ludzi. Wśród nich Koryntyjczyk (grany przez Boyda Holbrooka), prawdziwy czarny charakter tego serialu. W komiksach Koryntyjczyk był pełnoetatowym koszmarem. W serialu jest nie tylko złem, ale pełno w nim seksualnej energii. Przyciąga i przeraża. Skąd taki pomysł na tę postać?
- Chcieliśmy, by istniał w całym sezonie aż do finałowego zjazdu seryjnych morderców, więc musieliśmy stworzyć origin tej postaci. Koryntyjczyk jest idolem najgorszych przestępców, więc nie mógł być tylko jak buldożer, który zostawia po sobie zniszczenie, ale musiał stać się wyrafinowanym psychopatą, który zmienia swój styl w zależności od tego, czego w danej chwili potrzebuje – mówi w rozmowie z WP Boyd Holbrook.
Koszmar czy sen fana?
"Sandman" liczy 10 odcinków, z czego w pierwszych twórcy biorą nas za rękę i wprowadzają w nowy, niezwykle bogaty w szczegóły świat. W "Sandmana" wkręcą się więc nie tylko ci, którzy wcześniej czytali czy po prostu słyszeli o komiksach, ale też ci, którzy pierwszy raz będą mieli z tym do czynienia. Ba, sami aktorzy wprost przyznają, że przed dołączeniem do projektu nie czytali komiksów, a zachwycili się tym światem jak niczym innym.
Najpierw obserwujemy zniewolony Sen, potem jego przygody związane z odzyskiwaniem narzędzi. Idziemy z nim do krainy snów i koszmarów, a nawet do Piekła. Tam rządzi Lucyfer, czyli niesamowicie magnetyczna Gwendoline Christie znana widzom z "Gry o tron".
Z komiksów przeniesiono wiele kultowych scen. Jest gra Snu z Lucyferem (w oryginale walczył o swój hełm z demonem), jest spotkanie z Joanną Constantine (w komiksach Morfeuszowi towarzyszył John Constantine) i z siostrą Śmiercią (wciela się w nią czarnoskóra aktorka Kirby Howell-Baptiste).
Pierwszy sezon serialowego "Sandmana" jest – zdaniem samego Neila Gaimana – niezwykle wierny komiksom. Widać to w doborze kolejnych historii do odcinków – jak rozdział po rozdziale z pierwszego tomu komiksowego "Sandmana". Dla jednych może być to niezrozumiałe, bo fabuła zbacza na różne tory, ale fani powinni być zadowoleni z takiego scenariusza. Nie da się tu nudzić.
Jest balans pomiędzy horrorem a fantastyką. Są sceny, w których twórcy nie szczędzą obrzydliwości, wybuchających ludzkich ciał i krwi. Są sceny, które są małymi arcydziełami, a najważniejsze są w nich tylko dialogi i postaci zamknięte w jednym pomieszczeniu (jak w odcinku "24 godziny", który w całości rozgrywa się w przydrożnej restauracji). Ultra-fanom "Sandmana" może przeszkadzać, że wiele scen i postaci nie jest tak ostra jak w komiksach. Sen w oryginale nie był przystojniakiem, a ten serialowy to najlepsza postać do wcielania się na Comic-conach.
Inny grząski grunt? Zmiany w postaciach. Niektóre są innej płci, orientacji seksualnej, mają inny kolor skóry. "Sandman" zawsze był inkluzywny. Serial Netfliksa jeszcze bardziej to podkreśla.
Allan Heinberg, producent i showrunner wyjaśnia w rozmowie z WP: - Inkluzywność zawsze była w DNA "Sandmana". Kiedy tworzyliśmy projekt, zastanawialiśmy się, czy postaci, które są białe i są mężczyznami w komiksie, koniecznie muszą takie być. W trzecim odcinku pojawia się postać skrzypka Harry’ego. Było dla nas ważne, by pokazać, że pod koniec swojego życia odmawia szema, podkreślić jego żydowskie korzenie. W komiksach postać Luciena, bibliotekarza, to biały mężczyzna. Nie było żadnego powodu, by tak musiało zostać. Teraz mamy Lucienne, w którą wciela się Vivienne Acheampong.
Po pierwsze: inkluzywność
- Wyprzedzaliśmy swoje czasy – komentuje Gaiman. - Historie z komiksów przetrwały i odpowiadają na to, co dzieje się dziś w świecie, w społeczeństwie. Mówiło się, że "Sandman" jest apolityczny, choć nie wydaje mi się to do końca prawdą. Jesteśmy dziś atakowani przed idiotów za to, że serialowy "Sandman" jest poprawny politycznie. My to zrobiliśmy ponad 30 lat temu! Działało to wtedy, więc robimy to i teraz – mówi bez owijania w bawełnę. Przyznaje wprost, że zekranizowanie "Sandmana" udało się dopiero teraz, właśnie dzięki producentom i zaangażowaniu giganta, który walczył o zachowanie inkluzywności tej historii.
– Podpisujesz się pod jakimś projektem, oddajesz prawa do swojej twórczości, bo uwielbiasz reżysera, który ma się tym zająć. A potem okazuje się, że reżyser wypada z projektu, firma przejmuje prawa do ekranizacji i nagle dostajesz bardzo złe, żenujące scenariusze od ludzi, którzy nie mają szacunku do adaptacji – opowiada Gaiman. - Teraz mam więcej władzy. Kiedyś mogłem powiedzieć tylko "tak" lub "nie". Pewne studio zadzwoniło i zaproponowało zekranizowanie "Chłopaków Anansiego", ale zaznaczyli, że wszystkie czarnoskóre postaci będą białe. Powiedziałem: nie, nic wam nie sprzedam. Dzisiaj mogę pracować z Amazonem, który obsadza w produkcji wspaniałych aktorów takich jak Whoopie Goldberg i ekranizujemy w końcu "Chłopaków". Z Netfliksem mogę współpracować, tworząc w końcu "Sandmana" – mówi w rozmowie z WP.
Gaiman nie kryje ekscytacji. Skoro ojciec "Sandmana" tak cieszy się z adaptacji, to może i fani będą zachwyceni?
Serial ma swoje plusy: mamy tu mnóstwo wspaniałych aktorów w nietypowych rolach (David Thewlis, Patton Oswald, Charles Dance czy wspominana już Gwendoline Christie). Mamy nowe – dla szerokiej publiczności – twarze (Tom Sturridge, Vivienne Acheampong czy debiutująca Vanesu Samunyai w roli Rose Walker).
"Sandman" to też popis efektów specjalnych, magii grafiki komputerowej. Piekło i Śnienie robią wrażenie (a szczególnie bramy do tych wymiarów). Twórcy bawią się filmowymi stylami. Czasem jest strasznie, czasem obrzydliwe, czasem zabawnie. Bywa i wzruszająco.
Pierwszy sezon "Sandmana" otwiera bramy do stworzenia nowego uniwersum. Gaiman i Heinberg nawet nie próbują kryć się z tym, że chcą przenieść więcej historii Morfeusza na małe ekrany. Netfliks będzie miał hit na miarę "Stranger Things"? Będzie sen czy jeden wielki koszmar? Już sami możecie się przekonać, serial zadebiutował już na platformie.
Magdalena Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski