Męcząca sztuka kamuflażu
Dla tych, którzy pamiętają Kopic z ekranu, informacja o tym, że cierpi na bielactwo, z pewnością będzie ogromnym zaskoczeniem. Plamami odbarwionej skóry pokryte jest ponad 50 procent powierzchni jej ciała. Przed kamerami nigdy nie było widać tych niedoskonałości. Mało kto wiedział jednak o tym, ile wysiłku kosztowało to dziennikarkę.
- Do telewizji przyjeżdżałam zawsze już pomalowana. Trudno to wytłumaczyć, bo ktoś może powiedzieć: "A co ona wygaduje, to jest kilka białych plamek". To nieprawda - opowiadała w tym samym wywiadzie.
Samoopalacz, mocno kryjące podkłady i korektory to kosmetyki, z którymi nie rozstawała się przez lata. Mimo to słyszała czasami w pracy nieprzyjemne uwagi. To wszystko negatywnie wpływało na samoocenę, atrakcyjnej przecież, dziennikarki.
- To był przez te wszystkie lata mój ogromny kompleks. Wyglądanie jak łaciata krowa nie jest przyjemne, ludzie się po prostu non stop na ciebie patrzą. Kamuflowałam się jak mogłam. Przy trzydziestu stopniach na plusie chodziłam zapięta pod szyję z długimi rękawami i nogawkami. Mimo to zdarzało mi się usłyszeć w pracy, że mam "nieestetyczne plamy, które odwracają uwagę od tego, co mówię". Więc dodatkowo nosiłam tony makijażu na rękach - wspominała.
Kopic poważnie jednak zaczęła rozważać odejście z telewizji po tym, jak w czasie nagrań do programu, trafiła do szpitala.