Ewa Żarska o zabójstwie 20‑letniej Kai. "Policja niewiele robiła w tej sprawie"
20-letnia Kaja została brutalnie zamordowana, a jej ciało ukryto w wersalce. Mimo otrzymania zgłoszenia o zaginięciu, służby nie dopełniły swoich obowiązków. Reporterka Polsat News Ewa Żarska zajęła się śledztwem na własną rękę.
04.05.2019 | aktual.: 04.05.2019 20:58
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dwa lata temu informowaliśmy, że 20-letnia Kaja ze Zduńskiej Woli została zamordowana w nocy z 14 na 15 sierpnia. Jej partner Artur W. ukrył związane ciało w wersalce znajdującej się w jego mieszkaniu. 17 sierpnia młodsza siostra zgłosiła zaginięcie dziewczyny. Już następnego dnia policja przerwała czynności w tej sprawie. Członkowie rodziny 20-latki żalili się, że nie usłyszeli od funkcjonariuszy nawet słowa "przepraszam", a żaden z policjantów, którzy nie dopełnili swoich obowiązków, nie poniósł w związku z tym konsekwencji.
Reporterka Polsat News Ewa Żarska ujawnia szokujące szczegóły zbrodni oraz śledztwa, w tym m.in. nieprawidłowości przy poszukiwaniach Kai.
Przypomnijmy, że po pierwszym zgłoszeniu zaginięcia Kai, na zlecenie zduńskowolskiej policji do wynajmowanego przez Artura W. mieszkania udali się funkcjonariusze z Łodzi oraz straż pożarna. Strażacy, którzy weszli do mieszkania przez okno, stwierdzili, że nikogo w nim nie ma. Na tej podstawie funkcjonariusze z Łodzi wysłali informację, że mieszkanie zostało sprawdzone i nie ma w nim poszukiwanej.
Rodzina codziennie prosiła policję, by ta ponownie przeszukała mieszkanie. Dopiero po interwencji dziennikarzy Polsat News, 10 dni po zaginięciu dziewczyny, funkcjonariusze weszli do środka. Wówczas znaleźli związane sznurem ciało Kai znajdujące się w wersalce.
Po zabójstwie Artur W. ukrywał się m.in. w Poznaniu, Przemyślu, Kluczborku, Kutnie, Rzeszowie i Wrocławiu. W dwóch z tych miast był nawet legitymowany przez policję, ale po sprawdzeniu dokumentów puszczano go wolno. Ostatecznie aresztowano go dopiero dwa tygodnie po zabójstwie. W trakcie przesłuchania przyznał się do winy.
"Czekałem na was"
"Artur W., 28-letni, postawny brunet z brązowymi oczami, ogolony na łyso, włożył ciało młodszej o 8 lat partnerki, kolejny raz tej nocy, do wersalki. W tym czasie obudził się dwuletni syn kobiety. Brayan przyglądał się jak "wujek", bo tak mówił o nowym partnerze mamy, przykrywa jej ciało kołdrą, zamyka kolejny raz wersalkę, kładzie na nią drugą, a na tym wszystkim upycha fotel. Artur W., groźny recydywista, przez cały czas bał się, że drobna 20-latka, z długimi ciemnymi włosami i dużymi szarozielonymi oczami nagle ożyje. Lęk był zasadny, bo kilka lat wcześniej, jego pierwsza ofiara, choć nie miała prawa przeżyć wyjątkowo brutalnego gwałtu, przeżyła…" - przedstawia wersję zdarzeń Ewa Żarska w reportażu "Czekałem na was".
Dziennikarka postanowiła zająć się sprawą na własną rękę. W jej ocenie policja nie zrobiła wszystkiego.
- Po kilku minutach rozmowy z bratem Kai wiem, że policja niewiele robi w tej sprawie, że od ośmiu dni, jeśli coś działa w tej sprawie, to typowa spychologia - tłumaczyła Ewa Żarska.
Reporterka Polsat News postanowiła spotkać się na nagranie z bratem Kai. Jej obawy się potwierdziły. Policja zlekceważyła niewygodną sprawę.
- Funkcjonariusze mieli ich lekceważyć ze względu na romskie korzenie rodziny, przeszłość rodziców i próbują wmówić rodzeństwu, że dziewczyna "poszła w Polskę" z nowo poznanym chłopakiem - czytamy w reportażu dziennikarki.
Brat Kai opowiadał przed kamerą Polsat News, że wielokrotnie prosił, by policjanci sprawdzili mieszkanie Artura W. Gdy jednak nie było żadnej reakcji ze strony funkcjonariuszy, 19 sierpnia, cztery dni po zaginięciu siostry, postanowił sam sprawdzić mieszkanie Artura.
Zdesperowane rodzeństwo poszukiwania rozpoczęło na własną rękę. Tego dnia weszli do 10-kondygnacyjnego bloku i zapukali do drzwi mieszkania, które wynajmował partner zaginionej siostry. Z wewnątrz wydobywał się potworny smród. Było upalne lato. Wezwali policję i straż.
Michał J., strażak, który rzekomo sprawdził dokładnie tego dnia mieszkanie, kilka tygodni później zeznawał w prokuraturze: "Nic podejrzanego nie znalazłem, nie widziałem żadnych zwłok, żadnych plam przypominających krew, nic nie wzbudziło moich podejrzeń. […] Na stoliku był laptop i tablet. Przyszło polecenie, by zostawić wszystkie urządzenia mieszkaniu".
Jak się później okazało, tablet należał do zaginionej dziewczyny. Ewa Żarska: "Tego dnia, 19 sierpnia, zakończyły się czynności poszukiwawcze w mieszkaniu Artura W. Policjanci uspokoili rodzinę, że Kaja na pewno żyje i nic jej się nie stało".
Dziennikarka zmotywowała policję do dociekliwego śledztwa.
- Dopiero po naszej interwencji, po ujawnieniu zwłok w mieszkaniu, które miało być wcześniej dokładnie sprawdzone, policjanci zaczynają pracować tak, jak powinni od początku. 26 sierpnia wieczorem sprawdzają logowania telefonów, przesłuchują znajomych Kai i Artura. Monitorują internet. Wreszcie przesłuchują sąsiadów, a późnym wieczorem zabezpieczają monitoring z bloku. Na nagraniach widać Artura W., jak w towarzystwie 2-letniego Brayana kilkakrotnie wchodzi do mieszkania i z niego wychodzi - przedstawia wersję zdarzeń Ewa Żarska w reportażu "Czekałem na was".
Zatrważające niedopatrzenie
27 sierpnia 2017 roku za Arturem W. wystawiono lis gończy. Został zatrzymany cztery dni później. 16 dni po zabójstwie Kai.
- Policjanci zatrzymali Artura W. na przystanku w Koszalinie. Nie stawiał oporu. Miał im powiedzieć: "Czekałem na Was" - wyjawiła Ewa Żarska.
- Dwóch funkcjonariuszy odeszło ze służby po tym, jak ujawniliśmy nieprawidłowości w sprawie poszukiwań 20-letniej Kai. Jeden z nich usłyszał zarzut niedopełnienia obowiązków służbowych. Pozostali otrzymali kary pieniężne i obniżono im stopnie służbowe - zakończyła tymi słowami dziennikarskie śledztwo.