Ewa Chotomska talent odziedziczyła po mamie. To ona nauczyła ją trafiać do serc dzieci
Ewa Chotomska do dziś przez pokolenia widzów kojarzona jest jako telewizyjna Ciotka Klotka. Talent i umiejętność dotarcia do dzieci odziedziczyła po mamie, niedawno zmarłej mistrzyni dziecięcej prozy, Wandzie Chotomskiej. W wywiadzie, jakiego udzieliła w ubiegłym roku Ewie Wojciechowskiej, opowiedziała o swojej karierze i tajnikach programów dla dzieci, a także że uczyła się ich tworzenia od swojej mamy. Zaproszenie jej do swojego show jednak przysporzyło jej kiedyś kłopotów. Jakich? Odpowiedź znajdziecie w poniższej rozmowie.
03.08.2017 | aktual.: 03.08.2017 12:23
Ewa Wojciechowska: Pani Ewo, czy są teraz jakieś programy telewizyjne dla dzieci, które panią zaciekawiły?
Ewa Chotomska: Widziałam jeden odcinek nowego "Teleranka", prawie cały był nadawany z Centrum Nauki Kopernik. Trudno mi to ocenić. Jest też kanał dla dzieci TVP ABC, który istnieje od trzech lat. Kiedy wystartowali, korzystali z naszych starych programów. Szkoda tylko, że nikt się nas nie poradził, nie zapytał, które odcinki warto przypomnieć, a które niekoniecznie. Ten kanał się rozwija i bardzo dobrze . Ale dzieci mają do wyboru wiele kreskówek nadawanych przez inne stacje i chyba trudno im się w tym odnaleźć.
A czy dzieci oglądają teraz programy w telewizji, czy raczej grają na tabletach?
Oglądają, bo kiedy rozmawiam z nimi na moich spotkaniach autorskich, to kojarzą, ale na pewno nie tak jak kiedyś, gdy był tylko jeden kanał i kilka programów dla dzieci, które wszyscy znali i oglądali: "Budzik", "Ciuchcia", "Tik-Tak", "Teleranek", "5-10-15".
"Tik-Tak" był jednym z najdłuższej nadawanych programów telewizyjnych! Aż 17 lat na antenie. Jak pani wspomina początki tworzenia tego programu?
Rzeczywiście, program ruszył w lutym 1982 roku, a zdjęto go w 1999 roku. Co prawda, ja pracowałam w telewizji już od 1976, jako tłumacz w dziale Interwizji, Biura Współpracy Zagranicą. Ale bardzo tęskniłam za atmosferą panującą w studiu telewizyjnym, bo jako mała dziewczynka bywałam na planie zdjęciowym programu mojej mamy "Jacek i Agatka". To były moje pierwsze telewizyjne doświadczenia i moje pierwsze zarobione pieniądze za przyprowadzanie piesków na plan. Dostawałam 5 zł za jednego psa. I później, po latach, kiedy tak kolejny rok, pracowałam za biurkiem i głównie odpowiadałam na faksy, pomyślałam, że chciałabym robić coś bardziej kreatywnego. Zaproponowano mi współpracę z Eurowizją, ale odmówiłam, mówiąc, że bardzo chcę pracować nad jakimś programem telewizyjnym. W 1979 roku zwolniło się miejsce w redakcji dziecięcej i z radością się tam przeniosłam.
Pamięta pani swój pierwszy materiał?
Jednym z pierwszych był bardzo poważny materiał. Pewnego dnia, kiedy miałam dyżur w sekretariacie, wpadł mi w ręce list od pani tapicer gdzieś spod Gostynina. Opisała dramatyczną historię sąsiada szaleńca, który zamordował jej całą rodzinę, tylko ona cudem się uratowała. Pozwolono mi zrobić reportaż. Pojechałam tam ze świetnym operatorem Aleksandrem Lipowskim, posadziliśmy panią przodem do okna, żeby nie było widać jej twarzy, w oknie stał krzyż. Niestety, materiału nie wyemitowano, właśnie ze względu na ten krzyż.
Ale w końcu wreszcie trafiła pani do wymarzonego studia, do programu "Tik-Tak"?
Zaczęło się od piosenki, którą napisałam latem 1983 roku do "Tik-Taka", a potem długo szukaliśmy kompozytora muzyki. Prawie wszyscy nam odmówili, aż ktoś podrzucił nazwisko Krzysia Marca, muzyka rockowego z dość wtedy popularnej grupy ZOO. Krzyś przyszedł i w dwa dni napisał tę muzykę. (Dziś Krzyś przesłał mi sms, że jest w szpitalu i czeka na operację. Cały czas mamy bardzo bliski kontakt). Po dwóch latach został Panem Tik-Takiem. Pierwszym panem Tik-Takiem był mój redakcyjny kolega Andrzej Marek Grabowski, późniejszy Profesor Ciekawski. Autor wielu świetnych programów dla dzieci.
Podobno to pan Andrzej wymyślił Ciotkę Klotkę?
Tak, to prawda. Andrzej trochę się stresował przed kamerą, więc stwierdził, że ja mu się idealnie przydam, jako taka Ciotka Klotka, która będzie go ośmielać i poganiać. I tak, po trzech miesiącach istnienia programu "Tik-Tak" pojawiłam się na wizji. Oczywiście, na początku też się trochę denerwowałam. Od razu też założyliśmy zespół Fasolki, żeby dzieci się przyzwyczaiły do nas, do kamer, studia i żeby zawsze z nami współprowadziły program.
Pamiętam, że była pani zawsze przebrana w "Tik-Taku".
Poprosiłam kostiumolog, Joasię Olech, żeby zaprojektowała nam stroje. Górę miałam uszytą z płótna żeglarskiego, z baskinką, do tego szeroka, kolorowa spódnica i kapelusz z wyrastającymi kwiatami. Po latach chciałam odkupić ten mój strój z magazynu TVP, na pamiątkę. Wprawiłam ich w straszne zakłopotanie, bo kilka miesięcy myśleli, jak to wycenić, aż w końcu bluzkę podarowali mi w prezencie, spódnica gdzieś przepadła, więc zamówiłam u krawcowej jej wierną kopię. I tak wystąpiłam niedawno na 30-leciu Fasolek.
Zapytałam o ten kostium, bo ciekawi mnie, skoro pani zawsze występowała w przebraniu, to jak ludzie panią rozpoznawali? Podobno nie mogła pani spokojnie opalać się na plaży?
To prawda! Myślę, że rozpoznawali mnie po głosie. Ale też, od 85 roku bardzo dużo koncertowaliśmy po całej Polsce, wraz z ekipą "Tik-Taka". Na nasze występy naprawdę przychodziły tłumy. Pamiętam, jak z córką leżałyśmy na plaży w Jastrzębiej Górze i słyszę dookoła głosy: "No patrz, to ona!? Nie to chyba nie ona". Takie dyskusje trwały nade mną, jakby mnie tam w ogóle nie było.
Jak długo nagrywaliście jeden odcinek "Tik-Taka"?\
8-10 godzin! A program trwał, najpierw 50 minut, a potem 25 minut. Kiedyś wychodziliśmy ze studia z tzw. gotowcem. Nie zawsze mieściło sie na taśmie to, co zawarte było w scenariuszu. Z czasem programy montowaliśmy. Średnio wychodziło tak: 1 godzina montażu to była 1 minuta programu. Długo, prawda?
Jak się robi program telewizyjny przez 17 lat? Czy dostawaliście jakieś odgórne uwagi? Czy były zmiany w trakcie?
Zawsze był jeszcze drugi scenarzysta, oprócz mnie, bo zawsze było potrzebne to świeże spojrzenie, nowe pomysły, nowa scenografia. Każdy program zanim został wpuszczony na wizję podlegał tzw. kolaudacji. Ogladali go nasí szefowie i czasem prosili o drobne zmiany. Muszę jeszcze oddać, że przez ostatnie półtora roku już nie występowałam na antenie.
Dlaczego?
Ech... była kiedyś taka sytuacja, że przy okazji Dnia Matki zaprosiliśmy do studia nasze mamy. Przyszła moja mama, mama Krzysia i mamy Fasolek. Po emisji programu zostałam wezwana na dywanik do szefowej, która nie lubiła mojej mamy i usłyszałam od niej, że dosyć tej prywaty, co to kogo obchodzi, jaka była Ewa Chotomska jak była mała. Usłyszałam też, że powinnam zmienić prowadzących. Wyszłam z gabinetu ze spuszczoną głową, bo nigdy nie umiałam się postawić. Kiedy po tygodniu tam wróciłam usłyszałam: Krzyś może zostać, ale ty spójrz w lustro jak wyglądasz i jeszcze mi za to podziękujesz. Popłakałam się, ale z pokorą przyjęłam do wiadomości.
Rozumiem, zazdrość?
Być może. Nigdy nie zapomnę, gdy kiedyś jechałyśmy razem pociągiem i na peronie ludzie prosili mnie o autografy, a ona nie mogła tego przeżyć. Ale zawsze tak było jest i będzie, że popularność daje przede wszystkim pokazywanie się na wizji.
To strasznie smutna historia dla pani?
Tak, ale sympatia widzów mi to wynagradzała. Dostawaliśmy tony, naprawdę tony listów, głównie od dzieci, które kochały "Tik-Taka" i to było najważniejsze. Potem, niestety, nasz czas antenowy został zajęty przez "Modę na sukces", a Tik-Taka przesunięto na rano, kiedy wszystkie dzieci są w szkole. W końcu program spadł.
A zespół Fasolki był z wami od początku do końca?
Tak! I Fasolki istnieją do dzisiaj. Niedawno obchodziliśmy 30-lecie. U nas zaczynała Joasia Jabłczyńska. Pamiętam jak jeździliśmy w trasy koncertowe autokarem, a Joasia na ostatnim siedzeniu cały czas się rozciągała i robiła szpagaty. Druga dziewczyna, która może dziś niezbyt chętnie przyznaje się do Fasolek, ale długo z nami występowała, to była Monika Mrozowska, której hitem była moja piosenka "Zabiorę brata na koniec świata".
À propos piosenek, czytałam, że czasem musiała pani pisać piosenki na specjalne zamówienie, np. dentystów?
Tak, dostaliśmy kiedyś list od stomatologów, żeby namawiać dzieci do dbania o zęby. Andrzej wymyślił wtedy akcję "ząbek" i w studiu pojawiły się dwa wielkie zęby Hermenegilda i Zenobia, które odgrywały śmieszne teatrzyki, a ja wymyśliłam piosenkę "Szczotko, szczotko".
Pamiętam też piosenkę o myciu "Mydło lubi zabawę".
Też była! Chociaż jak teraz wspominam nasz teledysk do tej piosenki, gdzie czwórkę dzieci, prawie na golasa, wsadziliśmy do wanny, to dzisiaj chyba by mnie za to zamknęli. Bardzo popularna jest też moja inna piosenka "Moja fantazja". Naprawdę wszyscy ją znają. Niedawno dostałam propozycję od Sławka Kowalewskiego, kompozytora tego utworu, aby zmienić słowa na piosenkę o Euro 2016. Napisałam, nagraliśmy to i ma być emitowana w telewizji i w radiu.
Dzisiaj chyba rolę waszych piosenek przejęły reklamy, bo w to dzieci wierzą?
Niestety tak. Kiedyś to było dzieciństwo! Moja znajoma wrzuciła niedawno takie zdjęcie na Facebooka: po jednej stronie trójka dzieci taplających się w kałuży, a obok trójka dzieci z komórkami – nasze dzieciństwo i dzisiejsze dzieciństwo. Widzę też po mojej wnuczce, która bardzo dużo czyta i jest wychowywana rozsądnie, ale jednak komórka jest dla niej bardzo ważna. Mamy taką rodzinną tradycję, że co roku z okazji Dnia Mamy chodzimy na obiad do restauracji – my, czyli cztery pokolenia! Ja zapraszam moją mamę, moja córka mnie, a wnuczka córkę. Siedzimy przy stole, a Zuzia wysyła sms-y i siedzi na FB. Takie to czasy.
Jaki jest klucz do sukcesu, żeby napisać przebój dla dzieci?
Trzeba znaleźć temat, który jest dla nich interesujący i melodię wpadającą w ucho. Krzyś jest od tego specjalistą.
A skąd pani wie, co teraz interesuje dzieci?
Wiem od moich Fasolek. Do dzisiaj jeździmy w trasy koncertowe, dużo rozmawiamy. Staramy się podczas podróży zainteresowac dzieci tym, co za oknem, porozmawiać o książkach, filmach, no i oczywiście śpiewamy. Przed wejściem do autobusu wraz z Agnieszka Szymańską-Kierlandczyk – naszą panią choreograf i Natalią Ostrowską – nauczycielką śpiewu, zabieramy wszystkim dzieciom na wszelki wypadek telefony, żeby ich nic nie korciło. I jakoś to się udaje.
Chciałaby pani wrócić do telewizji?
Nie, absolutnie. Cały czas piszę książki dla dzieci, jeżdżę na spotkania autorskie. Wymyślam nowe piosenki. Dwa razy w tygodniu mamy próby z Fasolkami. Krzyś jest na każdej próbie, ja też się staram. Jesteśmy jak stare dobre małżeństwo, już 33 lata razem z Fasolkami.