Eurowizja 2022: Kicz, absurd i fala wsparcia dla Ukrainy
Symboliczny wynik najważniejszego telewizyjnego konkursu piosenki. Fala ogólnoświatowego wsparcia dla Ukrainy zdecydowała - zespół Kalush Orchestra, pochodzący właśnie z tego kraju, otrzymał tak dużo punktów od publiczności, że bezdyskusyjnie zwyciężył w 66. konkursie Eurowizji w Turynie.
15.05.2022 | aktual.: 15.05.2022 10:23
W sobotni wieczór odbyło się jedno z najważniejszych telewizyjnych wydarzeń w całym roku - konkurs Eurowizji. Transmitowana z Turynu impreza była widowiskiem przygotowanym ze sporym rozmachem, pełnym napięcia i zwrotów akcji. Było w nim dużo muzyki przygotowanej bardzo profesjonalnie, ale wyraźnie pozbawionej autentyczności. Było sporo kiczu i trochę absurdu. Było nawet połączenie z... kosmosem. I to rzeczywiście był spory kosmos.
Żółte wilki i żółty sztormiak
Prezentacje konkursowe zaczęły się od dwóch występów pokazujących bardzo jasno, że ta rywalizacja toczy się w wymyślonym, alternatywnym świecie, w którym granice przebiegają zupełnie inaczej niż na mapie. Najpierw wystąpiła czeska grupa, której większość członków pochodzi z Norwegii. Towarzyszyła im czeska wokalistka, śpiewająca po angielsku - jak poinformowali prowadzący, jest córką najsłynniejszego czeskiego bramkarza hokejowego. I pewnie dlatego wpadła na scenę z energią wystrzelonego hokejowego krążka.
Potem ustąpiła miejsce ognistemu torreadorowi z Rumunii i jego tancerzom, ubranym w ewidentnie za krótkie i za obcisłe koszulki - były tak skąpe, jak słynna kamizelka kuloodporna prezydenta Dudy podczas jego wizyty w Ukrainie. Reprezentantka Portugalii przedstawiła pierwszą tego wieczoru propozycję z bardzo ważnego w zmaganiach Eurowizji nurtu "piosenka z klaskaniem". Było ono utrzymane w tak nietypowym metrum, że prowadzący nie wahali się wytoczyć najcięższych armat - określili piosenkę mianem "progresywnej", na co klasycy progresywnego grania zapewne przewracali się w grobach.
Jeszcze głośniej musiało natomiast gruchnąć przy nagrobkach członków zespołu Ramones, kiedy usłyszeli, jak kilkanaście minut później reprezentanci Mołdawii zmasakrowali ich słynne zawołanie "hey ho, let's go", łącząc je z bardzo przaśną odmianą swego rodzimego folkloru. Okazało się jednak, że publiczności bardzo się to podobało - przyznała Mołdawii bardzo dużą ilość punktów.
Finlandię reprezentowali muzycy, którzy zaczynali karierę, kiedy rodzice większości publiczności dopiero się poznali i z trudem docierali do pierwszej bazy - członkowie The Rasmus zaprezentowali kreacje dopasowane do kapryśnej skandynawskiej pogody: wokalista miał na sobie żółty sztormiak, a gitarzysta wyglądał, jakby właśnie wyszedł z basenu.
Reprezentant Szwajcarii nauczył się grać na gitarze, będąc żołnierzem szwajcarskiej armii, co jest żywym dowodem na to, że neutralne państwa nie powinny jej jednak utrzymywać. Francuzi wysłani natomiast do Włoch zespół z Bretanii, czyli rejonu, z którego sami mają nieustanną i bezlitosną "bekę" - to trochę tak, jakby Polska wysłała reprezentację Podlasia na konkurs używania przyimków. Norwegowie ponieśli poprzeczkę absurdu, wskakując na scenę w żółtych maskach wilków.
Country i smoking
Występy kolejnych kandydatek i kandydatów do zwycięstwa zaczęły się zlewać w jedną, taneczno-popową magmę. W środku stawki mało kto się wyróżniał. Może tylko Holenderka - swoją iście... skandynawską wyniosłością i chłodem. Może tylko Włosi - ale raczej nie muzyką, tylko tym, że - jak to Włosi w finałach Eurowizji - zakończyli swój występ czułym męskim przytuleniem, a może nawet pocałunkiem. Może tylko Ukraińcy - swoją energią i głośno wyrażaną życzliwością publiczności. Może tylko wokalistka z Litwy, która swoją piosenką, sukienką i fryzurą z pewnością wygrałaby Eurowizję w okolicy 1974 roku. Może tylko reprezentant Niemiec, który z iście niemiecką precyzją stworzył na scenie niezwykłą hybrydę Lukasa Grahama, Post Malone'a i... Eminema - potem okazało się, że w niczym to nie pomogło, Niemiec jako jedyny nie uzyskał od jurorów ani jednego punktu i zakończył konkurs na ostatniej pozycji.
Ciekawiej zaczęło się dziać na sam koniec konkursowych prezentacji - trzy siostry z Islandii zagrały siarczysty country-rock, jakby chciały przypomnieć wszystkim, że to właśnie pod ich ojczystą wyspą stykają się płyty tektoniczne: euroazjatycka i amerykańska i wystarczy tylko przejść po specjalnym drewnianym mostku, żeby z geologicznego punktu widzenia znaleźć się w Ameryce. Inną ambasadą country w Europie zaskakująco okazała się Estonia - wokalista z tego kraju zaśpiewał tak, jakby pod turyńską halą zostawił konia z rzędem, na którym zaraz po występie miał odjechać w kierunku zachodzącego słońca.
Wokalistka z Serbii zaprezentowała z kolei najbardziej niecodzienną choreografię - bardzo dokładnie myła ręce w cembrowanej misce. Gdyby nie to, że pandemia oficjalnie się skończyła, mogłaby liczyć na angaż do akcji społecznej promującej zachowanie higieny. Potężny szał wywołał reprezentant Australii - dał ku temu sporo powodów, mocno wykraczających poza sam zaskakujący fakt, że jego ojczyzna bierze udział w europejskim konkursie piosenki. Młody wokalista zachwycił potężnym głosem, lawiną emocji i fałd swojej ciągnącej się długim trenem sukni.
Polski reprezentant wypadł jak wzorcowy prymus, zarówno pod względem głosu, jak i stroju: nienagannie dopasowany smoking nieźle komponował się z potężnymi butami. Krystian Ochman, jako jeden z nielicznych tego wieczoru, wyrwał się ze sztywnego gorsetu prezentowanego na scenie dystansu - zwrócił się bezpośrednio do publiczności i kokietował ją tekstami o tym, jak miło mu dla niej występować i jak świetnie widzowie i widzki wyglądają tego wieczoru.
Najbardziej emocjonująca telewizyjna matematyka
Zbieranie wyników głosowań we wszystkich 40 krajach było, jak zawsze, pełne emocji, które prowadzący podbijali tak intensywnie, jakby chodziło co najmniej o kursy kryptowalut. Dużo wrażeń zapewniały też kreacje osób ogłaszających wyniki głosowań w poszczególnych krajach - miały dla siebie tylko kilkadziesiąt sekund, robiły więc wszystko, żeby dać się zauważyć.
Na początku wydawało się, że liderką będzie Hiszpania, która zebrała maksymalną ilość punktów od kilku kolejnych krajów, ale do rywalizacji o najważniejsze miejsca szybko włączyły się także Szwecja i Wielka Brytania. Głosowanie miało różne fazy - był np. moment, kiedy maksymalne noty zaczął zdobywać uczestnik konkursu, na którego raczej mało kto stawiał - Azerbejdżan. W żaden sposób nie starczyło to jednak, żeby trafić na podium. Najbardziej ambiwalentną propozycją okazała się piosenka z Grecji, która czasem dostawała dwanaście punktów, a czasem - absolutne zero. Od pewnego momentu zaczęło być już jednak trochę nudno - na prowadzenie wysunęła się Wielka Brytania i przez dłuższy czas nic się w tej kwestii nie zmieniało, nawet mimo tego, że Hiszpania i Szwecja mocno deptały liderce po piętach.
Polska ściubała pojedyncze punkty, w zasadzie nigdy nie ocierając się o wysokie noty. Wiele krajów kompletnie zignorowało propozycję Ochmana, a polska flaga z każdym etapem głosowania przesuwała się coraz niżej w tabeli. Po podsumowaniu głosów jurorów Polska trafiła na 14. miejsce. Nie zdobyła wiele punktów od publiczności i ostatecznie była 12.
Polscy prowadzący mieli coraz bardziej zawiedzione głosy, a szczególnie rozczarowani byli, kiedy okazało się, że ukraińskie jury nie przyznało Polsce ani jednego punktu. Zwłaszcza że polskie głosowanie przyniosło sąsiedniemu krajowi maksymalną notę.
Wszystko jednak stanęło na głowie, kiedy do punktów jurorów dodano punkty pochodzące z głosowania publiczności. Tutaj Polska dostała maksymalną notę od Ukrainy, niewiele to jednak zmieniło w naszej sytuacji. Najpierw z dalekiej pozycji na pierwsze miejsce przesunęła się Serbia, potem - co nie było żadnym zaskoczeniem, zważywszy na ogólnoświatową falę sympatii i wsparcia dla tego kraju - imponującą liczbę punktów otrzymała Ukraina. I w zasadzie wszystko było jasne - jej pozycji nikt już nie mógł zagrozić i zwyciężyła w tegorocznym konkursie. Dziś pozostaje więc już tylko smutne pytanie: czy kolejny finał uda się zorganizować w Kijowie?