Dzieci Braunek do końca wierzyły, że uda się ją uratować
Zawsze uśmiechnięta i serdeczna - taką Małgorzatę Braunek na zawsze zapamiętamy. W najnowszym wywiadzie Orina Krajewska i Xawery Żuławski wspominają ostatnie chwile mamy. Ich wyznania chwytają za serce!
Przejmujące wspomnienia Oriny Krajewskiej i Xawerego Żuławskiego
Walczyła z chorobą na naszych oczach
Gdy wyszło na jaw, że Małgorzata Braunek jest ciężko chora, w mediach znaleźć można było jedynie szczątkowe informacje na temat tego, co jej dolega. Szybko pojawiły się głosy, że zmaga się z rakiem. Dopiero pod koniec życia gwiazdy zostały one potwierdzone.
- Pierwotnie miała raka jajnika, który jest odmianą bardzo trudną do zdiagnozowania. Często dopiero w zaawansowanym stadium zaczyna dawać objawy, zdarza się, że nawet regularnie robione USG go nie wykazuje. Potrzebna jest tu duża świadomość profilaktyki, ogromna uważność, specjalistyczne badania i obserwacja siebie, żeby go wcześniej wykryć - wyznała na łamach "Pani" Orina Krajewska.
Szczęście w nieszczęściu
Okazuje się, że mało brakowało, a aktorka dalej żyłaby w nieświadomości, nie podejrzewając, że rak zaatakował jej organizm.
- Całe szczęście objawił się on dzień przed jej wylotem na wakacje. Poczuła się źle i poszła do lekarza, który jej zakomunikował, że problem jest poważny. Gdyby zachorowała w Azji, mogłoby to mieć dramatyczne skutki. Szczerze mówiąc, nie przeczuwałem, że to się tak wszystko ułoży... - wspomina jej syn, Xawery Żuławski.
Wiedziała, że nie ma na co czekać
Chociaż diagnoza była ciosem dla aktorki, ta przyjęła ją ze spokojem. Nie czuła gniewu, żalu czy frustracji. Nikogo nie obwiniała o to, co ją spotkało. Postanowiła działać i korzystać ze wszystkich opcji.
- Po diagnozie pojawiło się mnóstwo możliwości. Skąd mamy wiedzieć, co będzie najbardziej pomocne? Idzie się po omacku. Mama poddała się leczeniu, ale nie zrezygnowała z wielu suplementów wzmacniających organizm - ziół, masaży, które uwielbiała i z których często korzystała, bioenergoterapii i praktyk duchowych. Wybierała to, co ją wzmacniało, rozluźniało i dawało jej komfort.
Nie traciły ani chwili
Choroba jeszcze bardziej zbliżyła do siebie matkę i córkę. Spędzały ze sobą każdą wolną chwilę. Z czasem stały się nierozłączne.
- To był bardzo intymny czas, który pozwolił nam na otwarcie się na siebie. Z mojej obserwacji wynika, że rak jest jak nieproszony gość, który nagle się wprowadza. I potrafi całkowicie się rozgościć, zawładnąć człowiekiem totalnie, przejąć jego wewnętrzną przestrzeń. Mama nie weszła na drogę sądową i nie walczyła z nim, próbując go złością wyrzucić z domu, raczej przyjęła taktykę rozmowy. Tak jakby chciała się z nim dogadać, zrozumieć, czemu się pojawił, i przekonać go, że już nie jest potrzebny. To nie wykluczało leczenie. Chodziło bardziej o wewnętrzną postawę wobec choroby - zdradziła Orina.
Ból okazał się silniejszy
Jak zdradził Żuławski, jego mama długo broniła się przed przyjmowaniem leków uśmierzających ból. Chciała do końca zachować trzeźwość umysłu, by nie stracić ani na chwilę kontaktu z najbliższymi. W końcu musiała się częściowo poddać...
- To nie jest tak, że w ogóle nie brała leków przeciwbólowych. W ostatnich tygodniach przed śmiercią używała ich często. To jest ból nie do zniesienia.
Pozostała sobą
Jak zdradza syn gwiazdy, gdy okazało się, że nie ma dla niej ratunku, była już pogodzona z tym, co ją czeka. Nie chciała poddawać się negatywnym myślom, do końca zachowała pogodę ducha.
- Im bliżej końca, tym bardziej odcinała zależności, które ją trzymały przy życiu. Pozwalała im spokojnie odejść. Dzięki temu, że mogliśmy się cały czas widywać, utwierdzaliśmy się w tym, że nasze rozstanie jest fizyczne, ale nie duchowe. Jesteśmy razem już na zawsze: jest moja mama, ja jestem jej synem, Orina jej córką, i tak już pozostanie. To ponadczasowa więź.
Mało kto o tym wie
Jak możemy dowiedzieć się z wywiadu na łamach "Pani", dzięki wsparciu najbliższych i ogromnej sile ducha artystka zyskała kilka miesięcy życia.
- Przeżyła o rok dłużej, niż jej dawano, nie tracąc przy tym optymizmu i radości życia. To o wiele więcej, niż mogliśmy mieć. Przeżyłam chwile wewnętrznej rozpaczy, zanim weszłam do jej pokoju. Ale jak już tam byłam, to dosłownie ładowałam się jej energią. Wychodziłam stamtąd pełna nadziei i siły - wspomina Krajewska.
Wierzyła, że wszystko będzie dobrze
Rokowania nie były złe. Ba! Poprawa była znacząca. Wydawało się wręcz, że aktorce uda się wygrać z wyniszczającą chorobą. Niestety, w jednej chwili wszystko się zawaliło, a rak pokazał swoje bezwzględne oblicze. Medycyna konwencjonalna okazała się bezradna.
- Pierwszy etap choroby trwał pół roku. Mama przeszła dwie operacje i sześć chemii. Późniejsze badania wykazały, że jest zdrowa. Komórki nowotworowe były w normie, ale po półtora miesiąca rak powrócił. Dwie następne chemie nie poskutkowały. Mamę poddano następnej operacji. Potem już lekarze rozłożyli ręce - możliwości leczenia się wyczerpały - zdradza Krajewska w wywiadzie dla "Pani".
Nikt nie miał zamiaru się poddać
Najbliżsi, tak jak i ona sama, do końca byli przekonani, że nie wszystko jeszcze stracone.
- W dniu jej śmierci zdałem sobie sprawę z tego, że nadzieja naprawdę umiera ostatnia. To powiedzenie nie jest głupie. Do ostatniej chwili i mama, i Orina i ja myśleliśmy, że uda się ją uratować - z przejęciem wyznał Żuławski.
Wciąż jest jej bliska
Małgorzata Braunek przegrała walkę z chorobą. Jak twierdzi Orina, nawet śmierć nie przerwała jednak więzi, która łączy ją z mamą. Wciąż czuje jej bliskość.
- Miała to szczęście, że od początku byłam, i teraz też jestem, wypełniona mamą. Wiem, że nie zawsze doświadcza się takiej bliskości. To wszystko, czego nauczyłam się od niej, będzie we mnie żyło i dalej mnie kształtował, ale nie ma to żadnego wpływu na poczucie braku tęsknoty córki za mamą.
Jeszcze nie czas na pożegnanie?
Podobnego zdania jest Xawery Żuławski. Jak przyznaje, nie jest w stanie mówić o swojej mamie w czasie przeszłym. Od jej śmierci minęło zbyt mało czasu.
- Mama po prostu jest obecna w moim życiu, zawsze była i będzie. Koncentruję się na jej obrazie - zapewnia.