Droga przez mękę

Kirkman jest obecnie jednym z najbardziej pożądanych scenarzystów komiksowych w Ameryce. Karierę zaczynał w 2000 roku tworząc kontrowersyjną serię "Battle Pope" bezlitośnie wyśmiewającą papiestwo i katolicyzm. W świecie "Battle Pope" Bóg wezwał do siebie dobrych ludzi, na Ziemi zaś pozostawił grzeszników i tych, co do których miał wątpliwości. Do obrony tych ostatnich wyznaczył wojowniczego, muskularnego papieża i... swojego syna JezusaJezusa Chrystusa - zachowującego się niczym niedojrzały hippis. Pierwszym wielkim sukcesem scenarzysty była seria "Invincible" opowiadająca o młodym, zaczynającym karierę superbohaterze (prawa do ekranizacji wykupiła wytwórnia Paramount Pictures). Po niej przyszedł już czas "Żywych trupów".

Droga przez mękę
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

22.04.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:21

Wielu uważa, że "The Walking Dead" to jedna z najlepszych serii komiksowych ostatnich lat. "To historia o zwykłych ludziach i ich beznadziejnej walce o przeżycie. Bliższa smutnemu, kameralnemu dramatowi jednostek skazanych na śmierć. Podana w przystępnej, wręcz rozrywkowej komiksowej formie, wciąga bez reszty" - pisał dla komiksomanii.pl Kuba Oleksak (w Polsce komiks wydaje Taurus Media).

Złote trupy

Nowatorstwo Kirkmana polega na tym, że wykorzystał on dekoracje bardzo tradycyjnej opowieści o zombie by snuć historię stricte obyczajową. Fakt, w serii sporo jest scen akcji, ataków żywych trupów i walk o przetrwanie, ale najważniejsze jest tu pytanie, jak wyglądałoby życie zwykłych ludzi w świecie opanowanym przez chodzące zwłoki. Wymyśleni przez Kirkmana bohaterowie to zwykli ludzie, pełni słabości i namiętności. Mierząc się z nowym kryzysem pokazują, kim są naprawdę. "To opowieść nastawiona na bohaterów. Kwestia, jak dostali się na miejsce, gdzie ich spotykamy, jest o wiele ważniejsza od tego, że w ogóle się tam znaleźli.Wśród owych bohaterów mam nadzieję ukazać odbicia waszych przyjaciół, sąsiadów, krewnych i was samych, a także to, jakie byłyby reakcje tych ludzi w sytuacjach ekstremalnych" - pisał sam scenarzysta we wstępie do amerykańskiego wydania. Seria często zmienia się wręcz w telenowelę, w której najważniejsze są nie spluwy i trupy, ale romanse i skomplikowane relacje pomiędzy bohaterami.
Sam Kirkman często zresztą podkreśla, że chce by jego opowieść toczyła się bez końca - tak jak telenowela.

Popularność komiksu przykuła uwagę producentów telewizyjnych. I tak, w 2010 roku ruszył serial produkowany przez stację AMC. Jego pierwsza seria była przebojem. Zachwycali się nią widzowie i krytycy, a także kapituły prestiżowych nagród Emmy (dwa wyróżnienia i sześć nominacji) czy Złotych Globów (nominacja w kategorii najlepszy serial dramatyczny). Ten sukces przyciągnął z kolei producentów gier wideo. Do tej pory powstały dwie: kameralna przygodówką "The Walking Dead" ogłoszona grą roku 2012 między innymi przez "USA Today", "Wired", "Official Xbox Magazine" czy prestiżowy serwis "Destructoid"; oraz strzelanka "The Walking Dead: Survival Instinct", którą ten sam "Destructoid" zmiażdżył w recenzji (2/10), ale która i tak sprzedaje się jak świeże bułeczki.

Zadyszka Kirkmana

Jednak po ponad 100 zeszytach komiksu, 35 odcinkach serialu, 2 grach i 2 powieściach wydaje się, że seria złapała zadyszkę i przemieniła się w maszynkę do robienia pieniędzy. Wysoki poziom utrzymują dziś tylko komiksy. Serial, ze względu na irytujących bohaterów i absurdalne zwroty akcji, stał się ulubionym tematem internetowych żartów, zaś źle zrealizowany, niemal niegrywalny "Survival Intinct" to oczywisty skok na kasę. Nie inaczej jest z powieściami. Już "Narodziny Gubernatora" sprawiały wrażenie wymuszonych, czytało się je jednak sprawnie. "Droga do Woodbury" nie jest już nawet dobrą popkulturą - to wymęczony, źle napisany potworek, żerujący na popularności marki.

Główną bohaterką jest tu Lilly Caul, w komiksie postać epizodyczna, pojawiająca się przy okazji konfrontacji głównych bohaterów ze złowrogim Gubernatorem. Lilly wraz z kilkoma przyjaciółmi opuszcza skonfliktowaną wędrującą społeczność, by za chwilę natknąć się na ludzi Philipa Blake'a i osiąść w Woodbury. Szybko okazuje się jednak, że rządzone żelazną ręką miasteczko nie jest wcale bezpieczniejsze niż życie wśród zombie.

Autorem "Narodzin Gubernatora" i "Drogi do Woodbury" jest mało znany Amerykański pisarz i filmowiec Jay Bonansinga. W 2011 roku napisał on książkę o fenomenie "The Walking Dead", będącą jednocześnie listem miłosnym do Roberta Kirkmana ("Triumph of The Walking Dead: Robert Kirkman's Zombie Epic on Page and Screen") i od tamtej pory pisze dla słynnego scenarzysty powieści. I choć Kirkman wymieniany jest na okładce jako współautor powieści, nie uraczymy tu jego talentu.

Bonansinga proponuje odrażającą, odpychającą historię, w której nie dzieje się absolutnie nic interesującego. Wszystkie konstruowane przez niego postacie są jednowymiarowe i głupie i nie ma w nich ani odrobiny psychologicznego realizmu, tak cenionego w komiksie.Poczynając od płaczliwej i irytującej Lilly, zachowującej się niczym niestabilna emocjonalnie nastolatka nawet w świecie opanowanym przez zombie, poprzez rycerskiego wielkoluda Josha Hamiltona i zapijaczonego lekarza wojskowego Boba, a na groteskowym, niemal komicznym Gubernatorze kończąc, nie ma tu żadnej postaci, której losem, warto by się przejmować. Ci "normalni ludzie postawieni w ekstremalnej sytuacji" postępują absurdalnie (nic dziwnego, gdyby postępowali logicznie łatwo unikaliby niebezpieczeństwa), a ukoronowaniem ich głupoty jest ostateczna konfrontacja, podczas której nic nie trzyma się kupy. Ostatecznie Gubernator wygrywa nie dlatego, że jest demonicznym geniuszem, ale dlatego, że zmierzyć się musiał z bandą idiotów, których autor
pozbawił zdrowego rozsądku.

Co gorsza, Bonansindze zależy na tym, by "Droga do Woodbury" zachowała horrorowy klimat pierwowzoru. O ile jednak Kirkman buduje napięcie umiejętnie przedstawiając przygniatającą bohaterów beznadzieję, o tyle groza powieści polega na makabrycznych obrazkach pełnych martwych dzieci pożerających ludzi, odciętych głów trzymanych w akwariach i przyglądających się kopulującym bohaterom czy walczących ze sobą na arenie wynędzniałych więźniów. To oczywiście odrażające obrazki, których nikt nie chce sobie wyobrażać, ale wrzucone pomiędzy pustych bohaterów i ich idiotyczne przygody, zniechęcają tylko do dalszej lektury.

Bonansinga straszy też na poziomie języka. Z lubością sięga po wytarte metafory i wyświechtane frazesy, podstawiając je czytelnikowi, jakby z nadzieją, iż czyta on pierwszą książkę w życiu. Wszyscy wciąż czytają tu sobie w oczach, a narrator radośnie monologuje o uczuciach bohaterów, ignorując mądre nauki amerykańskich mistrzów behawioryzmu. Co gorsza, pisarz zapatrzony w serialową konstrukcję komiksowych "Żywych trupów" radośnie kopiuje zawieszenia akcji (tak zwane cliffhangery), zapominając, że pisze do innego medium i jego czytelnicy nie muszą czekać tydzień na nowy numer - wystarczy, że przerzucą stronę. Przywoływane w tym kontekście cytaty z Jima Morrisona i Williama Szekspira, służące Bonansindze za motta rozdziałów, brzmią niczym autoironiczne komentarze i sugerują, że autor mógł zdawać sobie sprawę z jakości swej pracy.

Lektura powieści Bonansingi to droga przez mękę i obawiam się, że rozczarowani będą nawet najbardziej zagorzali fani "The Walking Dead". Bo o ile "Narodziny Gubernatora" dopowiadały kilka szczegółów i wzbogacały uniwersum komiksu, o tyle wydarzenia przedstawione w "Drodze do Woodbury" nie mają dla serii żadnego znaczenia. Jedyne, czego się dowiadujemy, to dlaczego Lilly nienawidzi Gubernatora, nie jest to jednak wiedza warta ponad 300 stron fatalnej literatury.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)