"Domek na prerii": tragiczne losy Michaela Landona
Dzięki występom w popularnych serialach Michael Landon błyskawicznie stał się jednym z najbardziej popularnych młodych artystów końca lat 50. Jak potoczyły się jego dalsze losy?
Jak potoczyło się życie aktora?
Zmienił nazwisko na bardziej profesjonalne
Eugene Maurice Orowitz przyszedł na świat 31 października 1936 roku w Nowym Jorku. W młodości postanowił zmienić swoje imię i nazwisko na losowo wybrane z książki telefonicznej. Od tamtej pory przedstawiał się jako Michael Landon.
Zmiana danych nie wymazała jednak z jego głowy traumatycznych wspomnień z dzieciństwa. Jako niemowlę trafił do szpitala po tym, jak wykryto u niego zakrzepicę w lewej nodze.
Niewiele osób również wie, że matka aktora, Kathleen Ignatius O’Neil, wielokrotnie usiłowała odebrać sobie życie. W 1974 roku podjęła kolejną próbę samobójczą. Niestety, tym razem skuteczną. Gdy aktor miał zaledwie 23 lata, jego ojciec, Eli Orowitz, zmarł w wyniku ataku serca.
Przypadek zadecydował o jego życiu
Kolejne kłopoty były tylko kwestią czasu. Jako zapalony sportsmen Michael wierzył, że dostanie się na upragnioną uczelnię - Uniwersytet Południowej Kalifornii, który dysponuje doskonałym sportowym zapleczem. Niestety, poważna kontuzja (zerwane więzadło barkowo-obojczykowe) sprawiła, że musiał zrezygnować ze swoich marzeń.
Załamany Landon długo poszukiwał nowej drogi. Pracował m.in. na magazynie i stacji benzynowej. Jednak żadne podejmowane przez niego zajęcie nie przynosiło mu satysfakcji. Dopiero dzięki znajomemu przez przypadek trafił do szkoły aktorskiej Warners Bros, która okazała się strzałem w dziesiątkę.
Utalentowany i doceniany
Młody Landon szybko zrozumiał, że jego przeznaczeniem jest aktorstwo. Na ekranie zadebiutował w 1956 roku w filmie "These Wilder Years". Kolejne role sprawiły, że uznano go jednym z najpopularniejszych młodych aktorów lat 50.
Największą sławę przyniosła mu kreacja Josepha Cartwrighta w "Bonanzie". Landon nie tylko zagrał w tej serii, ale odpowiadał także za reżyserię, scenariusz i produkcję części z epizodów. Aktora pamiętamy także z roli Charlesa Ingallsa w "Domku na prerii".
Niezapomniana kreacja
Serial "Domek na prerii" szybko okrzyknięto telewizyjnym hitem lat 70. Nic więc dziwnego, że udział w produkcji przyniósł Landonowi ogromną popularność.
Przypomnijmy, że aktor wcielił się w rolę Charlesa Philipa Ingallsa - kochającego męża oraz ojca. Mieszkańcy uważali go za sprawiedliwego i szlachetnego człowieka. Co ciekawe, grany przez gwiazdora bohater uplasował się na 4. miejscu rankingu "50 najlepszych ekranowych ojców wszech czasów".
Ostatnim dużym zawodowym projektem Landona okazał się serial "Autostrada do nieba".
Łamał kobiece serca
Aktor zasłynął w show-biznesie nie tylko dzięki ogromnemu talentowi. Jego niezwykle burzliwe życie prywatne mogłoby być gotowym filmowym scenariuszem.
Landon był bardzo kochliwym mężczyzną. Aż trzykrotnie stawał na ślubnym kobiercu. W sumie doczekał się szóstki własnych pociech. Zaadoptował też dwójkę chłopców z pierwszego małżeństwa.
Co ciekawe, gwiazdor zmuszony był farbować włosy do większości ról. A wszystko dlatego, że zaczął siwieć, mając zaledwie 20 lat.
Sport nie uchronił go od choroby
Aktor miał wiele zainteresowań i każdą wolną chwilę spędzał na rozwijaniu swoich pasji. Był zapalonym wędkarzem, grał w golfa, ćwiczył karate, pływał, malował, gotował, a nawet podnosił ciężary.
Niestety, gwiazdor był nie tylko uzależniony od aktywności fizycznej i adrenaliny, ale również tytoniu. Swego czasu potrafił wypalić aż cztery paczki papierosów dziennie. Wiele osób jest przekonanych, że to właśnie ten nałóg przyczynił się do choroby, która ostatecznie pokonała Landona.
Słowa lekarzy zabrzmiały jak wyrok
Mimo że aktor dbał o formę, zaczął borykać się z problemami zdrowotnymi. Wykryto u niego raka trzustki z przerzutami do wątroby i węzłów chłonnych. Lekarze nie pozostawili wątpliwości - było to ostatnie, nieoperacyjne stadium choroby.
Świat do dziś nie może pogodzić się z jego odejściem
Na początku lipca 1991 roku aktor zmarł na raka trzustki. Miał 54 lata. Jego odejście poruszyło fanów na całym świecie. Na wieść o jego śmierci przerwano uroczystą premierę filmu "Terminator 2", a na jego pogrzebie pojawił się sam prezydent Ronald Reagan.
"1 lipca, kiedy sobie uświadomił, że koniec jest blisko, poprosił swoją 34-letnią żonę Cindy, żeby przyprowadziła wszystkie 9 dzieci do sypialni. 'Kocham was wszystkie, ale teraz odejdźcie i dacie mi trochę czasu z Cindy'. Była tylko ona, kiedy zamknął oczy i zmarł kilka minut później. To było o godzinie 13:10" - tak ostatnie chwile aktora opisał portal findadeth.com.