"Dom": Tomasz Borkowy nie chciał zagrać swojej największej roli - Andrzeja Talara
"Dom" uważany jest za jedną z najbardziej wzruszających polskich produkcji telewizyjnych. Mimo upływu lat, wciąż utrzymuje się w czołówce najlepszych rodzimych seriali wszech czasów. Szczególnie w ich pamięci zapadł główny młody bohater, Andrzej Talar, w którego wcielił się Tomasz Borkowy.
Co stało za jego decyzją?
Nie chciał zagrać Talara
Rola Andrzeja Talara przyniosła mu sławę i rzeszę fanów. Po latach wyznał, że początkowo wcale nie chciał zagrać tej postaci. Wówczas nie interesowała go kariera filmowa. Miał własny teatr i jak przyznał, chciał być jak Krzysztof Jasieński (dyrektor Teatru STU). Producentom "Domu" jednak bardzo zależało, żeby dołączył do obsady.
- To zamieszanie zawdzięczam temu, że zagrałem małą rolę w "Do krwi ostatniej" Jerzego Hoffmanna. Zauważył mnie Jerzy Gościk, operator "Domu" i polecił Janowi Łomnickiemu. Pojechałem do Warszawy między przygotowaniami do widowiska i próbami do spektaklu, w którym grałem. Powiedziałem reżyserowi, że nie mam czasu, że mu wyślę znakomitego chłopaka, który najlepiej zagra tę rolę – opowiadał Borkowy na łamach "Show".
Nie miał innego wyjścia
Owym zdolnym chłopakiem był Krzysztof Pieczyński. I rzeczywiście, spodobał się reżyserowi, ale ten miał już dla niego inny plan.
- Zadzwonił do mnie producent i mówi: „Panie Tomku, Pieczyński faktycznie jest świetny, ale zagra pana brata” – wspominał Borkowy.
Aktor nie miał już innego wyjścia, jak tylko przyjąć tę rolę. Tym bardziej że namawiali go to tego wszyscy, nawet ojciec ówczesnej dziewczyny Barbary, Wilhelm Hollender (uznany producent filmowy). – Zagroził, że nie będę się mógł z nią spotykać, jeśli nie zagram w serialu. Postanowiłem więc przyjąć rolę najstarszego z braci Talarów – dodał w "Show".
Nie dogadywał się z reżyserem
Mimo że twórcy serialu bardzo wierzyli w jego potencjał, Borkowy nie był traktowany ulgowo. Szczególnie nie przepadał za nim reżyser, Jan Łomnicki.
- Janek nie zrobił mi próbnych zdjęć, ale uwierzył na słowo Gościkowi. Postawił na mnie, ale potem zaczęło mu się zdawać, że zrobił potworny błąd obsadowy, który mógł zaważyć na całej produkcji. Ja też nie byłem pokornym odtwórcą roli. Zmieniałem dialogi, co go wnerwiało i taki wkurzony dzwonił do Mularczyka albo Janickiego (scenarzystów, przyp. red.). Kiedy jednak zmontował pierwszy odcinek, okazało się, że jest w porządku – mówił Borkowy.
Zwrot akcji w karierze
Reżyserowi najbardziej przeszkadzało to, że serialowy Andrzej Talar był za bardzo "miastowy", a przecież miał być prostym chłopakiem ze wsi. Borkowy natomiast nie chciał podążać za wytycznymi i nawet przypisane mu powiedzonko „wiśta wio, łatwo powiedzieć” zmieniał według swojego upodobania.
- W końcu na planie było tak źle, że zaczęliśmy rozmawiać przez drugiego reżysera. Pewnego dnia Łomnicki zaprosił mnie do domu. Zjawiłem się wieczorem, a na stole stał litr wódki. Od tego momentu byliśmy już zaprzyjaźnieni.
Rozwijająca się w imponującym tempie kariera aktorka mocno zwolniła w pewnym momencie. Miało na to wpływ wiele czynników, a jednym z nich był wprowadzony w Polsce stan wojenny.
Wyjechał z kraju
- Dostałem zaproszenie do pracy u jednego z najlepszych reżyserów europejskich, Rainera Fassbindera. Miałem wyjechać do Berlina 12 grudnia 1981 roku, ale producent "Domu", Andrzej Zielonka prosił, żebym został do poniedziałku 14, bo zaplanował scenę z dużą liczbą aktorów. Zgodziłem się, a 13 grudnia ogłoszono stan wojenny. Decyzję o wyjeździe z kraju podjąłem, kiedy zabrano nam kamerę, bo planowaliśmy kręcić pasaże z czołgami na ulicach jako wstawki do przyszłych odcinków. Nie chciałem też grać, gdy większość aktorów ogłosiła bojkot telewizji opanowanej przez wojsko, a jako osoba na kontrakcie z TVP byłem do tego zmuszony – opowiadał na łamach "Show".
Wymyślił więc podstęp. Ogolił się na łyso i zdobył od zaprzyjaźnionego lekarza zaświadczenie o chorobie skóry. Inny przyjaciel zrobił mu perukę, która wyglądała okropnie. Reżyser zdecydował więc, że ze zdjęciami trzeba zaczekać, aż Borkowemu odrosną włosy.
Sprzyjało mu szczęście
On sam wyjechał na podbój Europy. Trafił do Anglii, gdzie jeszcze nie znając języka, na utrzymanie zarabiał na budowie. Przyjaciel posłał go do szkoły, gdzie szybko zaczął uczyć się angielskiego. Później łut szczęścia sprawił, że poznał Argentyńczyka, którego dziewczyną była angielska aktorka. Dowiedział się od nich, że w niewielkim teatrze na West Endzie poszukują inspicjenta. Zrobił więc wszystko, żeby dostać tam pracę. Udało się. Został inspicjentem, a po kilku miesiącach współdyrektorem i głównym reżyserem w Cafe Theatre Upstairs. Wtedy także dzięki pomocy zaprzyjaźnionego reżysera, Michaela Almaza, zaczął grać małe role.
Aby się utrzymać, pracował jako majordomus i szofer u bogatej Angielki. Kobieta, gdy dowiedziała się, że gra małe role w filmach zapytała, dlaczego nie stara się o większe. Borkowy odparł, że największą przeszkodą jest jego wschodni akcent, a nie stać go na lekcje dykcji, bo z pensji musi też utrzymać żonę i syna. Pracodawczyni postanowiła sfinansować jego naukę.
Czeka na nowe role
Doskonalenie się przyniosło efekty, akcent udało się niemal całkowicie zniwelować, a Borkowy zaczął zdobywać coraz większe, nawet główne role. Wtedy jednak upomniał się o niego rodzimy rynek filmowy i zaproponował pracę w kontynuacji "Domu".
- Moja kariera w Wielkiej Brytanii dobrze się rozwijała, ale w połowie lat 90. Przyjechałem do Polski kręcić nową serię "Domu". To trwało prawie dwa lata i wypadłem z rynku. Znów trzeba było chodzić na castingi, a mnie już nie bardzo się chciało, więc bez reszty oddałem się teatrowi – stwierdził.
Skompletował mocny zespół aktorski, jeździł z nim na festiwale, założył też własną firmę Universal Arts. Na festiwalu w Edynurgu poznał drugą żonę. Laurę Mackenzie Stewart. Szybko połączyła ich wspólna pasja. Polska prasa rozpisywała się, że Borkowy ożenił się ze szkocką arystokratką, tymczasem okazało się, że jest córką uznanego w Wielkiej Brytanii sędziego, któremu królowa nadała tytuł lordowski. Dziś Borkowy przyznaje, że w związku z emigracją żałuje jednego – że ominęły go pierwsze lata dorastania syna. Wyjechał, gdy Filip był malutki, a zobaczył go ponownie gdy miał 4,5 roku. Mimo to utrzymuje z synem dobre, bliskie relacje, przyjaźni się z byłą żoną. I czeka na nowe role, których, jak mówi, jeszcze przed nim sporo.