Długo czekałam na takiego zawodowca, jak Barry. Poznajcie bohatera, który ironią strzela celnie niczym snajper
Początkowo wcale nie chciał być aktorem. Angaż do kultowego komediowego show sprawił, że okrzyknięto go jednym z najśmieszniejszych amerykańskich komików. Bill Hader to jednak znacznie więcej niż utalentowany komik, jego najnowszy serial "Barry" jest tego najlepszym przykładem.
40-letni dziś Bill Hader to nie tylko showman z "Saturday Night Live". Fakt, zagrał w kultowej komedii "Jaja w tropikach", z Amy Shumer w "Wykolejonej" stworzył jedną z najzabawniejszych par, jeśli chodzi o komedie romantyczne, czy bawił widzów w sitcomie "Brooklyn 9-9". Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to parodiowanie znanych i absurdalne skecze są jego domeną.
Jednak to właśnie "SNL" zainspirowało go, by zrealizować zwariowany serial komediowy "Barry". Po wszystkich postaciach, w jakie się wcielał, bohaterowi będącemu połączeniem zblazowanego zawodowego zabójcy i aktora amatora nie mógł się oprzeć. Pokusa była o tyle większa, że tu ma duże pole do popisu. Jest współscenarzystą i reżyserem (na razie pierwszych trzech odcinków) i daje mu to mnóstwo satysfakcji. – O dziwo granie, reżyserowanie, pisanie scenariusza i odpowiedzialność za produkcję było dla mnie nie tak trudne, jak gościnne występy w "Saturday Night Live" – mówił "Variety".
Bill Hader zmierza więc na wasze ekrany, by urzec… swoją komiczną powagą. Zanosi się na to, że HBO ma w swoim przepastnym rękawie kolejnego komediowego asa. "Barry" to czarna komedia w świetnym wydaniu.
Barry’ego, czyli głównego bohatera znajdujemy w trakcie pracy. A warto zaznaczyć, że jest płatnym zabójcą (w dodatku byłym żołnierzem z objawami stresu pourazowego). Niskobudżetowym, ale wyjątkowo skutecznym. Niestety szef właśnie na nim lubi oszczędzać, wylicza mu każdy pobyt w hotelu i każdą wyprawę.
Barry popada w coraz większy marazm. Bure jest wszystko: jego myśli, jego ubrania, jego mieszkanie, wszystko, co go otacza. Barry’ego nie cieszy już nic, nudzi go zabijanie. Jak na złość, szef zleca mu kolejne zadanie, od czeczeńskiej mafii. Ale jest światełko w tunelu – zadanie przecież czeka w, o ironio, mieście marzeń, Los Angeles!
Oczywiście, ostatecznie wszystko jest na opak, a zlecenia Barry ma już dość od chwili wylądowania na lotnisku. Traf jednak chce, że swój cel, Ryana, spotyka na zajęciach z aktorstwa i w wyniku zbiegu okoliczności gra z nim scenkę. Fakt, że grupa dostrzegła w nim potencjał aktorski dodaje mu skrzydeł. Oczy zaczynają mu błyszczeć, a na twarzy zamiast stałego grymasu pojawia się nieśmiały uśmiech. Gdyby tylko jeszcze udało się odciąć od dawnego życia. To akurat, jak można się domyślić, nie jest wcale łatwe i przysparza tylko coraz więcej absurdalnych zwrotów akcji.
Nowy serial HBO to też przewrotna drwina z tzw. "wannabe", czyli aktorów amatorów z aspiracjami na wielkie kino, często pokładających zbyt wielkie nadzieje w przebrzmiałych teatralnych mentorach. Kpią z metody Stanisławskiego, czyli techniki aktorskiej, czerpiącej przede wszystkim z osobistych przeżyć aktora. Jak w niej odnaleźć ma się Barry, który o swoich przeżyciach mówić nie może, a nawet jeśli powie, nikt mu nie uwierzy?
Ostatecznie to sprawnie poprowadzona komedia, która co chwila wybija widza z rytmu podsuwając pytanie "co tu się właściwie wydarzyło"? Mamy tu w końcu prawdziwą mieszankę wybuchową kina gangsterskiego, serialu obyczajowego a nawet komedii romantycznej (bo Barry przy okazji znajduje miłość). Tę mieszankę ogląda się jednak wyjątkowo przyjemnie i ma się ochotę na więcej. A z pewnością jest na co czekać. Barry jeszcze nam pokaże, że nie jest tym, kim się wydaje.
Bill Hader znalazł dla siebie idealną rolę – właściwie stworzył ją sam (współtwórcą serialu jest Alec Berg, odpowiedzialny m.in. za sitcom "Dolina krzemowa"). Prowadzi swoją postać, jak chce i w jakim kierunku chce. Ten pozorny ponurak jest w tym naprawdę zabójczo śmieszny.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.