Dla Łukaszenki to "kukiełki sterowane z Polski". Dostały 2 lata w kolonii karnej
Dwie dziennikarki polskiej telewizji Biełsat zostały skazane na Białorusi na dwa lata kolonii karnej. Agnieszka Romaszewska z Biełsat: - W zeszłym roku 26 naszych dziennikarzy i dziennikarek przesiedziało w sumie 392 dni w areszcie i więzieniu.
Sebastian Łupak: Czy polska stacja Biełsat czuje się odpowiedzialna za dwie białoruskie dziennikarki skazane właśnie na dwa lata kolonii karnej?
Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Biełsat TV: Oczywiście. To były nasze współpracowniczki i my się do nich przyznajemy. Jesteśmy w stałym kontakcie z ich rodzinami. Biełsat TV od 13 lat nadaje z Polski na Białoruś. Większość naszego personelu to Białorusini.
Wytłumaczmy, za co dokładnie Katia Andrejewa i Daria Czulcowa zostały skazane. Przecież były w pracy i po prostu relacjonowany protesty antyrządowe w Mińsku na tzw. Placu Zmian.
Plan Zmian to tak naprawdę przestrzeń między blokami na jednym z osiedli w Mińsku. Tak jak w Polsce rewolucja Solidarności toczyła się wokół zakładów pracy, tak na Białorusi zrzeszenia obywateli powstają głównie w dzielnicach. Ludzie się po prostu poznają między blokami i między dzielnicami przy okazji protestów przeciw reżimowi Łukaszenki.
W jednej z takich właśnie dzielnic przestrzeń między blokami została przybrana biało-czerwono-białymi flagami, kolorami narodowymi, które stały się kolorami protestu Białorusinów.
11 listopada 2020 r. wieczorem 31-letni artysta-malarz Raman Bandarenka zobaczył, że trzech mężczyzn zrywa te flagi i ozdoby. Wybiegł więc na dół z mieszkania, by ich powstrzymać. Został pobity, a później ci mężczyźni zanieśli go do furgonetki milicyjnej. Odjechali. Później został zawieziony do aresztu śledczego, a stamtąd do szpitala. Okazało się, że został w międzyczasie tak ciężko pobity, że zmarł od obrażeń wewnętrznych.
A kilka dni później mieszkańcy Mińska przyszli na osiedle, gdzie pobito Bandarenkę, by zaprotestować…
15 listopada ludzie umówili się pocztą pantoflową, że zejdą się na tym Placu Zmian ku czci zabitego Bandarenki. Milicja od razu obstawiła całą dzielnicę.
A Biełasat relacjonował ten protest.
Tak, nasze dziennikarki dawały po prostu stream na żywo na antenę satelitarną i do internetu. Najpierw nagrywały wypowiedzi ludzi, a potem prowadziły relację na żywo. Udało się im załatwić wejście do jednego z mieszkań w jednym z bloków. Były więc na 13. piętrze wieżowca i pokazywały wszystko z góry. Wiadomo było, że jak zostaną na dole, to milicja zatrzyma je błyskawicznie.
Zaczęliśmy więc nasz stream. Dasza była operatorką, a Katia relacjonowała, co się dzieje. Mówiła, gdzie są ludzie, gdzie milicja. Prawdopodobnie były namierzane, między innymi za pomocą milicyjnego drona. Po jakimś czasie do mieszkania na 13. piętrze wdarli się funkcjonariusze specnazu i obie dziennikarki zostały zatrzymane.
Co było dalej?
Najpierw skazano je administracyjnie za udział w zamieszkach, za co dostały siedem dni więzienia. A potem dostały zarzuty karne, że to niby one zorganizowały te zamieszki i nimi kierowały.
Doszedł do tego zarzut miejskiego przedsiębiorstwa komunikacyjnego, że rzekomo przez organizację tego protestu naraziły miejskie autobusy i tramwaje na stratę ok. 20 tys. zł. Później to przedsiębiorstwo się wycofało, bo Dasza i Katia wpłaciły te pieniądze.
Ale one i tak zostały skazane?
Ekspertyza ważnego członka akademii nauk stwierdzała, że ich relacja telewizyjna do niczego nie wzywała. W trakcie streamu Katia mówiła jedynie: "Zostańcie z nami". To są popularne słowa do widzów, żeby zostali z Biełsatem i się nie przełączali. Ale to nie pomogło. Nie było tak naprawdę żadnych dowodów przeciwko nim. A mimo to sędzia i tak je skazała.
Dziennikarki nie przyznały się do winy.
Katia wygłosiła mowę przed sądem. Mówiła, że ma 27 lat i sześć z nich poświęciła dziennikarstwu, które nazwała swoim ukochanym zawodem. Żądała uniewinnienia siebie i koleżanki, a także pozostałych białoruskich więźniów politycznych
Tak opisywała swoją pracę: "Szłam w samo serce wydarzeń, by pokazać je widzom. Udawało mi się unikać gumowych kul i dalej prowadzić relację, wykonywać swój zawodowy obowiązek. Moim kolegom mniej się poszczęściło. Byli kopani w brzuch, łamano im nosy, strzelano do nich z kilku metrów. I do dziś nie wszczęto żadnej sprawy karnej za przemoc wobec dziennikarzy i pokojowych demonstrantów”.
Dziennikarki zostały skazane na dwa lata kolonii karnej. Co to znaczy?
Są kolonie lżejszego i cięższego reżimu. Może to być przymusowa praca w zakładzie chemicznym albo np. przy wyrębie lasu. Ludzie mieszkają w barakach strzeżonych przez milicję. W takiej kolonii karnej siedział blisko 20 lat temu nasz współpracownik Paweł Mażejka z Grodna.
Czyli to nie pierwszy taki wyrok?
Nie, ale ten jest najcięższy. Wyliczyliśmy, że w zeszłym roku 26 naszych dziennikarzy i dziennikarek przesiedziało w sumie 392 dni w areszcie i więzieniu. Kiedyś to były głównie grzywny za pracę bez akredytacji, których to akredytacji rząd Łukaszenki nam odmawiał. A teraz wychodzisz na ulicę i nie wiesz, kiedy wrócisz. Po prostu terror.
Jak was przedstawia propagandowo reżim Łukaszenki?
W telewizji państwowej mówi się, że takie dziennikarki jak Katia i Dasza są inspirowane przez wrogie siły z Polski. Mówią, że za nimi stoją "kukłowody", czyli władcy kukiełek z Polski. Ja miałabym być takim polskim kukłowodem, a dziennikarki moimi kukiełkami. Mówią też, że mamy jakieś centrum dowodzenia pod Bydgoszczą. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek byłam w Bydgoszczy. To jest nieprawdopodobny poziom nonsensu.
Jaka jest wasza rola w rozprzestrzenianiu wolnych informacji na Białorusi?
Jesteśmy jednym z większych mediów dostępnych na Białorusi – jesteśmy dostępni internetowo, mamy kanały na YouTube, w aplikacji Telegram oraz oczywiście telewizję satelitarną. Niestety, nasz portal internetowy jest co jakiś czas blokowany.
Pomimo to dużo informacji przychodzi do nas od naszych widzów. Ludzie mają telefony komórkowe i nimi filmują zachowanie specnazu czy milicji. Na Białorusi to zaczyna być głównym sposobem przekazu informacji. Tymczasem władza robi, co może, żeby w pełni kontrolować przekaz.
Czy represje spotykają tylko Biełsat?
Obok Biełsatu istnieją inne media niezależne od białoruskich władz. Np. największy białoruski portal tut.by. W piątek 19 lutego rusza proces ich dziennikarki – Kataryny Barysewicz. Ona z kolei jest oskarżona o ujawnienie tajemnicy lekarskiej. Podała bowiem, że zabity Raman Bandarenka był trzeźwy. Łukaszenka twierdził wcześniej, że on był pijany, ale sekcja zwłok temu zaprzeczyła. A teraz i lekarz, i dziennikarka siedzą w więzieniu.
Nauczony przykrym dla aparatu represji doświadczeniem rozgłosu, jaki zyskał proces dziennikarek Biełsatu, sędzia zdecydował o zamknięciu rozprawy w sprawie Barysewicz. Dziennikarzy tam nie będzie, a adwokaci będą się bali o czymkolwiek poinformować, żeby nie stracić swoich licencji. Zapewne poznamy jedynie wyrok. I obawiam się, że będzie to więzienie bądź kolonia karna.
Jak można pomóc dwóm uwięzionym dziennikarkom?
Założyliśmy Fundację Strefa Solidarności, która ma na celu pomoc dziennikarzom na Białorusi. Jednemu z naszych dziennikarzy-freelancerów zrekompensowaliśmy prywatny sprzęt, po tym jak milicja skonfiskowała mu kamerę i mikrofony. Został bez środków do życia.
Płacimy też grzywny za naszych dziennikarzy. Coraz częściej przygotowujemy im paczki do więzienia. Ostatnio, gdy jedna nasza koleżanka poszła zrobić sondę uliczną, została zgarnięta z ulicy wraz z operatorem. Trzeba więc było zawieźć im szybko jedzenie, bieliznę, skarpetki i lekarstwa do więzienia. Finansujemy też dziennikarzom przyjazdy na leczenie lub wypoczynek do Polski.
Czy polska dyplomacja naciska na Łukaszenkę w sprawie uwolnienia dziennikarek Biełsatu?
Jednostki GROM-u tam nie wyślemy, żeby uwolnić te dziewczyny. Co nam zostaje? Polski wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz wezwał do MSZ charge d’affaires ambasady Białorusi w Warszawie, by przekazać protest w tej sprawie.
Musimy tu działać wspólnie z Europą. Polska dyplomacja próbuje mobilizować np. radę spraw zagranicznych UE czy Departament Stanu USA.
Na Łukaszenkę najbardziej działa uderzenie go po portfelu, czyli sankcje gospodarcze. A to jest trudne, bo bogaci ludzie na Białorusi mają interesy z równie bogatymi ludźmi na Zachodzie. Więc ich lobbowanie jest niesamowicie silne.
Działa to tak, że wpisują biznesmena z Brześcia, bliskiego człowieka Łukaszenki, na listę sankcyjną UE, a potem odzywa się ktoś z Islandii, że przecież oni z nim robią duży biznes, dostarczają mu ryby i produkty spożywcze. I zaraz zdejmują tego człowieka Łukaszenki z takiej listy.
Czy sądzi pani, że Katia i Daria będą musiały odsiedzieć dwa lata?
Nie jestem wróżką. Ale przypominam słowa mojego ojca, polskiego opozycjonisty Zbigniewa Romaszewskiego. W 1983 r. w PRL miał on proces za Radio Solidarność. Prokurator żądał wtedy ośmiu lat więzienia. Mój ojciec w ostatnim słowie powiedział, że to żądanie jest nierealistyczne, bo system komunistyczny tyle nie przetrwa. Miał rację, bo sześć lat później rzeczywiście już nie istniał. Polska jest więc najlepszym przykładem, że żaden system nie trwa wiecznie.
Niestety, Łukaszenka ma wsparcie Rosji, a Zachód jest zajęty sobą, nie rozumiejąc, jak blisko Warszawy i Berlina jest Mińsk.
Tymczasem sytuacja gospodarcza na Białorusi dramatycznie się pogarsza. Firmy z branży IT wyjechały na Litwę i Ukrainę. Nikt o zdrowych zmysłach nie wchodzi już na Białoruś z nowymi inwestycjami. Sytuacja jest więc patowa. Można dalej Białorusinów zastraszać, bić, więzić, ale ich nienawiść do Łukaszenki rośnie z dnia na dzień. Mają zaciśnięte zęby i pięści. Jest im coraz trudniej siedzieć cały czas na milicyjnych pałkach.
Agnieszka Romaszewska-Guzy - dyrektor Biełsat TV. Jest polską dziennikarką prasową i telewizyjną oraz pomysłodawczynią i dyrektorką telewizji Biełsat. W czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim była rzecznikiem Ogólnopolskiego Komitetu Założycielskiego Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a następnie członkiem Krajowej Komisji Rewizyjnej NZS. Po wprowadzeniu stanu wojennego została internowana. Do 1989 r. współpracowała ze środowiskami opozycyjnymi, m.in. z ruchem Wolność i Pokój. Studia w Instytucie Historii UW ukończyła w 1987 r. Kontynuując naukę na studiach doktoranckich w Stanach Zjednoczonych odbyła staże w dzienniku "The Washington Post" oraz w tygodniku "The New Republic". Od 1992 r. związana z TVP, gdzie pracowała m.in. w charakterze korespondenta krajowego i międzynarodowego, szefa zespołu reporterów oraz wydawcy i zastępcy szefa Wiadomości. Pełniła również obowiązki dyrektora TVP Polonia oraz TVP Białystok.
.