Dadi Freyr o Blance. "Wiele młodych gwiazd gubi się, są tylko projektem"
12.09.2023 11:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Bez Eurowizji nie napisałbym moich dwóch najpopularniejszych utworów, ale dopiero dziś, dwa lata po moim występie z kapelą, którą założyliśmy z przyjaciółmi dla żartu, zaczynam zarabiać jakiekolwiek pieniądze - wyznał w rozmowie z WP Dadi Freyr.
Dadi Freyr, a raczej Daði Freyr Pétursson, był w 2021 r. objawieniem Konkursu Piosenki Eurowizji, na który poleciał jako reprezentant Islandii. Ostatecznie zajął czwarte miejsce, ale dał się zapamiętać jako jeden z najbardziej wyrazistych artystów i od tamtego czasu wyprzedaje koncerty w całej Europie. 12 września zagra jedyny koncert w Polsce w warszawskim Teatrze Palladium, a w kolejnych dniach odwiedzi m.in. Czechy, Austrię, Hiszpanię itd. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiedział o swoich początkach, byciu "artystą jednej piosenki", odniósł się do kariery Blanki i... miłości do polskich wafelków w czekoladzie.
Mieszko Marek Czarnecki: Przyjeżdżasz do Polski po raz drugi. Masz do nas sentyment?
Dadi Freyr: Przede wszystkim mam wielki sentyment do Prince Polo. To mój ukochany smak z dzieciństwa. Ten wafelek w Islandii jest absolutnie legendarny i nie ma nikogo, kto by nie miał z nim związanych wspomnień. Dla mnie to smak i zapach najlepszych szkolnych lat. Na pewno przed koncertem wyrwę się z naszego autokaru i zrobię spory zapas. I będę się chwalić wśród przyjaciół, ile ich mam i jak łatwo było je zdobyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pochodzisz z Islandii, tak samo jak Sigur Ros, Bjork, Gus Gus, Asgeir czy Hildur Guðnadóttir. Wielcy artyści, niesamowicie różnorodni, choć pochodzący z kraju, w którym mieszka tylu ludzi, co w jednej warszawskiej dzielnicy. Jak wy to robicie?
Długie wieczory, ciemność przez pół roku, wiatr zrywający czapkę z butami - Islandczycy mają wiele czasu, z którym muszą coś zrobić. Więc uczą się muzykowania. Oczywiście usłyszysz o sagach, o przyrodzie, o legendach, wulkanach, ale prawda jest taka, że mamy mnóstwo czasu. I naprawdę dużo pieniędzy. Dlatego przynajmniej próbujemy zajmować się muzyką. Stać nas na to.
Czyli nuda i pełen portfel?
Właśnie tak! A przynajmniej czas i pieniądze bardzo pomagają. Niemal każdy Islandczyk ma dostęp do edukacji muzycznej, więc próbujemy. A potem idziemy w świat, bo jest nas przecież ledwie trzysta tysięcy.
To dopiero przywilej!
Otóż to. Uprzywilejowanie to bardzo dobre słowo. Tak się czuję i to poczucie ma również wielu moich przyjaciół zajmujących się muzyką. Z drugiej strony, to chyba najlepsza inwestycja, jaką kraj może zrobić. Idąc szeroko, od jazzu i muzyki klasycznej, przez rock i pop, po elektronikę, zawsze trafimy w czyjś gust. Dlatego też wszyscy nas lubią. A że nie mamy armii, to tym bardziej ważne.
Daði og Gagnamagnið - 10 Years - LIVE - Iceland 🇮🇸 - Grand Final - Eurovision 2021
Skąd czerpiesz inspirację do swojej muzyki, w której dominuje żart i ogromny dystans? Chyba nie w lodzie, wylewającej się z kraterów lawie czy sztormowej fali?
Często czuję, że jestem gdzieś w latach 70., gdy rodziła się elektronika. Disco, które zmieniło muzyczny świat, a wydawało się wówczas ledwie epizodem, dziś inspiruje nie tylko mnie, ale wielu innych. Choćby Chromeo, którzy przerobili mój numer z Konkursu Eurowizji w 2021 - "10 Years".
Ty też zaczynałeś od przeróbek.
Wielu tak myśli. Rzeczywiście, moje pierwsze znane szerzej nagrania to przeróbki islandzkich numerów, które przez lata trafiały na konkursy Eurowizji, ale z muzyką miałem do czynienia dużo, dużo wcześniej. Studiowałem produkcję muzyczną w Berlinie i mieszkam tam już dziewięć lat. To niesamowite miasto. Prawdziwy tygiel. Stolica nowej Europy. Może dlatego moje piosenki są tak radosne. A czy są przez to mało islandzkie? Być może.
W świecie dzisiejszej muzyki kolejne inspiracje, cytaty, remixy czy przeróbki są wszechobecne. Jak się czujesz, gdy ktoś, tak jak ty kilka lat temu, bierze się za twój utwór i robi go po swojemu?
To już nie jest moja piosenka. Jakbym ją już skądś znał, choćby z radia, ale nie czuję jej jako coś mojego. Inaczej jest z tekstami, ale pewnie tak ma każdy artysta. To właśnie słowa nadają piosence sens, a przy tym powstają z konkretnego, uczuciowego, często intymnego powodu. Gdy słyszę, jak ktoś śpiewa moje teksty, zdarza się, że czuję się dziwnie. Wykonawcy przeróbek nie mają pojęcia, co za nimi się kryje. Nadają im zupełnie inne znaczenie, a to nie zawsze jest dla mnie łatwe.
Na płycie "I Made an Album", która wyszła 25 sierpnia, to właśnie teksty są najbardziej zaskakujące. Proste, ale zarazem szczere i głębokie. Czuć, że tę płytę nagrałeś na poważnie.
Nie zawsze czuję się dobrze. Nawet ja. Dlatego doceniam tych, którzy są dla mnie najbliżsi, najważniejsi. I choć tworzyłem muzykę wiele lat przed konkursem Eurowizji, to jednak przylgnęła do mnie łatka radosnego i żartobliwego klauna. Wcale tak nie jest, a przynajmniej nie jest tak od świtu do zmierzchu. Uwielbiam dawać ludziom radość i świetną zabawę, ale w trakcie koncertu często jest tak, że tylko ja wiem tak naprawdę, o czym śpiewam. Wszelkich nic nie znaczących "bejbe" czy "aj law ju" jest wokół nas wystarczająco dużo, bym dorzucał swoje paprochy.
Dużo zawdzięczasz swojej żonie?
Arny jest zawsze pierwsza. Pierwsza słyszy każdą nutę, którą piszę. Jej zdanie jest dla mnie najważniejsze. Nie zawsze się z nią zgadzam i zdarza się, że wyrzucam melodie, które jej się podobają, albo zostawiam te, co do których nie była przekonana. Co więcej, po jakimś czasie przyznaję jej w podobnych przypadkach rację. Nie wyobrażam sobie, by ktoś inny miał na mnie większy wpływ. To z nią wpadłem na pomysł, by założyć eurowizyjny zespół i razem wystąpić w konkursie. Dziś razem tworzymy wiele projektów wizualnych - wideo, media społecznościowe, gry.
Widzę teraz, że nie byłbym tu, gdzie jestem, bez niej i nie osiągnąłbym wszystkiego, gdyby moja kariera zaczęła się wcześniej i bez niej. Swoją pierwszą trasę zrobiłem jako 29-latek, gdy miałem już własną rodzinę. Gdybym miał 20 czy 23 lata, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Patrząc na kariery młodszych piosenkarek i piosenkarzy, mogłoby to pójść w fatalną stronę.
Zaczynają za wcześnie?
Tak myślę. Pierwszy sukces sprawia, że się zachłystują i nie myślą nawet, że często to tylko epizod. Myślą, że ten moment będzie trwał wiecznie i stale będą na szczycie, ale dla branży muzycznej są ledwie ulotnym błyskiem na niebie. Bardzo często nikt o nich już po chwili nie pamięta. Gubią się. Do końca nie wiedzą, kim chcieliby być, bo ich ulotny sukces nie jest wynikiem ich pracy, ale realizacją od początku do końca zaplanowanego przez muzycznych zawodowców planu. Są po prostu projektem. A potem, gdy projekt się skończy, nie wiedzą, co ze sobą zrobić, bo ani przez chwilę nie byli sobą.
O starcie w konkursie Eurowizji zdecydowałem po latach tworzenia własnej muzyki, po latach profesjonalnego kształcenia - jestem dyplomowanym inżynierem dźwięku i producentem muzycznym. Spędziłem 11 lat w cieniu, dlatego potrafię docenić miejsce, w którym jestem. Przyglądam się wielu młodym i szczerze się o nich niepokoję.
Podkreślasz, że w na scenie i w studio pojawiłeś się wiele lat przed Eurowizją, a oprócz dwóch numerów, które brały w tym konkursie udział, robiłeś i robisz wiele. Czy jednak nie czujesz się zakładnikiem swojego sukcesu w Eurowizji? Zająłeś czwarte miejsce.
Po pierwsze, czwarte miejsce to tak naprawdę żaden sukces. Tym bardziej dziesiąte, piętnaste czy dwudzieste. Po drugie, na szczęście tworzyłem i tworzę mnóstwo rzeczy, o których na pewno nie można powiedzieć, że do konkursu Eurowizji się nadają. Mam świadomość, że dla wielu jestem tym Islandczykiem z konkursu, ale dla mnie i dla moich fanów nie jestem nim, a może nawet nigdy nie byłem. Mam zupełnie nowy zespół, nagrywam inną muzykę. Nie boję się bardziej wymagających artystycznie przedsięwzięć. Jednocześnie są muzycy, do których metka Eurowizji przykleiła się dużo bardziej i dużo trudniej im wyjść poza nią.
To co radzisz tym, którzy - jak choćby 24-letnia Blanka - błysnęli na Eurowizji i na tej podstawie próbują zbudować całą karierę?
Rok czy dwa po konkursie nikt już nie pamięta o artystach, którzy w nim występowali, jeśli oni sami nie pójdą dalej. Wiem, że bez Eurowizji nie napisałbym moich dwóch najpopularniejszych utworów, ale dopiero dziś, dwa lata po moim występie z kapelą, którą założyliśmy z przyjaciółmi dla żartu, zaczynam zarabiać jakiekolwiek pieniądze. To znaczy, że te pieniądze nie są związane z konkursem. Przychodzą powoli dzięki temu, co robiłem przed i co robię po nim.
Nie mam problemu z tym, że na mój koncert przychodzą ludzie, którzy kojarzą mnie wyłącznie z Eurowizją i nie wściekam się na to, że jestem dla nich piosenkarzem jednego utworu, ale wiem, że wielu z artystów nie ma do siebie takiego dystansu. Mam dziś 32 lata, od 12 lat jestem mężem tej samej wspaniałej kobiety. Mamy razem dwójkę dzieci. To wszystko wydarzyło się długo przed Eurowizją. Stoję twardo na ziemi, a rzeczy dla mnie najważniejsze były moimi priorytetami dużo, dużo wcześniej. Dwudziestolatkom często brakuje tej perspektywy. Co więcej, nie mam wątpliwości, że gdybym zajął to czwarte miejsce 10 lat wcześniej, zostałbym przez show-biznes pochłonięty, a potem strawiony.
Rozmawiał Mieszko Marek Czarnecki dla Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" wplątujemy się w "Ukrytą sieć", wracamy do szokującego procesu "Depp kontra Heard" oraz ponownie zasiadamy do kanapkowej uczty w "The Bear". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.