Czy naród wielbiący Sławomira ma prawo narzekać na kicz Eurowizji?
Za nami kolejny finał Eurowizji. Znów słychać głosy, że to święto kiczu i złego gustu. Ale czy mamy prawo tak mówić, skoro sami wielbimy Sławomira i Zenona Martyniuka?
19.05.2019 | aktual.: 19.05.2019 09:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Znów boleśnie przekonaliśmy się, jak wygląda najlepsza impreza, najgorętsze party, najbardziej szalona bibka roku w Europie, bez naszego udziału. Wszyscy się bawili, a nas wywalili już w połowie. Nikt nie pytał, co sądzimy o muzyce. Bawili się bez nas! To boli.
Szkoda? Bardzo! Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że ta impreza to czyste szaleństwo w dobrym tego słowa znaczeniu. Spójrzmy na fakty: Eurowizja w Izraelu? Tak! Eurowizja z piosenkarką z Australii fruwającą nad sceną na tyczce? Oczywiście! Eurowizja z gościnnym występem Madonny prosto z USA? No jasne! Eurowizja, w której Francję reprezentuje Bilal Hassani, gej marokańskiego pochodzenia, wyglądający jak drobna blondynka? Pewnie!
To szaleństwo stanowi o sile Eurowizji. Gdzie indziej mogła się zrodzić tak wariacka idea, jak nie w zjednoczonej Europie? Jaki inny kontynent ma tyle tolerancji dla różnorodności i brokatu?
Niech kicz będzie z wami!
Żeby oglądać Eurowizję i cieszyć się nią, trzeba się wyluzować i zrozumieć, że nucimy różne melodie.
I tylko szkoda, że nie było na tym finałowym melanżu Polski. Ale, niestety, euroselekcjoner zawrócił nas już przy drzwiach. No cóż. Musieliśmy się zadowolić oglądaniem przez szybę, jak imprezują inni.
Czy zobaczyliśmy wszystko, co stanowi o wyjątkowości Eurowizji? Oczywiście! Był wspomniany już Bilal z piosenką o tolerancji. Reprezentantka Cypru wyglądała jak instruktorka fitness wbita w ciasny lateks, a jej półnagi wizerunek musiałby szybko zniknąć ze ściany Muzeum Narodowego, jako nieprzyzwoity. Sanmaryńczyk tureckiego pochodzenia powtórzył 240 razy słowa ”na na na”. Reprezentant Izraela tak wzruszył się swoim własnym występem, że się popłakał. Rosjanin pół występu spędził pod prysznicem. Mi najbardziej podobał się występ sadomasochistycznej grupy z Islandii, pełen łańcuchów, młotów i ćwieków. Nie dlatego, że jakoś specjalnie chwalę sobie bicze i kajdanki, ale dlatego, że grupa wyglądała na wyciągniętą prosto z filmu o Mad Maxie.
Czy wszystko to było kiczowate? Tak! Ale, przyznajmy, że śmiesznie brzmi zarzut kiczowatości pod adresem Europy, formułowany akurat w naszym kraju, w którym szczytem muzycznego wyrafinowania, lansowanym w publicznej telewizji, jest Sławomir czy Zenek Martyniuk.
Anglia zamyka stawkę
Zresztą poziom był w tym roku nadzwyczaj wysoki. Bardzo przyzwoite kompozycje przedstawili artyści z Danii, Azerbejdżanu, Szwecji i Czech. Koniec końców wygrał faworyt, czyli Holender Duncan Laurence. To taki drugi Chris Martin z zespołu Coldplay, tylko przystojniejszy, ale podobnie płaczący nad fortepianem nad losami świata i bólem miłości. Zgrabna balladka i wszystko.
Ostatnie miejsce zajęła Wielka Brytania. To, oczywiście, kara za Brexit.
A więc szalom Izrael! Dziękujemy wam za piękny show. I do zobaczenia za rok w Amsterdamie. Mamy nadzieję, że tym razem Europa da nam, Polakom, zostać dłużej, a nie kopnie nas w tyłek już po półfinale swoim eleganckim różowym bucikiem od Manolo.