Czy istnieje życie po "Grze o tron"? Serialowy Samwell Tarly o zakończeniu kultowej produkcji
Smutek fanów i widzów to jedno, ale smutek kogoś, kto po dekadzie musi spakować walizkę i wrócić do domu, to zupełnie inna sprawa. - To takie uczucie, jakbym kogoś tracił - mówi WP John Bradley-West wcielający się w Samwella Tarly, przyjaciela Jona Snowa.
22.03.2019 | aktual.: 22.03.2019 11:54
Rok 2019 kończy historię serialu, który zachwycił miliony widzów na całym świecie. W połowie kwietnia HBO rozpocznie emisję 8. sezonu "Gry o tron". Na kilka tygodni przed premierą pierwszego odcinka spotkaliśmy się z obsadą, by porozmawiać o zakończeniu i emocjach towarzyszących ostatnim scenom legendarnej już serii. John Bradley-West ze łzami w oczach mówi o pożegnaniu z obsadą i postacią, do której już nigdy nie wróci.
Basia Żelazko, Wirtualna Polska: Jaka była twoja reakcja, gdy dostałeś scenariusz ostatniego sezonu do ręki? Co poczułeś, gdy przeczytałeś zakończenie?
John Bradley-West: Wiesz, muszę przyznać, że… wielką ulgę. Kojarzysz te dobre seriale z naprawdę rozczarowującymi zakończeniami? To nieraz rzucało cień na jakość całego serialu, na całe to doświadczenie dla nas jako widzów. I jeśli nie podoba ci się zakończenie, to od razu zrażasz się do całego serialu, jego twórców, bohaterów…
Więc gdy przeczytałem "nasze" zakończenie, poczułem autentyczną ulgę, że nie będzie nam za to wstyd. Bo będziemy z niego naprawdę dumni. Jestem szczęśliwy, że ludzie zobaczą właśnie taki finał, na jaki zasługuje "Gra o tron" i jej widzowie. Pierwsze książki powstały w 1996 roku, więc czytelnicy poznali te postaci ponad 20 lat temu i od tego czasu zastanawiają się, jak potoczą się ich losy i my dla nich kończymy tę opowieść.
Opisz mi proszę ostatnie chwile na planie. Jak wyglądała reszta tego dnia?
W żaden sposób nie próbowałem przewidzieć, jak będę się czuć, po prostu czekałem, aż to się wydarzy. Było tyle osób, z którymi trzeba było się pożegnać osobiście… To prawdziwy rollercoaster emocji. To w końcu byli ludzie, z którymi widziałem się codziennie przez osiem lat pracy, a to bardzo rzadka sytuacja w tej branży. To trochę jak bolesna trauma, wiesz?
Bo stoję tam ostatniego dnia, czuję, że gram Samwella po raz ostatni i już nigdy go nie zagram. To takie uczucie, jakbym kogoś tracił. Niemal jak poczucie opuszczenia. Bo każdego roku wracałem do niego, jak do starego przyjaciela i nagle on odchodzi, a ja nie mam już z nim kontaktu, jakbym stracił jego numer telefonu i już nigdy nie będę mógł z nim porozmawiać…
Gdy wróciłem tego wieczoru do hotelu poczułem, że on już jest mi obcy, jakbym wybudził się ze snu.
Naprawdę się rozklejasz!
Pamiętam, że czułem się wyczerpany emocjonalnie. Siedziałem z innymi w samochodzie jadącym do hotelu i wiedziałem, że tego wieczoru jest wielka impreza. Tylko że ja nie czułem, że mam co świętować. Potrzebowałem czasu, by to przetrawić.
Gdy twórcy żegnali się z nami, wręczając nam prezenty, myślałem "naprawdę zmieniliście moje życie". Nie wiem, gdzie dziś bym był, gdyby nie "Gra o tron". To odmieniło ścieżki mojego życia.
Czy istnieje życie po "Grze o tron"? Dla ciebie, ale i dla mnie, jako widza?
Tak, na pewno. Ale ja wciąż czuję, że nic się z tym nie równa. Bo to BYŁA idealna praca pod każdym względem. Boję się, że to mnie trochę zepsuło, boję się, że nie poznam już nigdzie takich przyjaciół.
Tego nie wiesz!
Może, może…
Kto wie, może będziesz częścią "Star Wars" i zaczniesz nową przygodę!
No ok... może być. To była po prostu tak świetna mieszanka i ludzi, i scenariusza. I Belfast był tak super miejscem do życia przez kilka miesięcy każdego roku. Dla mnie to było jak półroczna rutyna. I teraz bez niej czuję się, jakbym dryfował.
A przyjaźnie? Lubię myśleć, że one trwają, że macie grupowego czata, na którym piszecie codziennie.
Tak, oczywiście! Ale zawsze było to poczucie, że niebawem się zobaczymy, gdy wrócimy na plan. A teraz wiemy, że już nigdy nie wrócimy.