Człowiek, który zabił Tjalla

Człowiek, który zabił Tjalla
Źródło zdjęć: © Piotr Rosiński

05.06.2012 13:24, aktual.: 29.10.2013 17:12

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika


Tomasz Pstrągowski: Został pan odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, medalem Zasłużony dla Kultury Gloria Artis, od Belgów dostał pan Order Leopolda II, od Francuzów Order Sztuki i Literatury we Francji... Czuje się pan komiksowym celebrytą?

Grzegorz Rosiński: Nie, w ogóle nie. Ale bardzo doceniam wszystkie odznaczenia i wszystkie nagrody. Nie kokietujmy, że to tylko jakieś blaszki, to wielka przyjemność. To mi uzmysławia, że robię dla kogoś, że ktoś to docenia, że nie pracuję tylko dla siebie. Naturalnie mam satysfakcję, cieszy mnie to, że moje gryzmoły nie poszły na marne.

Często na co dzień ma pan odzew od fanów?

Ja się chowam. Mam tajny telefon, tajny adres, pracuję w grocie w górach, w pradolinie Rodanu. Gdy się pojawiam na festiwalach jest inaczej, ale na co dzień nie mam styczności z fanami. Na festiwalach oczywiście widzę, że jestem kimś znanym.

Czy był taki moment w latach 70., gdy zaczynał pan pracować na Zachodzie i zadał pan sobie pytanie "czy warto?"

Nigdy nie miałem parcia na Zachód. Nigdy nie szukałem zajęć, to zajęcia mnie znajdowały. Ganiały za mną, więc musiałem to zrobić, ale sam się nie upierałem. Osobiście miałem na to niewielki wpływ.
Ale udało mi się uciec od Amerykanów. Próbowali mnie zwerbować wielokrotnie, mam cały plik propozycji od jednego z największych wydawców nowojorskich, proponowano bym robił ilustracje. Odmówiłem im, bo dlaczego miałbym wyjeżdżać do Ameryki? Ja jestem autorem europejskim, tutaj mam swoich czytelników. Wprawdzie ostatnio się dowiedziałem, że moje komiksy są tłumaczone na 19 języków, ale to stąd się wywodzę.
Nie mam snu o Hollywoodzie, filmie i sławie. Oczywiście byłoby miło, ale nie, gdyby miało mnie to kosztować wyprowadzkę i utratę czytelników.

Kadry z komiksu "Zemsta Hrabiego Skarbka"


Autorem europejskim czy polskim?

A co za różnica? Nie znoszę nacjonalizmów. W środowisku artystycznym zresztą ich raczej nie obserwuję, chyba że przychodzi jakiś ważny mecz piłki nożnej.
Nie interesuje mnie narodowość autora czy miejsce akcji scenariusza. Interesuje mnie tylko moje zadanie, to co mam na warsztacie. Grzebię wtedy po źródłach, w starych archiwach. Zatracam się w tym.
Pamiętam, że tworząc "Western" i "Zemstę hrabiego Skarbka" nie patrzyłem, jak robili to inni. Szukałem dokumentacji. I to nie w filmach - to już kreacja - ale u źródeł. Chodziłem po Paryżu, robiłem notatki, ściągałem gazety z tamtej epoki, czasem nawet z konkretnego dnia, bo przecież podajemy w "Zemście" daty. Czasami wystarczył mi zapach, atmosfera, by sobie wyobrazić obraz. Gdy robiłem "Western" musiałem sobie kupić prawdziwego colta i winchestera. Gdy rysuję "Thorgala" po moim domu walają się miecze, łuki i hełmy.

Po takim reaserchu nie korci, by wpłynąć na scenariusz kolejnego komiksu?

Oczywiście mogę mieć taki wpływ. Ale nie chcę. Pracuję na takiej samej zasadzie jak ilustratorzy. Gdybym ilustrował książkę Aleksandra Dumasa nie dzwoniłbym do niego z narzekaniem, że powinien coś zmienić. Takie samo podejście mam do scenariuszy. Pracuję z najlepszymi i muszę mieć do nich pełne zaufanie. Oni pracują dla mnie, z cała znajomością mojej osoby, moich dążeń i pragnień, piszą scenariusze, które ja akceptuję. Mam z tego zresztą dużą frajdę, bo wiem, że to są moi przyjaciele i mogę im zaufać.
Ale w zamian oczekuję od scenarzysty tego samego - nie ingeruję w jego tekst, ale kiedy rysuję, on powinien wyjechać gdzieś na drugi koniec świata i nie patrzeć mi przez ramię.

Nie tęskni pan za współpracą z Jeanem Van Hamme'em?

Nie. Wciąż żyjemy w wielkiej przyjaźni. Jean jest bardzo podobny do mnie - wciąż poszukuje nowych środków wyrazu. Robi filmy, pisze książki, bajkę dla dzieci. Ja mam podobnie, interesuje mnie kolejne zadanie. Jakich mam użyć technik, środków wyrazu. Czy olej, czy akryl, akwarela czy ołówek... Zresztą z Yvesem Sentem (nowym scenarzystą "Thorgala") pracuję niejako z polecenia Jeana. Miałem z Yvesem kiedyś przygodę, pracowaliśmy nad "Zemstą hrabiego Skarbka" i kiedy Jean zobaczył jaką sprawia mi to przyjemność polecił mnie jemu.

Poważne decyzje np. zabicie jakiejś postaci też pozostawia pan scenarzystom?

Czasami mam na to wpływ. Jeżeli jakaś postać mi nie wyjdzie, to czuję się z nią źle. Zdarza się, że w fabule pojawia się jakaś postać drugoplanowa, która z początku jest tylko statystą, a dopiero z czasem scenarzysta nadaje mu znaczenie i wysuwa na pierwszy plan. Jeżeli źle dobrałem aktora do takiej roli, bo przecież nie potraktowałem go poważnie, to mi on nie gra, nie pasuje. W takiej sytuacji proszę scenarzystę, żeby mi go zlikwidował.
Tak było z Tjallem. To była fajna postać, ale ja go źle dobrałem. Powinienem był narysować go inaczej. Tak samo było z Drewnianą Nogą - myślałem, że facet się tylko pojawi i zniknie, a on funkcjonował dłuższy czas. Więc poprosiłem Jeana, żeby go gdzieś porzucił - tak wyszło, że na plaży z Kreolkami.

Kadry z komiksu "Bitwa o Asgard" z cyklu "Thorgal


Nie myśli pan po 30 latach, żeby porzucić Thorgala?

Nie. I proszę mnie nie pytać, kiedy Thorgal się skończy. Powołaliśmy do życia coś, co nazywamy "światami Thorgala". Niemal wydawnictwo w wydawnictwie. Więc "Thorgal" się nie skończy, nawet kiedy ja odejdę. Zwłaszcza, że wciągnęliśmy w to teraz nowych artystów: doskonałego rysownika włoskiego Giulio de Vitę - ze znakomitą renesansową wrażliwością; i Romana Surżenko - Rosjanina, świetnego rysownika, który, okazało się, zawsze się moimi pracami inspirował.
To jest o tyle ważne, że inni artyści zapewniają nie tylko kontynuację serii, ale i inspiracje. To najlepsi. Dzięki temu rocznie będą wychodziły trzy albumy "Thorgala" (już nie jeden i do tego wątpliwy, gdy tylko ja pracowałem). Dojdzie kolejna seria o młodości "Thorgala". Będą różnego typu publikacje okołothorgalowe. Od zawsze mówi się też o filmie, ale nie ma żadnych szczegółów - zresztą to, że ktoś kupi licencję daje ledwie 5 procent szans na to, że film powstanie.

A co, kiedy panu się znudzi Thorgal?

Miałem taki moment, kiedy mi się odechciało. Tuż po odejściu Van Hamme'a od serii. Myślałem, żeby to rzucić. Ale nie chodziło o Thorgala, tylko o mnie.
To jest świetna seria promująca bardzo pozytywne wartości. Można się z tego śmiać, ale dla mnie one są ważne - rodzina, odpowiedzialność, szacunek do starszych. Tu zresztą upatrywałbym jej powodzenie, to są wartości uniwersalne, które odnajdujemy w każdej kulturze.
Gdy widzę jak faceci w rajtuzach skaczą bez żadnego sensu, to jest śmieszne, niewiarygodne. W "Thorgalu" udało nam się tego uniknąć. Do tego stopnia, że ludzie nadają dzieciom imiona naszych bohaterów.
Więc mi się nie znudzi. Udało mi się znaleźć swoją działkę. Mam "Thorgala", robię go i dobrze mi z tym. Do tego mam absolutną wolność twórczą. O ile nikt mi nie zabroni próbować, eksperymentować, wykorzystywać nowych technik, to nic się nie zmieni.
"Thorgal" zresztą istnieje dzięki temu eksperymentowaniu. Gdy miałem kryzys po odejściu Jeana do pozostania przekonała mnie właśnie możliwość robienia czegoś nowego - malowania. Wtedy "Thorgala" uratował "Skarbek".

Nie bał się pan zmiany stylu?

Wydawca był przerażony. Czytelnicy krzyczeli, że jestem zdrajcą. Mówili, że kiedyś byłem lepszy. Ale potem wszystko zaczęło się uspokajać i dzisiaj wszyscy mówią, że "nareszcie". A jeżeli ktoś tęskni za "starym Rosińskim" to ma go dziś w postaci "nowego De Vity" i "nowego Surżenko" - oni kontynuują serię w stylu klasycznym.

Trzyma pan pieczę nad nowymi seriami pobocznymi "Thorgala" - "Kriss de Valnor", "Louve" i teraz "Młodość Thorgala"?

W ogóle nie. Otworzyłem im drzwi do tego świata i dałem wolną rękę. Nie mam żadnych ambicji w ograniczaniu ich twórczości. Ufam tym ludziom całkowicie.
Jakość jest dla nas najważniejsza i oni mi ją zapewniają. Kiedyś powtarzałem Surżence, że jest lepszy ode mnie, on oczywiście nie słuchał tego i odpowiadał, że to ja jestem lepszy. Powiedziałem mu na to: "Jeżeli jesteś gorszy ode mnie, to mnie nie interesujesz, szukam tylko lepszych ode mnie".
Jakość, którą staramy się osiągnąć to rodzaj naszej zapłaty dla czytelników. Za lata wierności.

Brzmi, jakby był pan szczęśliwy robiąc "Thorgala".

Na szczęście wciąż potrafię się bawić tym co robię. Jestem w tym jak dziecko. Zresztą dobrze, bo każdy artysta jest jak dziecko. Jeżeli artysta nie jest dzieckiem, to jest trupem. Jedyne czego mi brakuje, to czasu. Mam masę pomysłów, ale nie mam czasu by je realizować. Nienawidzę tego, zniszczyłbym wszystkie zegary, gdybym mógł.

Kadry z komiksu "Western"

Źródło artykułu:WP Kobieta
wywiadbaza ludzithorgal
Komentarze (9)