"Czas honoru": Mdłe wspomnienie II wojny światowej
Przyjechaliśmy tutaj walczyć - mówi jeden z bohaterów serialu "Czas honoru". Niestety, walka trwała przede wszystkim o to, by uratować swój honor aktorski, bo scenariusza już nic nie obroni.
Czas honoru
Serial miał być w założeniu oddaniem hołdu polskim żołnierzom z formacji Cichociemnych. Stał się mdłą opowieścią o piątce Polaków z Londynu, którzy zamiast skupić się na walce z okupantem, myśleli o tym, jak dotrzeć do swoich ukochanych. W opowieści widzimy więcej pocałunków, przytulania niż strzałów i rzeczywistej wojennej akcji, której przecież w Warszawie 1941 roku nie brakowało. Od pierwszego odcinka widać, że twórcy wykorzystali potencjał czterech głównych aktorów idealnie. Niestety nie w tej materii, w której powinni.
Jan Wieczorkowski
Do Jana Wieczorkowskiego grającego Władka nie można mieć pretensji. Natychmiast po lądowaniu i rozdzieleniu z kompanami grany przez niego bohater trafia do więzienia. Tam obijany i torturowany nie ma okazji do walki, ponieważ jest całkowicie ubezwłasnowolniony.
Wieczorkowski nie miał wiele do pokazania i zagrania. Zmęczona twarz i ciężki oddech to wszystko, co przeznaczyli mu scenarzyści do grania w pierwszej serii produkcji. Może w kolejnej będzie lepiej.
Jakub Wesołowski
Kolejny "Cichociemny" to Michał, brat Władka. Chyba największa obsadowa pomyłka serii.
Jakub Wesołowski niestety nie podołał roli, a miał ją stosunkowo łatwą. Ciekawym jest fakt, że twórcy nie chcieli pokazać nawet tego, jak Michał radzi sobie z przedstawicielem narodowego frontu, którzy ukradli pieniądze przetransportowane z Anglii przez spadochroniarzy. W kolejnym ujęciu złodziej leży już związany.