Czarny kot w mieście jazzu

I taki jest właśnie najnowszy tom "Blacksad" - "Piekło, niebo". Zaskakujący, przejmujący, skrojony ze znawstwem, świetnie napisany. To piękny hołd dla twórczości Raymonda Chandlera i całego gatunku, który stworzył wraz z Dashiellem Hammettem.

Czarny kot w mieście jazzu
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

22.11.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:35

Tym razem Blacksad pracuje w Nowym Orleanie, mieście rozpusty i jazzu. Koci detektyw poszukuje upadłego muzyka - Sebastiana "Little Handa" Fletchera - wyśmienitego jazzmana, ale i zdegenerowanego geniusza uzależnionego od heroiny. Działa na zlecenie umierającego producenta muzycznego, pragnącego przed śmiercią pojednać się ze swoim najzdolniejszym wychowankiem. Jednak, jak to w kryminale noir, szybko okazuje się, że nic nie jest takie, jak się wydaje, a Blacksad musi odnaleźć Fletchera nie po to, by go z kimś jednać, a by ocalić mu życie.

Eksplorujący mroczne zakamarki Nowego Orleanu Blacksad to kolejne wcielenie klasycznej figury prywatnego detektywa. Rzucający sarkastycznymi uwagami, skryty, z pozoru cyniczny, w głębi duszy jest jednym z ostatnich dobrych ludzi w przeżartym i skorumpowanym świecie, w którym się obraca. Na jego oczach umierają ideały, zdradzają się przyjaciele, giną niewinni, a zepsuci bogacze odchodzą zasypiając w ciepłym fotelu.

Nie ma też mowy o równości, zamiast niej jest nieuczciwa segregacja rasowa ze swoim podziałem na bogatych białych i czarną biedotę. Sukces odnoszą ludzie pozbawieni skrupułów. Ubodzy, czarni muzycy mogą dla nich co najwyżej nagrywać płyty. A i to pod warunkiem, że będą siedzieć cicho na drugim planie. Być może świat według Juana Díaza Canalesa i Juanjo Guarnido nie jest aż tak ponurym miejscem jak w powieściach Chandlera czy "Mieście Grzechu" Franka Millera, ale bardzo niewiele mu brakuje.

Ale "Blacksad" nie zdobyłby sobie takiego uznania, gdyby był tylko sprawnie skrojonym hołdem dla kryminału noir. Pierwszym, co rzuca się w oczy, nim jeszcze wsiąkniemy w zdradziecki i niebezpieczny Nowy Orlean, to niesamowite rysunki Juanjo Guarnido. Ten utalentowany hiszpański rysownik, zdobył dla "Blacksada" aż dwie z trzech nagród przyznanych serii na festiwalu w Angouleme (oba zdobył w 2004 roku - w kategorii Najlepszy Artysta i nagroda publiczności, "Blacksad" w 2006 roku został też nagrodzony w kategorii najlepsza seria). Rysunki Guarnido są do bólu realistyczne i drobiazgowe, z tym tylko odejściem od normy, że bohaterami serii są zantropomorfizowane zwierzęta. Z jednej strony to piękny hołd dla komiksowych klasyków, z drugiej zabieg taki pozwala rysownikowi różnicować postacie i bardzo trafnie charakteryzować je dobierając odpowiednie zwierzęta (a czasami także grać ze stereotypami czyniąc postać pozytywną jakimś niepopularnym zwierzęciem). A gdy przychodzi do najgorszego Guarnido wykorzystuje
konwencję przewrotnie, by zobrazować lęki głównego bohatera. Co może widzieć umierający Blacksad? Obrazki z innego świat, w którym ktoś na zwierzętach eksperymentuje, obdziera je ze skóry, wiesza na rzeźniczych hakach...

Niesamowite jest także to, co dzieje się w tle - Nowy Orlean tętni życiem, kadry wypełnione są statystami, rekwizytami i szczegółami. Nietrudno poczuć rytm miasta, jego muzykę. To światowa stolica jazzu, w której każda uliczka śpiewa. I tak właśnie uchwycił je Juanjo Guarnido.

"Piekło, spokój" udowadnia, że "Blacksad" to jedna z najwybitniejszych europejskich serii komiksowych. To album, który urzeka konstrukcją, postaciami, intrygą i piękną kreską. I szkoda tylko, że kolejne części wychodzą tak rzadko. Obyśmy na następny tom nie musieli czekać 5 lat.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)