"Czarnobyl: oczami świadków". Wspomnienie Ludmiły Ignatienko
"Macie dzieci?", "Tak, dwójkę", "To dobrze, więcej wam nie będzie potrzebne". Ta wymiana zdań z lekarką w moskiewskim Szpitalu Klinicznym uzmysłowiła Ludmile Ignatienko, że jej leżący na oddziale radiologii mąż nie znalazł się tam z powodu zatrucia gazem.
Film "Czarnobyl: oczami świadków" do zobaczenia na antenie Telewizji WP w najbliższy poniedziałek o godzinie 19:50
Wielu naocznych świadków katastrofy czarnobylskiej elektrowni jądrowej wciąż żyje lub jeszcze do niedawna było wśród nas. Reżyserka Swietłana Usenko dotarła do niektórych spośród nich i postanowiła spojrzeć na to dramatyczne wydarzenie ich oczami. Oddała głos swoim bohaterom i pozwoliła przedstawić ich własny, intymny obraz tamtych dni.
Jedną z tych osób jest Ludmiła Ignatienko, wdowa po strażaku biorącym udział w akcji gaśniczej na terenie elektrowni, który później zmarł z powodu napromieniowania. Kobieta przez niespełna trzydzieści lat nie wracała do tamtych wydarzeń, wreszcie jednak w 2016 roku zdecydowała się przerwać milczenie i opowiedzieć swoją historię.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W jej relacji wszystko zaczyna się od złego omenu, za jaki uważała zgubienie ślubnej obrączki zaledwie tydzień przed katastrofą. Zdaniem jednej z klientek cukierni, w której pracowała wtedy Ludmiła, zgubić obrączkę to jak zgubić własny los. W obliczu późniejszych wydarzeń te banalne słowa zostały z nią na zawsze.
Ludmiła mieszkała wraz z mężem Wasilijem w jednopokojowym mieszkaniu pracowniczym na terenie jednostki straży pożarnej, gdzie służył. Gdy w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 dostał wezwanie ratunkowe, myślami był już przy urlopie, który miał zacząć się już nazajutrz. Usłyszał jednak, że to nic poważnego i najpewniej za kilka godzin będzie po wszystkim. Wziął te zapewnienia za dobrą monetę i ruszył do wykonywania swoich obowiązków. Tej nocy Ludmiła nie mogła zasnąć, czekała na męża do rana. Ten jednak nie wrócił.
Prawda o katastrofie rozchodziła się bardzo wolno. Następnego dnia znajdujące się nieopodal elektrowni miasto Prypeć tętniło życiem. Tysiące mieszkańców nie zdając sobie sprawy ze skali zniszczeń, zajmowało się swoimi codziennymi sprawami. Dzieci poszły do szkoły, a dorośli do pracy, wszystkie sklepy i restauracje w mieście były otwarte. Odbyło się sześć przyjęć weselnych.
Ludmiła Ignatienko miała wątpliwy przywilej być jedną z pierwszych osób, które zorientowały się, że wydarzyło się coś bardzo niedobrego. Gdy tylko dowiedziała się o tym, że strażacy biorący udział w nocnej akcji ratunkowej przewożeni są do Jednostki Medycznej nr 126, natychmiast udała się na miejsce, ale tam policjanci długo bez podania przyczyny nie pozwalali jej zobaczyć się z mężem. To w naturalny sposób wzbudziło w Ludmile pierwsze podejrzenia.
Gdy wreszcie po wielu trudach, udało się im porozmawiać, Wasilij zapewniał, że to tylko niegroźne zatrucie gazem. – Do wesela się zagoi, ale będziemy musieli wziąć ślub jeszcze raz – pocieszał. Poprosił tylko żonę, żeby skoczyła na rynek i spróbowała zdobyć dla niego trochę mleka.
Dopiero w około 36 godzin po wypadku lekarze zrozumieli, że tym, z czym zmagały się organizmy strażaków, z pewnością nie było zatrucie gazem. Wasilij Ignatienko znalazł się w jednej z pierwszych grup pacjentów, którzy zostali przetransportowani na oddział radiologiczny szpitala klinicznego w Moskwie. Nikt jednak nie pofatygował się, aby zawczasu poinformować o tym jego żonę. Gdy Ludmiła wróciła do szpitala z mlekiem dla Wasi, dowiedziała się, że właśnie został zabrany. Kobieta nie miała wątpliwości, że musi czym prędzej podążyć w ślad za mężem. Jednak nawet udając się w drogę do stolicy Związku Radzieckiego wciąż wierzyła w wersję o zatruciu gazem.
Prawda o naturze wydarzeń, do jakich doszło na terenie Elektrowni Jądrowej w Czarnobylu, zaczęła do niej docierać dopiero, gdy jedna z lekarek w Moskwie niespodziewanie zapytała, czy posiadają dzieci. Gdy Ludmiła odparła, że mają dwójkę, to w odpowiedzi usłyszała, że to dobrze, bo więcej im nie będzie potrzebne. Niedługo później podsłuchała też rozmowę dwóch pielęgniarek nazywających po kryjomu jej męża "elektrownią jądrową".
Te dwie sytuacje powiedziały jej znacznie więcej o położeniu, w jakim znalazł się "jej Wasia", niż wiele zdań pełnych skomplikowanego i niezrozumiałego dla liczącej wtedy 22 lata Ludmiły żargonu medycznego. Zrozumiała, że tak naprawdę dramat dopiero się rozpoczyna.
Film "Czarnobyl: oczami świadków" do zobaczenia na antenie Telewizji WP w najbliższy poniedziałek o godzinie 19:50