Co jest sexy w "Sexy Kuchni" Magdy Gessler?
To, że seks sprzedaje, jest oczywiste dla każdego domorosłego speca od marketingu. Ale o ile nie dziwią karkołomne próby reklamowania opon czy materiałów budowlanych gołą babą, to naprawdę nie rozumiem, dlaczego ktoś musi promować Magdę Gessler, jakość samą w sobie, seksem?
Gessler jest kurą znoszącą złote jajka. Dzień, w którym Miszczak zdecydował, by dać jej format "Kuchenne Rewolucje" pewnie do dziś hucznie świętuje w swoim pałacu ze złota. Nie wiem, czy ma taki pałac, ale pewnie mógłby go kupić za wszystkie pieniądze, które "Kuchenne" przyniosły stacji. Oglądalność na poziomie killu milionów, nawet powtórki przyciągają widzów przed telewizory.
Szkoda by było nie eksploatować Gessler jeszcze trochę. Magda więc dostała posadę jurora w programie Masterchef - i znowu sukces. Nikogo więc nie zdziwiło, gdy okazało się, że restauratorka zostanie twarzą telewizji kulinarnej Food Network. Dostała w nim własny program kulinarny oparty na klasycznej strukturze: Gessler gotuje i opowiada o tym, co gotuje. Jednak twórcy formatu chcieli chyba wyważyć otwarte drzwi i nazwali go "Sexy Kuchnia", jeśli mieliby pójść krok dalej, wymachiwaliby sztandarem z napisem "SEKS, UWAGA, BĘDĄ MOMENTY!" Czy były?
Ani trochę. Gessler opowiada o tym, jakie jedzenie jest afrodyzjakiem. A po pierwszym odcinku mam wrażenie, że absolutnie wszystko jest: i granat, i pietruszka, pestki, a nawet liście słonecznika - wszystko. A co z tym seksem? Otóż kreatorka smaku i stylu opowiada o tym, jak rzekomo dawniej w zakonach marchewka pełniła funkcję wibratora bez baterii. Mówi też, że "od selera wszystko stoi i nie trzeba niebieskiej tabletki".
Więcej seksu widzowie oglądają w programie "Rolnik szuka żony", gdy 70-letni Mikołaj obłapia swoje kandydatki, niż gdy Gessler miesza zupę. Ale cóż w tym dziwnego? W końcu "Sexy Kuchnia" jest ostatecznie jedynie programem kulinarnym i nadawanie mu metek "sexy" i dość obleśne puszczanie oka do widza, jest po prostu bez sensu. Gessler nie bez przyczyny jest osobowością telewizyjną, ma charakter, kamera ją kocha, mogłaby prowadzić program o historii militariów, a i tak by się oglądał. Po tym, co zobaczyłam, spodziewam się, że czeka nas cały sezon rozmów o bakłażanach, pietruszkach i innych "owocach miłości". Tylko po co, skoro Gessler ze zwykłym ziemniakiem też jest smaczna?