Ciąża polska
Seria Dominiki Węcławek i Filipa Lipińskiego zapowiada się wybornie. Pierwsze odcinki sugerują, że możemy mieć do czynienia z tytułem w Polsce niezwykłym - prawdziwą, szczerą, bolesną, a być może nawet dowcipną opowieścią obyczajową pisaną z kobiecej perspektywy.
Węcławek bardzo umiejętnie przełamuje stereotypy fabularne, których spodziewalibyśmy się po tego typu opowieści. Główną bohaterką jest tu 26-latka dowiadująca się, że jest w ciąży. Ale już na pierwszej stronie okazuje się, że nie jest to jej pierwsze dziecko. Czytelnik przekonuje się też, że nie każda kobieta reaguje na taką wiadomość błogim, bezmyślnym uśmiechem wyjętym wprost z propagandowych seriali Telewizji Publicznej (czy innego TVN-u promującego ostatnio macierzyństwo nie tyle nieświadome, co wręcz kretyńskie). W głowie dziewczyny pojawiają się wątpliwości, przeraża ją sugestia, że dziecko może być chore, zadaje sobie pytanie, czy będzie w stanie je pokochać (i czy, skoro w ogóle zadaje sobie takie pytania, jest złym człowiekiem).
W kilku kadrach Węcławek i Lipińskiemu udało się oddać duszną atmosferę gabinetu ginekologicznego, w którym pacjentki dowiadują się nagle, że całe ich życie czeka rewolucja. Podobnie przytłaczającą, klaustrofobiczną przestrzenią okazuje się być zwykła kuchnia, w której on i ona rozmawiają o "wszystkich rozwiązaniach" (ten dialog świetnie wyłuskuje kłamstewka, jakich używa się w Polsce rozmawiając o aborcji). Twórcy dobrze poradzili sobie też z psychologią postaci. Zarówno młoda mama, jak i przyszły ojciec, zapowiadają się na bohaterów niesztampowych - pełnych lęków, wątpliwości i najzwyklejszego strachu, a przy okazji inteligentnych i samoświadomych, uwikłanych w skomplikowaną rozgrywkę pomiędzy obowiązkiem, a prostymi, szczeniackimi pragnieniami życia bez zobowiązań.
Wcześniej z podobną tematyką mierzyła się Agata "Endo" Nowicka. Jej "Projekt: Człowiek" okazał się jednak rozczarowujący. Zbyt anegdotyczny, oderwany od realiów, skupiający się na warstwie graficznej stawiał samą Endo, jej ciążę i dziecko jakby na marginesie. Jeżeli autorom "Czwórki na pokładzie" (swoją drogą, bardzo nijaki tytuł) uda się utrzymać kurs, który obrali, ominą najprawdopodobniej te mielizny i stworzą komiks, o którym będzie jeszcze głośno.
Pytanie tylko, czy nie jest to po prostu bardzo dobry początek kolejnej sztampowej historii. Jak już wspominałem, polski komiks pełen jest serii "dobrze zapowiadających się".* O tym, że tym razem może być inaczej przekonuje mnie osoba scenarzystki. Dominika Węcławek (rocznik 1983, nieco tylko gorszy od kultowego 1984) to młoda, zdolna warszawska dziennikarka kulturalna* (współpracuje z "Życiem Warszawy"), która o komiksach wie całkiem sporo. Trochę naiwnie, ale jednak chcę wierzyć, że ta wiedza pozwoli jej stworzyć intymną i wciągającą historię o problemach współczesnych Polek. Tym intymniejszą i prawdziwszą, że, o ile dobrze zrozumiałem notkę biograficzną autorki, opartą na autobiograficznym doświadczeniu. Oczytana w polskim i zagranicznym komiksie Węcławek ma szanse nie spaprać sprawy i napisać historię jednocześnie polską i uniwersalną. Pierwszy polski komiks autobiograficzny z prawdziwego zdarzenia.
Trzymajcie kciuki.
Kolejne odcinki "Czwórki na pokładzie" możecie czytać na stronach internetowych serwisu warszawianki.pl.