"Chajzerów dwóch". Zygmunt i Filip wydają razem książkę!
Zygmunt i Filip Chajzerowie
Ojciec i syn. Obaj związani z radiem i telewizją, osobowości... celebryci? Postanowili wydać książkę, która jest zapisem ich rozmowy. Filip z ojcem rozmawiają o wspólnych wspomnieniach, o tym, jak różnie pamiętają ten sam czas. Jak czytamy: "To książka o tym, jak dobrze mieć wspaniałą rodzinę, a przede wszystkim rodziców. Jakie to wielkie szczęście. Bo właśnie rodzice kształtują to, jacy jesteśmy, jacy będziemy, wpływają na to, jaki mamy charakter, upodobania, gust, w jakim środowisku się obracamy."
Książka "Chajzerów dwóch" ukaże się w księgarniach 9 maja, a już dzisiaj prezentujemy jej fragmenty i niesamowite zdjęcia z prywatnego archiwum Zygmunta i Filipa. Przeczytajcie!
F: Jakie masz pierwsze wspomnienie z dzieciństwa? Zaczyna starszy!
Z: Święta. To chyba dzieciom najczęściej zostaje w pamięci, bo to taka fascynująca i magiczna chwila. Moment, kiedy
pojawia się Mikołaj, który puka do okna…
(...)
Tak, tak, tak. To znaczy: pierwszego pamiętam tak, że miał brodę z waty, oczywiście czerwony strój, tylko buty miał jakieś dziwne. Bo dzieci zawsze po butach chyba rozpoznają, że coś jest nie tak. I chyba pierwsze prezenty… Jeszcze pamiętam, jak się choinka spaliła.
F: Kto spalił choinkę?
Z: Chyba ja.
F: Ale jak? Miała prawdziwe świeczki?
Z: Zapałkami. Typowa dziewczynka z zapałkami. Kiedyś nie było, wiem, trudno to sobie wyobrazić, światełek elektrycznych, tylko mieliśmy takie cieniutkie prawdziwe świeczki…
F: Naprawdę?
Z: Na choince były świeczki.
F: A jakieś BHP?
Z: Bardzo lubiłem, jak na choince było dużo włosa anielskiego. Takie serpentyny na całej choince, które imitowały sopelki czy śnieg. No i oczywiście kiedy podpalałem kolejną świeczuszkę, to się wszystko razem pięknie zajęło…
Płyn Lugola
Z: Dobrze. Teraz ty. Pierwsze, co pamiętasz.
F: Pierwsze, co pamiętam, to działka dziadków na Ochocie…
Z: Działka pracownicza.
F: Działka pracownicza na Ochocie. Taka jak te małe ogródki w centrum miasta, podzielone, każdy ma po trzysta metrów. Z tej działki mam pierwsze wspomnienie. Babcia, która robi młode ziemniaki i jajko sadzone na szynce. O! Stamtąd też pamiętam – zaraz jakieś kolejne wspomnienie – Czarnobyl. Pamiętam dokładnie scenę, w której…
Z: To było w ’86?
F: Kwiecień ’86, zaraz przed Świętami Wielkanocnymi.
Z: Wyścig Pokoju zaraz po tym był.
F: Mam taki flashback… siedzę w piaskownicy z bratem ciotecznym Wacławem, przybiega matka i mówi, że był jakiś straszny wybuch i nadciąga fala czegoś – nie pamiętam dokładnie czego.
Z: Skąd dziecko miało wiedzieć, o co chodzi.
F: Nie pamiętam dokładnie, jakich słów użyła, ale że nadciąga fala nad Polskę. Wtedy wydało mi się to jakoś tak koszmarnie przerażające jak jakiś koniec świata.
Z: To było przerażające. A płyn Lugola pamiętasz?
F: Tego nie pamiętam. Pamiętam tylko tę jedną przebitkę z piaskownicy.
Z: Ja tego świństwa nie piłem. Filip, ty chyba też nie.
F: Ja nie mam prawa nawet tego pamiętać.
Z: Jakbyś pił, tobyś pamiętał.
Działka - pierwsze wspomnienia
F: To ja z Wyścigu Pokoju wrócę jeszcze do tej działki, bo tam też była cała kultura i subkultura życia działkowca.
Pamiętam, że działkowiec miał obowiązek uprawiania, jakiś procent działki musiał przeznaczyć na warzywa. I pamiętam matkę, która gotowe, kupione na targowisku arbuzy, dynie wstawia w ziemię, bo przychodzi kontrola. Kontrola szła z kartką i spisywała, inwentaryzowała, ile warzyw i jakich konkretnie rośnie na danej działce. Te działki w centrum miasta wydają się dzisiaj absurdalne, bo po co, to jest idiotyczny pomysł, to nie ma sensu, tu przecież powinny stać domy, biurowce i tak dalej. A ja do dzisiaj, po naszych doświadczeniach z działką, uważam właśnie, że to jest azyl, oaza dla ludzi, którzy mieszkają w blokach, a jedyny ich kontakt z naturą to balkon dwa na dwa. Tu nagle okazywało się, że mogą być właścicielami ziemskimi. Oczywiście o ile kupią arbuzy i wsadzą je w ziemię.
(...)
Dzisiaj to jest hipsterka. To już dzisiaj ewoluowało do tego stopnia, że moi znajomi z TVN poszukują tych działek, żeby je mieć, wręcz ich pożądają. Bo jak się mieszka w takich nowych deweloperskich blokach, gdzie nawet balkony nie są za duże, bo cena z metra i tak dalej, to wszyscy się ściubią, jak mogą, żeby przez te trzydzieści lat kredyt spłacać choć trochę mniejszy. Poszukują działeczek i kupują od emerytów za odstępne…
Z: Ale to nie jest takie proste! Trzeba mieć zgodę zarządu.
F: No trzeba, ale to wszystko tylko kwestia pieniędzy. Trzeba mieć mniej więcej 50 tysięcy złotych, żeby taką działkę sobie ogarnąć, no a potem to już grille, siedzenie, basenik – w samym środku miasta. Tak więc to, co kiedyś było wielkim przywilejem, dalej nim jest. Pomysł był dobry, tylko że teraz nie jest emerycki,
ale hipsterski.
Z: Emeryci nadal z tych działek korzystają. Czasem jest to ich jedyna radość. Pierwsze wspomnienia.
Za murem
Z: I takie tablice pamiętam: "Uważaj, opuszczasz strefę zachodnią, zbliżasz się do strefy NRD, przekraczanie zabronione, grozi śmiercią” – to było niesamowite. I nagle, z dnia na dzień, można było przejść pod Bramą Brandenburską. Jakie to było uczucie, jakie wrażenie. I nagle ci enerdowcy oszalali z radości, którzy trabantami jeździli po Berlinie Zachodnim. Niesamowite! Ale kawałka muru nie przywiozłem. Nie wpadłem na to nigdy.
Chociaż – powiem – nie chciałbym mieć takiej pamiątki. Nie lubię takich pamiątek. Ten mur mi się kojarzy najgorzej, jak może się kojarzyć: z totalnym zniewoleniem, ze złą atmosferą.
F: A niesamowite jest też to, że wszystko się działo tak niedawno temu! No przecież… Ile? Ile minęło? Mamy teraz 2016 rok. 27 lat temu. Jedno pokolenie. A wydaje się, że to tak niedawno.
Z: Trochę czasu jednak minęło. A mur mi się bardzo źle kojarzy. Dobrze, że już go nie ma. Zresztą – ostatnio byłem
w Berlinie – Niemcy zostawili fragmenty muru. Ku przestrodze, na pamiątkę.
Pierwszy Big Mac
F: Wyobraź sobie, że w dniu otwarcia McDonalda w Warszawie pobito światowy rekord sprzedaży sieci w ciągu jednego
dnia... 13,3 tysiąca zamówień. To był smak Zachodu, na który ludzie czekali przecież przez dziesięciolecia. Coca-cola i McDonald… Wtedy synonimy wielkiego świata.
Z: Big Mac – Boże drogi! – frytki i mama obowiązkowo zamawiała ten sos. To było coś. I marzenia takie: "Kurczę, żeby
kiedyś taki McDonald w Polsce otworzyli!”. A to był rok ’86 albo ’87. Marzenia, żeby wielki świat do nas zagościł. To jest
miara tego, co się dokonało. Marzenia o McDonaldzie i teraz… niekoniecznie. Chociaż, jak się gdzieś spieszę, po drodze…
Pierwsze jedynki
Z: Worek z kapciami to była podstawowa broń w wojnach szkolnych.
F: To zostało do dzisiaj. A mieliście dysleksję, dysortografię i dysfunkcję lewego oka? Ja mam to wszystko. Stwierdzone w poradni. Na egzaminie do liceum mogłem zrobić tyle błędów, ile tylko chciałem.
Z: Kiedyś byłbyś zwykłym głąbem.
F: No i tak też pewnie było, jak sobie teraz na to spojrzę. Ale poradnia to nazwała w sposób bardzo precyzyjny. Do dzisiaj nie wiem, na czym polega dysfunkcja lewego oka, ale faktycznie, bazgrzę jak kura pazurem, więc może to jedno z drugim jest jakoś powiązane.
Z: To może lewe zamykaj? A piszesz coś jeszcze ręcznie?
F: Czasami na komendzie wypełniam jakieś kwity… A, i byłem królem korepetycji! Oczywiście nie jako korepetytor, tylko jako odbiorca tego cudownego wynalazku, który pojawił się w latach 90.
Z: W moich czasach w przygotowaniu do egzaminu pomagał brat lub kolega. Ale żeby płacić za wciskanie do głowy jakiejś wiedzy...
F: Ja mam wrażenie, że te korepetycje to była odpowiedź nauczycieli na rodzący się kapitalizm. Wydaje mi się, że oni
na lekcjach za darmo celowo przekazywali tę wiedzę w sposób ograniczony po to, żeby dociskać na klasówkach. I nagle okazało się, że bez korepetycji się nie da. Więc każdy zapierdzielał do nauczycieli, którzy na co dzień pracowali w szkołach, na korepetycje. Ja miałem korepetycje – uwaga – z: matematyki, fizyki, chemii, polskiego. Bez tych korepetycji z chemii to ja bym…
Z: Z chemii? Z matematyki! Cokolwiek, jakiekolwiek zadanie… Pamiętam ten wzrok – normalnie inteligentny, żywy. I nagle pojawia się książka, a ten wzrok robi się mętny, nieobecny. Natychmiast pojawia się ziewanie i takie "dajcie mi spokój!”. Ja tego kompletnie nie rozumiałem.
Pierwszy komputer
F: A pegasus? Rodził się polski kapitalizm, otwierały się pierwsze sklepy komputerowe i coraz szybciej następował postęp technologii – pojawiło się marzenie wszystkich dzieci z całego bloku, bloku obok i całego Ursynowa: komputer Amiga. Oczywiście, wcześniej były komputery Commodore i Atari, na które gry wgrywało się z radia. W Programie Trzecim Polskiego Radia, w nocy, leciały dziwne audycje, które puszczały dziwne szumy.
Z: Naprawdę?!
F: Nie potrafię tego odtworzyć, ale to było takie „szszsz-chchch-puf-puf!”. Tak. Była taka audycja dla maniaków komputerowych. Trzeba było wtedy włożyć kasetę do kasprzaka, grundiga czy innego wynalazku i włączyć nagrywanie.
Z: …I nagrać to? Ale przez mikrofon?
F: Nie. Ten sprzęt miał radio i kasetę. W związku z tym odpalałeś radio, wkładałeś kasetę i włączałeś nagrywanie. Kod
był podawany przez kilka godzin. Potem wyjmowało się kasetę z kasprzaka i wkładało do przystawki do atari. Potem atari przerabiał ten sygnał i można było grać w grę, której poziom trudności pewnie ogarnęłaby koza z podwórka do pary z kaczką. Później była amiga – marzenie ściętej głowy. Mnie trafił się pegasus. Poszliśmy z rodzicami do sklepu. Stało tam atari, ale było strasznie drogie, kosztowało tyle, co samochód, a obok stał pegasus, czyli tajwańska wersja nintendo. Gry kupowało się na kartridżach, na których było nawet kilkaset gier, z czego działały trzy. Wielka radość była z tego. Teraz, kiedy odpalam PlayStation 4 i patrzę na grafię, która jest już fotorealistyczna
– człowiek ma wrażenie, jakby oglądał fim – przypominam sobie, jak bardzo cieszyły te piksele, kwadratowe, ogromne, nieporęczne. To było wspaniałe.