Carla Gugino jest zafascynowana Polską i Polakami. Przemyciła do serialu pewien produkt...
31.07.2019 17:54, aktual.: 31.07.2019 21:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Carla Gugino od dekad zachwyca wyglądem, a w wieku 47 lat wygląda lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Jej uroda i zawodowe osiągnięcia porównywalne są z karierą Sharon Stone, Julii Roberts czy Scarlett Johansson. Niemniej ona sama woli pozostać w cieniu i świadomie omija pierwsze strony gazet.
Carla Gugino to jedna z najseksowniejszych aktorek w branży, znana z takich hitów jak "Sin City - Miasto Grzechu", "Ekipa", "Nawiedzony dom na wzgórzu", "Californication" czy "San Andreas". Z okazji premiery najnowszego serialu pt. "Jett" porozmawialiśmy z gwiazdą o jej błyskotliwej karierze, pracy z życiowym partnerem i kobietach w kinie. Carla Gugino zdradziła również, za co kocha Polaków i jak przemyca polskie wątki do produkcji ze swoim udziałem.
Katarzyna Kasperska, Wirtualna Polska: Na platformie HBO możemy oglądać twój najnowszy serial "Jett" w reżyserii Sebastiana Gutierreza. Prywatnie jesteście parą od ponad 14 lat. Czy czasami jest wam trudno wytrzymać ze sobą, kiedy musicie pogodzić pracę z życiem domowym?
Carla Gugino: Nie, ponieważ (na szczęście) wciąż bardzo lubię tego faceta. Uważam to za nasz personalny sukces, że po tylu latach, nie męczy mnie jego towarzystwo. I vice versa. Bardzo cieszy mnie nasza obecna współpraca i przebywanie ze sobą non stop. Jako aktorka większość czasu jestem poza domem i daleko od Sebastiana. Dlatego tak bardzo cenię sobie każdą wspólną chwilę i wzajemne towarzystwo. Na planie i w życiu prywatnym. Kiedy kręciłam "Nawiedzony dom na wzgórzu" dla Netflixa nie było mnie w domu aż przez osiem miesięcy. Więc sama idea tego, że budzimy się obok siebie rano i tego samego dnia zasypiamy w tym samym łóżku, a w ciągu dnia pracujemy nad wspólnym projektem, była chyba najbardziej zachęcająca do podjęcia się wspólnej realizacji serialu "Jett".
Twoja postać w serialu "Jett" nazywa się Daisy Kowalski. Nie tylko nazwisko sugeruje polskie pochodzenie, czy też inspirację, ale również fakt, że jej znakiem rozpoznawczym w serialu jest martini, które pije tylko z polską wódką marki Chopin. Skąd ten pomysł?
Szczerze? To osobisty akcent wykorzystany w serialu (śmiech). Wódka marki Chopin to prywatnie moja ulubiona wódka i dokładnie takie pijam martini. Bardzo się cieszę, że rozmawiamy, ponieważ mam nieograniczony dług wdzięczności, a także pewnego rodzaju przyciąganie, które towarzyszy mi od lat i tym samym wielką, niezmienną miłość do twoich rodaków. Jedni z moich najlepszych przyjaciół są Polakami. Pozwól, że ci przypomnę, że również moja bohaterka w filmie “Sucker Punch” - dr Vera Gorski - jest Polką z mojej inicjatywy. W scenariuszu do filmu nie było mowy o jej pochodzeniu. Ja to zmieniłam i stworzyłam z niej Polkę. Bardzo mi na tym zależało. Ta postać jest psychoterapeutką, a jak powszechnie wiadomo, psychoanaliza i psychoterapia ma swoją znaczącą historię i korzenie we wschodniej Europie. Dodatkowo chciałam, żeby angielski był jej językiem wyuczonym i z tego też powodu posługuje się nim w bardzo specyficzny sposób, co moim zdaniem idealnie pasowało do mojej bohaterki i jej charakteru. Twój kraj ma tak fenomenalnie niestandardową egzotyczną kulturę. Unikatową i piękną, w każdym aspekcie i jakże różną od reszty Europy oraz krajów słowiańskich. Skoro już mowa o Polsce, to jeszcze muszę podkreślić, że film "Wybór Zofii" całkowicie odmienił moje życie i ukierunkował mnie na moją późniejszą karierę zawodową. Od lat jestem pod wrażeniem polskiej kultury i z pewnością wywarła ona na mnie bardzo duży wpływ w życiu prywatnym za sprawą moich przyjaciół, ale również w życiu zawodowym.
Co więcej możesz opowiedzieć o serialu "Jett"? Twoja bohaterka opisywana jest przez media jako "lepsza, unowocześniona wersja współczesnej femme fatale". Czym inspirowałaś się w pracy nad tą postacią?
Nie podoba mi się ten cytat - "lepsza wersja femme fatale"… Jest to dla mnie bardzo znamienne, że często od nas aktorek wymaga się, żeby za pomocą roli w filmie zaprezentować człowieczeństwo, złożoność, wielowymiarowość oraz emocjonalność na ekranie. A co z męskim głównym bohaterem? Postać z penisem - szczególnie zaprezentowany jako antybohater - ma jedynie istnieć i nie musi nic sobą reprezentować. Żadnej ludzkiej strony, żadnej racjonalizacji jego poczynań. Nie ma mowy o żadnej traumie z przeszłości, która tłumaczyłaby jego akcje i mroczne serce. Kobiecy czarny charakter przeważnie jest naznaczony mrocznym sekretem, który przeobraził ją z kochającej matki w złowieszczą, demoniczną kobietę z piekła rodem. To jest dalece niesprawiedliwe i tak powszechnie wymagane przez widzów. Mężczyzna może po prostu być jaki jest, bez żadnych wyjaśnień. Kobieta na ekranie powinna wytłumaczyć się jakąś traumą, która ukształtowała jej "czarny" charakter. Dlatego tak bardzo cieszyłam się, że mam okazję wcielić się w Jett i jestem dumna z naszego serialu. To właśnie ona, jako jedna z niewielu znanych ekranowych postaci, jest tego rodzaju męskim bohaterem, jedynie w kobiecej skórze. Nareszcie! Po raz pierwszy w mojej karierze wymagano ode mnie, żeby grać na wspak. Miałam pokazać czy też zdradzić jak najmniej informacji o swojej bohaterce. Jak najmniej sobą zakomunikować, pozostać niewzruszona, posągowa i enigmatyczna. Nie zdradzać emocji oraz motywacji jej poczynań. Moim zdaniem, w przypadku kobiecych antybohaterek wciąż mamy do czynienia z podwójnymi standardami. Ze strony filmowców, ale również ze strony widzów, którzy domagają się powodów kobiecej bezduszności w scenariuszu.
Czyli męski czarny charakter zawsze będzie bardziej akceptowalny przez widzów niż kobieca antybohaterka?
Jest to dla mnie fascynujące, ponieważ obecnie jest tak wiele interesujących ról kobiecych w Hollywood, a jednak wciąż mamy do czynienia z tymi popularnymi i uwielbianymi na całym świecie męskimi antybohaterami. Nikt nie oczekuje, że ich działania zostaną wytłumaczone lub zracjonalizowane. Są akceptowani z góry, że już tacy są i tyle. W przypadku kobiet sprawy mają się zupełnie inaczej. Żeby zaakceptować bohaterkę musimy najpierw ją zrozumieć i wcielić się w jej skórę. Za czym często stoją pseudo-traumy z przeszłości jak przemoc, czy też molestowanie w dzieciństwie. W naszym najnowszym serialu Jett jest po prostu świetna w tym, co robi i wcale nie próbuje zbawić świata. Posiada swój osobisty moralny kompas. Cudowne to było dla mnie móc zgłębić i doświadczyć tego typu grę aktorską.
Jesteś w branży od ponad 30 lat. Co możesz powiedzieć, o zasadach, które w przeszłości rządziły w przemyśle filmowym i jak to się ma do współczesnej rzeczywistości?
Cóż, przede wszystkim przez ostatnie 30 lat bardzo wiele się zmieniło. Różnica jest wręcz szokująca w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mam wrażenie, że dzisiaj konfrontujemy się z problemami, które zbyt długo były utrzymywane w ukryciu. Nie tylko w Hollywood, ale przede wszystkim w USA. Aż trudno uwierzyć, że w 2019 roku cofamy się w rozwoju jako naród. Nastał historyczny regres. Niemniej w przypadku filmowego biznesu wiele zmieniło się na plus. Pamiętam, że jako 20-letnia aktorka, nie mogłam się doczekać, kiedy skończę 30 lat i będę w końcu traktowana poważnie przez pracodawców. Byłam bardzo niepewna siebie. Wydawało mi się, że dopiero z czasem odnajdę wiarę w siebie i przekonanie o własnej racji. Miałam wrażenie, jakby moje wewnętrzne "ja" nie mogło zgrać się z moim zewnętrznym wizerunkiem. Czułam się jak dziecko, które potrzebuje przewodnika, a wyglądałam już jak dojrzała kobieta o głębokim głosie. Bardzo się tego wstydziłam i krępowało mnie to w wielu sytuacjach. Dlatego tak podziwiam moją bohaterkę Jett i to jaka jest bezpardonowa, jak nie dba o to, co myślą o niej inni. Pewnie powód mojej fascynacji wynika z tego, że pracę aktorki zaczęłam w bardzo młodym wieku i od początku byłam oceniania pod względem mojego wyglądu. Zajęło mi kilka dobrych lat, żeby uwierzyć we własną siłę i zdać sobie sprawę, że ja również mam coś do powiedzenia, że mój głos liczy się bardziej, niż mi się wydaje. Oczywiście, że zdarzyła mi się sytuacja w karierze, kiedy ktoś z produkcji powiedział mi prosto w oczy, że nigdy wcześniej nie zapłacono równej gaży kobiecie, co mężczyźnie przy tym samym filmie. Byłam zszokowana. Nie mogłam uwierzyć, że ludzie z branży nawet nie starają się tego przede mną ukryć. Obecnie już nikt ci tego nie powie prosto w twarz, ponieważ jest to niepoprawne politycznie. Niemniej dysproporcja w wynagrodzeniach jest wciąż nagminna.
Czy 30 lat temu kobiety w Hollywood miały taką samą siłę przebicia, co obecnie?
Absolutnie nie (śmiech)! Dzisiaj kobiety w wieku 20 lat zdobywają o wiele ciekawsze, bardziej złożone role, niż to kiedykolwiek miało miejsce w moich początkach kariery. Młode kobiety tworzą, reżyserują i produkują. Spójrzmy chociażby na Lenę Dunham i serial "Dziewczyny", albo Pheobe Waller-Bridge i jej "Obsesję Eve" lub serial "Fleabag". Ta kobieta jest genialna i dano jej platformę twórczą już w tak młodym wieku. Tak to właśnie powinno być. Wspierać i motywować. Ja byłam zbyt zahukana. W moich latach dwudziestych wydawało mi się, że nikogo nie będzie obchodzić, to co mam do powiedzenia. Obecnie uważam, że był to również problem ogólnie pojętego społeczeństwa. Ale społeczeństwo idzie do przodu, rozwija się i jest złaknione nowych perspektyw. Dziś czuję się zachęcona i zmotywowana do pracy, dzięki takiemu obrotowi spraw.
Ale czy łatwiej jest teraz być młodą aktorką w Hollywood w porównaniu z tym, jak to było, kiedy ty miałaś 20 lat?
O tak, z pewnością. Bez dwóch zdań. Uważam, że nadeszły o wiele lepsze czasy dla młodych aktorek i kobiet filmowców. Ale skoro już jesteśmy przy temacie wieku, to chciałabym dodatkowo podkreślić jak bardzo wdzięczna i szczęśliwa jestem z racji tego ile mam lat dzisiaj i dzięki czemu mam okazję grać te niesamowite postacie kobiece przypisane mojemu wiekowi i które mnie osobiście najbardziej interesują. A to niestety zaistniało dopiero w ostatnim czasie. Nawet nie masz pojęcia, ile razy proponowano mi rolę wiedźmy lub czarownicy (śmiech). Tak traktowane były aktorki po 40. roku życia. Mam wrażenie, że dopiero dzisiaj mogę w pełni wykorzystać moje aktorskie możliwości i poszerzać własne limity.
Czy w takim razie twoje życie zaczęło się po czterdziestce? Akceptujesz swój wiek i siebie samą mając 47 lat?
Tak. Ale to wciąż jest dla mnie śmieszne, jak dużą wagę jako społeczeństwo przykładamy do tych cyfr, przez które definiujemy ludzi. Moim zdaniem to jest tak bardzo niewspółmierne do tego, co dana osoba sobą reprezentuje. Niektórzy 40-latkowie zachowują się jak emeryci i odwrotnie. Dla mnie jest to po prostu nieadekwatne do indywidualnego potencjału. Mój ojciec ma 90 lat i co chwila podróżuje do Japonii, żeby udzielać tam wykładów. Nigdy nie wiesz, na co stać drugiego człowieka bez względu na jego wiek. Byłabym bardzo szczęśliwa, jeżeli któregoś dnia będziemy w stanie zignorować te cyfry przy naszym nazwisku i po prostu pozwolić sobie (i innym) być tym, kim czujemy się we własnej skórze. Ale wątpię, żeby miało to miejsce w najbliższej przyszłości.
Rozmawialiśmy o twoim wieku, teraz chciałabym zapytać o twój wygląd. Śledzę twoją karierę od filmu "Szalony zięć" z 1993 roku, kiedy to miałaś 22 lata. Dziś (ponad 25 lat później) wyglądasz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, a twoja kariera coraz bardziej rozkwita z każdym kolejnym projektem…
Bardzo dziękuję, ale martwię się, że niestety zawiedziesz się moją odpowiedzią. Z jednej strony tak - jest to zasługa moich genów. Nigdy nie korzystałam z usług żadnego chirurga plastycznego. Nie żeby było w tym coś złego. Po prostu nie czuję takiej potrzeby i nie wiem, czy kiedykolwiek poczuję. To nie moja rzecz. Zawsze byłam bardzo skrupulatna, jeżeli chodzi o zdrowy tryb żywienia. Biorę to sobie do serca i od dziecka dbam o kondycję fizyczną. Ale z drugiej strony, kiedy trzeba i kiedy mam na to ochotę, jestem w stanie pochłonąć ogromne ilość jedzenia i mogę założyć się z każdym mężczyzną, że pokonam go w tej kwestii. Niemniej jest jedna rzecz, która całkowicie zmieniła moje nawyki żywieniowe - gluten. Przez większość mojego życia cierpiałam na bardzo dotkliwe migreny i z tego też powodu poradzono mi, żebym przestała spożywać gluten w codziennej diecie. Możesz sobie wyobrazić, że dla Włoszki, którą jestem, zabrzmiało to jak wyrok. Horror! Całe szczęście, że w dzisiejszych czasach jesteśmy w stanie znaleźć najlepszej jakości makarony bezglutenowe każdego rodzaju i nie poczuć żadnej różnicy.
Z racji, że występujesz w wielu produkcjach telewizyjnych, chciałam zapytać, czy prywatnie masz swoje preferencje lub też ulubione seriale, które śledzisz z zaciekawieniem? Czy masz na to czas?
Niestety nie mam zbyt wiele wolnego czasu i jestem tym faktem szczerze poirytowana. Mam kilka bardzo silnych i popularnych pozycji na mojej liście "do obejrzenia". Ale jest jedna produkcja, której staram się nigdy nie przegapić - "Ucieczka z Dannemory". Absolutna rewelacja! Mam obsesję na punkcie tego serialu. Znam Bena Stillera od wielu lat i moim zdaniem jego produkcja prezentuje się niczym filmy Sidneya Lumeta. Jestem zachwycona talentem i wykonaniem wszystkich osób zaangażowanych w ten serial. Bardzo podobał mi się również produkcja Netflixa "Sex Education" oraz nie mogę się doczekać, kiedy usiądę i włączę najnowszy sezon "Fleabag". Śledzę również "Dirty John", w którym występuje moja najlepsza przyjaciółka - Connie Britton. Zresztą uważam, że Connie jest genialna we wszystkim, w czym występuje i czego się nie dotknie zasługuje na naszą uwagę. Ta dziewczyna nigdy nie zawodzi. A rzecz, którą obecnie najbardziej jestem podekscytowana to najnowsza produkcja Avy DuVernay - "Jak nas widzą".
Serial kryminalny "Jett" o utalentowanej złodziejce, ktora po wyjściu z więzienia zmuszona jest wrócić do swojej nielegalnej profesji, do obejrzenia na HBO.