Był gwiazdą show TVP. Wyjaśnia, co dzieje się w Finlandii
- Finowie są oszczędni w okazywaniu emocji i poglądów, zwłaszcza w bardzo ekspresyjnych formach. Aczkolwiek zdarzały się protesty przeciwko wojnie. W mediach sprawę wojny przedstawia się w bardzo ostrożny sposób. Chyba nawet można stwierdzić, że mówi się o tym tak, żeby szczególnie nie drażnić Rosji - mówi WP Toni Hyyryläinen, były uczestnik "Europa da się lubić".
04.04.2023 | aktual.: 04.04.2023 18:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W zimnej Finlandii jest ostatnio wyjątkowo gorąco - w przeciągu kilku dni miały tam miejsce wydarzenia ważne, a może wręcz dziejowe. Kraj stał się członkiem NATO oraz odbyły się tam wybory, w których społeczeństwo pozbawiło władzy lewicowy rząd popularnej polityczki Sanny Marin.
O to, jak to wszystko wygląda od wewnątrz i jakie emocje towarzyszą tym wydarzeniom, WP zapytała Toniego Hyyryläinena, znanego w z uczestnictwa w programie telewizyjnym "Europa da się lubić", który przez wiele lat popularyzował w Polsce kulturę, zwyczaje i specyfikę poszczególnych państw europejskich.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemek Gulda: Dużo się ostatnio dzieje w Finlandii: kraj stał się członkiem NATO, odbyły się wybory. Jakie to wywołało reakcje?
Toni Hyyryläinen: Jeśli chodzi o NATO, ludzie bardzo się cieszą. Tym bardziej, że sprawa na ostatnim etapie została nieco spowolniona, ze względu na to, że Węgry i Turcja wstrzymywały się z poparciem Finlandii w tej kwestii. Ale koniec końców udało się doprowadzić ten proces do finału.
To duża zmiana dla Finlandii?
Bardzo duża. Przez bardzo wiele lat kraj zachowywał neutralność i konsekwentnie prowadził taką politykę. Wszystko zmieniła oczywiście wojna w Ukrainie. Jeszcze kilka lat temu znaczna większość społeczeństwa i partii politycznych, zwłaszcza tych lewicowych i centrowych, była bardzo przeciwna wejściu do NATO. Te nastroje zmieniły się błyskawicznie po inwazji Rosji. Nawet najbardziej lewicowe partie, po których nikt nie spodziewałby się poparcia dla kwestii wstąpienia do NATO, nagle były za.
W Finlandii widać niechęć do Rosji? Rok temu popularne były memy przypominające wojnę fińsko-rosyjską z 1940 roku... (tzw. "wojna zimowa" trwała od 30 listopada 1939 r. do 13 marca 1940 r.)
Nie, zupełnie tego nie widać. Finowie są w ogóle bardzo oszczędni w okazywaniu emocji i poglądów, zwłaszcza w bardzo ekspresyjnych formach. Podobnie jest tym razem: nie było np. żadnych ulicznych demonstracji wyrażających poparcie dla wejścia do NATO, aczkolwiek w pierwszych miesiącach po rozpoczęciu rosyjskiej agresji zdarzały się protesty przeciwko wojnie. A w mediach sprawę wojny przedstawia się w bardzo ostrożny sposób. Chyba nawet można stwierdzić, że mówi się o tym tak, żeby szczególnie nie drażnić Rosji.
Dlaczego?
No cóż. Jasne, jesteśmy teraz członkiem NATO, co z pewnością wpłynie na nasze bezpieczeństwo, ale jednocześnie dobrze znamy w Finlandii geografię: mamy najdłuższą lądową granicę z Rosją w Europie. Tego nie zmieni przynależność do żadnego paktu. W Finlandii jest duża świadomość tego, że kraj musi także sam dbać o swoje bezpieczeństwo. Rząd nigdy nie wycofał się z modelu armii pochodzącej z poboru. Przez wiele lat były wokół tego dyskusje, dziś niemal całkowicie ucichły. Wszyscy się cieszą, że Finlandia ma stosunkowo dużą i dobrze przygotowaną armię.
W niedzielę odbyły się wybory, w których nastąpiła mocna zmiana dotycząca władzy. Jak na to reaguje kraj?
Szczerze mówiąc, to nie jest żadna wielka zmiana. A już z pewnością nie można mówić o jakimś zwrocie na prawo, jak chcą to określać niektóre media. To jest raczej stały proces, który powtarza się z wyborów na wybory: różnice między prawą i lewą stroną politycznego sporu są nieznaczne i władza przechodzi z rąk do rąk. Tak jest i tym razem. Między trzema partiami na podium są naprawdę niewielkie różnice w ilości głosów i zdobytych mandatów. Mało tego, partia lewicowa, która z pierwszego spadła na trzecie miejsce, zdobyła więcej foteli w parlamencie, niż miała w poprzedniej kadencji.
Ale władza się jednak zmieni.
Tak, ale jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądał rząd. Prawicowy KOK, który zwyciężył, nie ma przecież możliwości samodzielnego utworzenia gabinetu. Będzie musiał wejść z kimś w koalicję i różnie się to może jeszcze potoczyć.
Ale może wejść w koalicję z populistyczną partią prawicową, która zdobyła drugie miejsce.
Może, ale to jednak oznacza zupełnie coś innego, niż oznaczałoby np. w Polsce, a Perussuomalaiset (PS) to wbrew pozorom w ujęciu europejskim bardzo cywilizowana, mało radykalna partia. Owszem, KOK i PS to partie prawicowe, ale jednocześnie w kwestiach światopoglądowych są one zaskakująco progresywne. Raczej nie ma możliwości, żeby taka ewentualna prawicowa koalicja zaostrzyła kurs w tak kluczowych kwestiach jak np.: aborcja, małżeństwa jednopłciowe czy emigracja, choć zwłaszcza ta ostatnia sprawa może zaważyć o powstaniu tej koalicji, gdyż dla bardziej konserwatywnej PS sprawa ograniczania imigracji (humanitarnej) jest kwestią zasadniczą.
Ale jednak coś musiało wywołać to nieco większe poparcie społeczne wobec prawicy?
Wydaje mi się, że chodziło przede wszystkim o kwestie życiowe, finansowe. Ludzie zaczynają widzieć nieco pogarszający się standard życia. I rozumieją, że wynika to w jakimś stopniu z polityki lewicowego rządu. Najlepszy dowód to choćby kwestia ambitnej polityki klimatycznej, w którą rząd Sanny Marin był mocno zaangażowany. Finlandia chciała być europejskim prymusem w tej kwestii i osiągać zerowy poziom emisji już w 2035 roku, kilkanaście lat przed resztą Unii. To oczywiście generowało i miałoby w przyszłości generować spore koszty, które przekładałyby się na mniejsze nakłady na potrzeby socjalne. Ludzie w wyborach powiedzieli "nie" tym planom.
Czyli jednak jest coś, co wywołuje duże emocje społeczne w Finlandii?
No tak, jeśli mielibyśmy już na siłę czegoś szukać, to rzeczywiście kwestie ekonomiczne byłyby na pierwszym miejscu. Finowie nie wychodzą na ulicę, ale pojawiają się sygnały, że nie są zadowoleni. Owszem, PKB kraju jest wysokie, ale dużą jego część stanowi jednak sektor publiczny. Państwo zapewnia społeczeństwu dużo świadczeń, ale wbrew pozorom ludzie wcale nie są szczególnie zamożni – siłę nabywczą pieniędzy w fińskim portfelu porównuje się do sytuacji w Portugalii, a to przecież o czymś świadczy. Dziś wiadomo, że państwo może przestać dawać tak dużo, a to zaczyna niepokoić ludzi. I jeszcze, na marginesie, warto przy okazji zauważyć, że prawicowy KOK szedł do wyborów z hasłem "Naprawić Finlandię", co ma się odbywać przez ograniczenie wydatków publicznych i zadłużenia. Finowie mają, widać, trochę masochistyczną – pewnie dlatego, że protestancką – naturę.
Od dawna nie mieszkasz już w Polsce. Czemu zdecydowałeś się na wyjazd do Finlandii?
To długa i skomplikowana historia. Wyjechałem już bardzo dawno, niedługo minie 20 lat. Nie ukrywam: przeniosłem się ze względu na pracę. Od lat pracuję w biznesie, obecnie – w firmie zarządzającej funduszem emerytalnym, gdzie zajmuję się systemami cyfrowej sprzedaży usług. Ale wciąż utrzymuję silne relacje z Polską – przecież mam tam rodzinę, z Polski pochodzi też moja żona. Cały czas ciepło myślę o Polsce!