"Brokat". Tylko dla dorosłych. Polski serial o prostytutkach na Netfliksie
14 grudnia na Netfliksie zadebiutował nowy polski serial "Brokat". To kolejna opowieść, gdzie ważną rolę odgrywa seks. I choć w produkcji nie brakuje golizny, to jednak twórcy starali się nie epatować zbytnio scenami łóżkowymi. Tym samym losy prostytutek z lat 70. niekoniecznie przemówią do fanów rozrywki w stylu "365 dni".
Trwa napór polskich seriali na Netfliksie. W samym tylko grudniu mamy dwie duże premiery. Pierwszą z nich była "Pewnego razu na krajowej jedynce". Inną jest "Brokat", który zadebiutował na platformie 14 grudnia. W przypadku drugiej pozycji mamy do czynienia z pewnym trendem. Netflix szybko zauważył, że wizytówką naszego kraju po sukcesie serii "365 dni" stały się produkcje o zabarwieniu erotycznym, stąd kuje żelazo póki gorące. W ubiegłym roku mogliśmy oglądać serial "Sexify", który rzecz jasna nie był pozbawiony scen łóżkowych.
Tamta produkcja była jednak typową komedią obyczajową. "Brokat" dostał na Netfliksie tą samą kategorię wiekową (16+), ale fabularnie jest znacznie poważniejszą propozycją. Jego akcja dzieje się w Sopocie w połowie lat 70. ubiegłego wieku. Poznajemy losy trzech kobiet, które postanawiają zarabiać jako pracownice seksualne, co ma pozwolić im w niedalekiej przyszłości żyć na własnych zasadach. Nie jest to jednak takie proste, bo na drodze do wolności stoi wiele przeszkód, wynikających z egzystencji w komunistycznym kraju.
Zobacz: "Brokat" - zwiastun
Jak przystało na tematykę, bardzo szybko w pierwszym odcinku wyłania się sylwetka nagiej kobiety - w tym przypadku Magdaleny Popławskiej. Golizny w "Brokacie" rzeczywiście jest niemało - kamera niejednokrotnie zatrzymuje się dłużej m.in. na ciele Wiktorii Filus, która wciela się Polę, jedną z głównych postaci. W serialu pojawiają się sekwencje z seksem grupowym czy oralnym, ale są one przeważnie krótkie. Widać, że scenarzyści nie chcieli przesadnie skupiać się tylko na tym elemencie, bo bardziej interesowali się tym, by oddać, jak decyzje podejmowane przez bohaterki wpływają na ich życie.
Co więcej, z pomocą dr Anny Dobrowolskiej, która pracowała jako konsultantka historyczna, próbowali pokazać, jak w epoce gierkowskiej zmieniło się postrzeganie prostytucji. Zauważono, że jest to nie tylko szybki sposób na zarobienie dobrych pieniędzy, ale także efektywna forma szantażu. W końcu nie bez przyczyny ważnym wątkiem w "Brokacie" jest udział SB. W przeciwieństwie do takiego "365 dni", w serialu rzeczywiście jest jakaś opowieść, a nie sam seks.
Nie oznacza to jednak, że Netflix nie zadbał o to, by "Brokat" nęcił oczy stroną wizualną. Pomijając goliznę i seks, już sam PRL zdecydowanie nie jest szarobury, bo na ekranie dominują jaskrawe barwy i tytułowy brokat. Wiele ujęć składa się z narkotycznych spowolnień i artystycznych zbliżeń. Widać jak na dłoni, że twórcy bardzo starali nadać obrazom jak najbardziej zmysłowy wymiar. Pod tym kątem "Brokat" przypomina mi trochę serial "My, dzieci z dworca Zoo", gdzie w podobny sposób połączono lukier z mrokiem przy próbie odtworzenia Berlina z późnych lat 70. Sopot w takiej stylizacji bez wątpienia prezentuje się atrakcyjnie.
Trudno stwierdzić, czy to wszystko wystarczy, by "Brokat" stał się kolejnym polskim hitem na Netfliksie. Szanse na pewno ma, bo pod kątem produkcyjnym wstydu nam nie przynosi. Fabularnie nie zawsze jest zajmujący, ale wciąż takie podejście do tematu pracy seksualnej jest ciekawsze niż to, które widzieliśmy chociażby w "Dziewczynach z Dubaju".
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski