Bóg, kowboj i zmarnowany potencjał
Lincoln nie ma łatwego życia, ale też wcale go sobie nie ułatwia - spłodzony przez anonimowego przybłędę, a wydany na świat przez alkoholiczkę, od dzieciństwa wyrastał na buca, gbura i prostaka. Jego pierwszymi słowami były "gówno, cholera i kurwa", a gdy tylko skończył 19 lat, wygnano go z miasteczka, które w rewanżu podpalił. Gdy więc spotyka Boga i staje się nieśmiertelny, pierwsze co robi to upija się do nieprzytomności i napada na pociąg. Dopiero z czasem przekonuje się, że nihilizm do niczego nie prowadzi, a niezwykły dar lepiej wykorzystać, by czynić dobro. Rozpoczyna więc karierę łowcy nagród. I idzie mu świetnie póki nie trafia na potężnego szeryfa i burmistrza wyzyskujących Indian.
15.09.2011 | aktual.: 29.10.2013 16:52
Pomimo buńczucznego początku "Lincoln" szybko przemienia się w nieznośnie przewidywalną czytankę o wewnętrznej przemianie niegrzecznego chłopca. Ma ona swoje zabawne momenty i sympatycznych bohaterów, ale nie jest niczym więcej niż niezobowiązującą lekturą na jedno popołudnie. Osadzona w westernowych dekoracjach historia niemal nie korzysta z bogactwa, do którego się odwołuje. Dziki Zachód jest tu zredukowany do kilku rekwizytów - koni, rewolwerów i kapeluszy - i w ogóle nie czuć jego klimatu.
Można wręcz odnieść wrażenie, że Olivier Jouvray, scenarzysta albumu, celowo sabotuje swoje dzieło - obdarzając Lincolna nieśmiertelnością odbiera historii dramatyzm, a redukując diabła do miłego psotnika pozbawia się szansy na przewrotną puentę (zamiast tego proponuje morał banalny i oczywisty: "czyńcie dobro, a będziecie szczęśliwsi"). Ale to nie jedyne jego grzechy - na 98 stronach komiksu Olivierowi nie udało się skonstruować ani jednej naprawdę przekonującej postaci. Lincoln to pozbawiony osobowości zbiór stereotypów, Bóg w zasadzie tylko sympatycznie się uśmiecha (a to i tak najbardziej udana z postaci), a trójka młodocianych towarzyszy tej dwójki nie zasłużyła nawet na imiona. Gdy na scenę zakradają się postacie negatywne - szeryf i burmistrz, czytelnik musi usłyszeć o ich niegodziwości nudny wykład Indianina, inaczej nic by go to nie obchodziło. Zresztą, rozwiązanie konfliktu, w który angażuje się Lincoln, to kolejna zmarnowana szansa - sugerująca, że scenarzysta po prostu poszedł na skróty.
Komiks ratują niektóre dowcipy i sympatyczna stylistyka (kreska Jérôme'a Jouvraya przypomina mi nieco prace Craiga Thompsona)
. Trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego spośród setek świetnych, nieznanych polskiemu czytelnikowi komiksów Mroja Press wydała akurat ten.