Błędy językowe w debacie wyborczej. Czy tak powinien mówić prezydent? Językoznawca ocenia
07.07.2020 14:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski 6 lipca wzięli udział w dwóch oddzielnych debatach prezydenckich. W ich wypowiedziach pojawiło się kilka błędów językowych. Zapytaliśmy językoznawcę, jak je ocenia. Czy były to potknięcia? A może celowe zagranie?
6 lipca, na sześć dni przed II turą wyborów prezydenckich, odbyły się dwie debaty. Andrzej Duda otrzymywał pytania od wyborców z miejscowości Końskie. Z kolei Rafał Trzaskowski zorganizował "Arenę prezydencką" - pytania zadawali mu dziennikarze 20 polskich redakcji. Choć pojawiały się zaproszenia na wspólną debatę, Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski odmówili spotkania się w jednym studiu.
Obaj kandydaci robili wszystko, by wypaść jak najlepiej. Mimo to do ich wypowiedzi zakradły się błędy językowe. Wyłapaliśmy klika z nich i zapytaliśmy dr hab. Jacka Wasilewskiego, językoznawcę i medioznawcę z Uniwersytetu Warszawskiego, skąd się takie błędy biorą i czy dopuszczalne jest, by pojawiały się w debacie wyborczej.
"Kontynuujmy dalej"
Andrzej Duda użył niepoprawnego sformułowania "kontynuować dalej". Czy to duży błąd? - W mowie potocznej, często zdarza nam się powiedzieć "cofnąć się do tyłu" czy "kontynuować dalej", dlatego, że bardzo chcemy zaznaczyć kierunek, w którym się to dzieje – wyjaśnia Jacek Wasilewski – Często to słowo "kontynuować" wchodzi nam na pozycję czasowników, które ze słowem "dalej" mogą mieć związek, np. "prowadzić dalej". Jeżeli wymienimy ten czasownik na "kontynuować", wówczas tworzy się pleonazm. Jest on kalką, którą słyszymy na tyle często, że ją powtarzamy. W starannej mowie nie powinno się jej używać, ale to tylko pokazuje, że ktoś, kto używa takiej kalki, nad językiem się za bardzo nie zastanawia. Nie jest to coś, za co należałoby karać, ale myślę, że lekki grymas twarzy, wyrażający dezaprobatę, powinien się pojawić.
"Półtorej roku"
Innym błędem językowym, jaki pojawił się w wypowiedzi Andrzeja Dudy, było wyrażenie "półtorej roku" – To powszechny błąd – mówi Wirtualnej Polsce Jacek Wasilewski - Problem polega na tym, że ludzie nie uznają, że "półtora" to jest liczebnik. Mówią, jakby istniał rzeczownik rodzaju żeńskiego "półtora" i nagle robi się "półtorej roku". Tymczasem liczebnik zawsze przyjmuje rodzaj rzeczownika, do którego się odnosi, czyli powinno być "półtora roku".
Zasada jest prosta. Skąd zatem taki błąd w wypowiedzi prezydenta? - To tylko pokazuje, że kiedy coś błędnego jest słyszane raz po raz, staje się przezroczyste i trudno tego uniknąć. Myślę, że takie błędy utrwalają się wtedy, gdy przebywamy w towarzystwie, które w ten sposób mówi. A w ten sposób mówi towarzystwo, które na przykład nie czyta zbyt wiele. Bo gdy czytamy, wtedy mamy do czynienia z korektą i widzimy, że poprawna forma to "półtora roku".
"Embarans"
Ale nie tylko Andrzej Duda popełniał błędy. Rafał Trzaskowski w pewnym momencie użył słowa, które w polskim języku nie istnieje. Powiedział "embarans", mając prawdopodobnie na myśli "ambaras". Zdaniem Jacka Wasilewskiego, Trzaskowskiemu nałożyły się na siebie dwa języki: - Czasami jest tak, że do jednego słowa w naszej głowie przyczepione są odpowiedniki z innych języków i często jest tak, że pamiętamy jedno słowo w jednym języku, drugie w innym. Rafał Trzaskowski tych języków trochę w swoim życiu przyswoił i być może te połączenia w jego umyśle podpowiadają mu skróty, które wciskają się fałszywą fonetyką, jak w przypadku słowa "embarans".
Czy ten błąd jest rażący? - Dopóki wypowiedź jest zrozumiała, to można się nad tym uśmiechnąć, natomiast moment, w którym staje się to niebezpieczne, to wtedy, gdy obce słowa wciskają się do wypowiedzi zbyt często. Zaobserwować można to w wypowiedziach ludzi, którzy uczestniczą w wielu naradach w korporacjach, wtedy jest to już brzydki, roboczy język. W komunikacji z innymi on nie powinien występować. Natomiast w wypadku wypowiedzi Trzaskowskiego można powiedzieć, że raczej była to kwestia zbyt dużego wykształcenia niż nieumiejętności użycia konkretnego polskiego słowa.
"Tej samej pci"
Z wymową miał problem również Andrzej Duda, który słowo "płci" wymówił jak "pci". Zdaniem Jacka Wasilewskiego, opuszczanie głosek jest normalne, gdy mówimy szybko i emocjonalnie. - Im bardziej jesteśmy w komitywie z innymi, lub im bliżej chcemy nich być, tym mniej zastanawiamy się nad niuansami fonetyki, a bardziej wchodzimy w tryb, albo zaczynamy mówić w sposób silnie emocjonalny. Żeby dobrze wymawiać słowo "płeć", trzeba zwolnić tempo mówienia, ale wtedy może to stwarzać pewien dystans. Szybkie tempo zbliża nas do audytorium, ale powoduje, że gubimy spółgłoski i czasem może to powodować nieporozumienie.
Zbawca narodu i gospodarz
Pytanie, czy debata wyborcza jest dobry miejscem na emocjonalną mowę. Zdaniem Jacka Wasilewskiego, Andrzej Duda dobrze wie, co robi: - W przypadku Andrzeja Dudy mamy do czynienia z siedzeniem okrakiem pomiędzy dwiema rolami językowymi. Pierwsza z nich to jest rola prezydenta, który przychodzi i daje, jest "zbawcą narodu". On mówi "ja daję", "ja bronię", "ja rozwiązuję problemy". Jest tu silne "ja", a wszyscy inni to są poddani, którzy muszą w tego prezydenta wierzyć. To jest trochę inne niż u kandydata, który by mówił "my to zrobimy razem" albo "wy to zrobiliście, was podziwiam". A z drugiej strony Andrzej Duda wchodzi w rolę "gospodarza", zakłada pewien rodzaj prowincjonalnej wspólnoty. Czyli że wszyscy się znamy, możemy mówić, jak jest, nie musimy uważać na poprawność polityczną. I to, co on robi, to jest trochę taka wizyta gospodarska, w której to wizycie mamy mówić po swojemu, blisko.
Zdaniem Wasilewskiego Dudzie dobrze wychodzi żonglowanie tymi dwiema różnymi rolami językowymi. Nie oznacza to jednak, że nie zdarzają mu się potknięcia: - Zbawca narodu powinien aspirować do języka bardziej wyrafinowanego, a gospodarz powinien mówić do nas tak, jak my mówimy. Różnicę między tymi dwiema rolami bardzo wyraźnie było widać podczas jednego z wystąpień, kiedy mówił do ludzi dosyć potocznie, a nagle, gdy poruszył temat polityki energetycznej, to powiedział, że "Polska ma być hubem". Ten "hub" jest słowem branżowym, które mocno odstawało od reszty wystąpienia. Widać było, że problemy energetyczne nie mają jeszcze potocznego wyrazu w tym wspólnotowym, "gospodarskim" języku.