Bez pomysłu, bez polotu

Rzecz dzieje się kilka lat po zakończeniu pierwszego "Kick-Assa". Dave (bardzo słaby Aaron Taylor-Johnson) porzucił zabawę w superbohatera, ale tęskno mu do kostiumu. Tym bardziej, że Kick-Ass stał się inspiracją dla całej masy amatorów walki ze zbrodnią, którzy skrzykują się w Internecie, by patrolować ulice Nowego Jorku. Tymczasem Mindy (sztywna Chloë Grace Moretz) dorosła i poszła do liceum (tego samego co Dave, trochę wbrew matematyce), choć w tajemnicy przed swoim opiekunem wciąż przebiera się za Hit-Girl. Przeciwko nim (i ich drużynie wykolejonych życiowo superbohaterów) stanie żądny zemsty syn Franka D'Amico, Red Mist (zabawny Christopher Mintz-Plasse), tym razem każący nazywać się The Motherfucker.

Bez pomysłu, bez polotu
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

30.08.2013 | aktual.: 08.11.2013 11:56

Nakręcony w 2010 roku "Kick-Ass" był popisem jednego człowieka - Matthew Vaughna. Twórca "Przekładańca" czy "Gwiezdnego pyłu" nie tylko stanął za kamerą, ale i przyłożył rękę do scenariusza, a w produkcję zainwestował własne pieniądze (wielkie wytwórnie obawiały się, że poziom przemocy i wielość wulgaryzmów odstraszy widownię). Wyszło rewelacyjnie - "Kick-Ass", mimo iż był adaptacją, zaskakiwał świeżością i przewrotnością. Vaughnowi udała się sztuka niełatwa. Jednocześnie złożył hołd superbohaterom i wyśmiał ich naiwność.W opowieści o niezdarnym nastolatku przebierającym się za pogromcę zbrodni i wychowanej przez psychopatycznego ojca dziewczynce masakrującej bandytów, wyłożył za co kochamy i nie cierpimy komiksowych herosów. Nie zapominając jednocześnie o ciekawej historii (choć tu zasługę oddać trzeba Markowi Millarowi, twórcy scenariusza do komiksowego pierwowzoru) i rewelacyjnych scenach akcji.

Wadlowowi brak finezji Vaughna. Jako reżyser radzi sobie przeciętnie, popełnia podstawowe błędy, za bardzo się spieszy.* Wciąż gubi rytm, ciekawe sceny miesza z nudnymi, a aktorów prowadzi ciężką ręką.*Bezsensowna, przeszarżowana postać Jima Carreya to najlepszy przykład - pułkownik Stars and Stripes próbuje być fajny, ale jedyne na co go stać to marny żart o psie zajadającym penisa. Widz musi uwierzyć na słowo, że kryje się w nim jakaś głębia, bo co jakiś czas wspominają o tym inne postacie. Podobnie rzecz ma się z bohaterami granymi przez Iaina Glena (wujek Ralph) i Johna Leguizamo (Javier, pomocnik The Motherfuckera) - doskonałych aktorów, którzy mogliby uczyć warsztatu młode gwiazdy "Kick-Assa 2". Obaj wydają się ciekawi, ale Waldow daje im zbyt mało czasu i zbyt sztywne dialogi.

Ciężkie dialogi, to zresztą największy grzech "Kick-Assa 2". Wadlow idzie na łatwiznę - jego obraz to nie spójna historia, ale zbitek scen akcji połączonych wstawkami fabularnymi. Postacie wciąż tłumaczą w nich swoje motywacje, a gdy już skończą, przechodzą do patetycznych monologów na temat odpowiedzialności i poszukiwania siebie. Ta powaga kłóci się z wydźwiękiem filmu - wszak jest to historia o przeklinającej dziewczynce i niewyżytym seksualnie nastolatku, której najśmieszniejsze dowcipy tyczą masturbacji i rozważań na temat półmartwego rekina. W porównaniu ze zwartym, bezpretensjonalnym "Kick-Assem" druga część sprawia wrażenie wymuszonej.

Najciekawiej wypadają wątki poboczne. Próbująca się wkręcić w modne towarzystwo Hit-Girl jest uroczo niedopasowana. Zamiast z bandziorami, radzić sobie musi z zawistnymi licealistkami, okrutniejszymi niż najwięksi mafiosi. Zaś budujący swą armię The Motherfucker wciąż boryka się z życiowymi problemami. Wpierw ogranicza go nadopiekuńcza mama, później nie radzi sobie w sztukach walki, a gdy w końcu odkrywa, iż jego supermocą jest bogactwo (prztyczek wymierzony Batmanowi), okazuje się, że nie potrafi nawet zamówić nawozu do konstrukcji bomb domowej roboty. I te wątki potykają się jednak o ciężkie poczucie humoru Wadlowa i kończą żenującymi żartami o rozwolnieniu i impotencji.

Łatwo krytykować komiksowe pierwowzory Marka Millara (zwłaszcza nieszczególnie udaną drugą część), ale nie sposób odmówić im spójnego przesłania. Koniec końców okazuje się w nich, że życie to naprawdę nie komiks. Przemoc jest prawdziwa, superbohaterowie nie istnieją, skaczący z wieżowca herosi roztrzaskają się na chodniku. Tę lekcję podważał już pierwszy film, rezygnując z dwuznaczności postaci Big Daddy'ego i wciskając do finału odrzutowy plecak. Vaughn miał jednak dobre uzasadnienie i, przede wszystkim, talent do opowiadania historii. "Kick-Assa 2" nie tłumaczy nic. Wadlow, jakby świadomy własnych braków, nie podejmuje rękawicy. Nie kwestionuje popkulturowych mitów.Przeciwnie - wpisuje się w nie ochoczo, tworząc kolejny obraz o superbohaterach. Tyle, że przeklinających i krwawiących. I dość nudnych.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)