11 lat temu przekazywała widzom tragiczne wieści. Później długo płakała
10 kwietnia mija 11. rocznica katastrofy smoleńskiej. Wspomnienia tego dnia wciąż budzą sporo emocji. Jedną z dziennikarek, które przekazywały tragiczne wieści widzom jest Beata Tadla, która nie raz opowiadała o swoich wspomnieniach z tego dnia.
09.04.2021 11:27
To miał być dzień jak wiele innych. Jednak 10 kwietnia 2010 r. wymusił na widzach i dziennikarzach odnalezienie się w nowej rzeczywistości. O 9 rano okazało się, że w Smoleńsku doszło do tragicznych wydarzeń, w wyniku których zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria Kaczyńska. Jedną z osób, która przekazywała te wieści Polakom była Beata Tadla. Dziennikarka prowadziła wtedy poranny program na żywo na antenie TVN24. Na bieżąco relacjonowała spływające ze Smoleńska informacje. Ten dzień zapamiętała na długo.
W rozmowie z "Faktem" opowiadała: - To jest niesamowite, jakie niespodzianki robi nam pamięć. Myślę, że wszyscy pamiętamy i to ze szczegółami, co robiliśmy 10 kwietnia 2010 roku i w jakiej sytuacji zastała nas ta tragedia. Ja tego dnia byłam w pracy, w TVN24. Przez przypadek, bo zastąpiłam kogoś, kto się rozchorował. Dzień w studiu zaczął się jak zwykle, ale koło godziny 9.00 zaczęły spływać pierwsze informacje.
Tadla wspomina, że początkowo nikt nie chciał wierzyć w te wieści: - Zadzwonił do nas reporter. Dziennikarze byli już wtedy na miejscu, bo mieliśmy transmitować uroczystości katyńskie. Poinformował nas, że prawdopodobnie coś się stało z prezydenckim samolotem, że podobno się rozbił. Na początku potraktowaliśmy to jako plotkę i byliśmy wręcz źli, że ktoś rozpowszechnia takie informacje. Stwierdziliśmy, że poczekamy, bo to jest tak ważna informacja, że nie można jej podać publicznie, bez dokładnego potwierdzenia i to w kilku źródłach. Później zadzwonił drugi reporter, który był bliżej lotniska w Smoleńsku i powiedział, że jest totalny chaos, bo Rosjanie nie dopuszczają nikogo do lotniska i coś na pewno jest na rzeczy.
- Ja już dużo wcześniej i wiele razy wcześniej "przeżyłam" na antenie różne katastrofy. Tylko to była pierwsza katastrofa z konkretnymi twarzami, konkretnymi nazwiskami. Ludźmi, których się znało. Ludźmi, którzy niekiedy byli jeszcze w tym tygodniu z 10 kwietnia w studiu i siedzieli obok przy tym samym stole, przy którym przyszło nam później opowiadać o tej tragedii – mówiła na antenie Radia Zet.
Informacja o katastrofie wpłynęła na pracę wszystkich. Zmienić musiał się wygląd studia, tematyka poruszana w programie, wygląd samych prowadzących. Prezenterzy musieli przekazać, że wszyscy na pokładzie tupolewa zginęli.
- Mnie i Jarkowi Kuźniarowi też łamał się głos, trudno było opanować stres. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że niektórzy z tragicznie zmarłych jeszcze niedawno siedzieli przy tym samym stole, przy którym my wtedy siedzieliśmy. Władysław Stasiak czy Paweł Wypych byli w studiu dosłownie kilka dni wcześniej. Najtrudniejszy moment nastąpił jednak w chwili, gdy razem z Jarkiem musieliśmy odczytywać listę ofiar, nazwisko po nazwisku… To było dla mnie jedno z najtrudniejszych doświadczeń zawodowych, którego nigdy nie zapomnę – wspominała Tadla na łamach "Faktu".
Dla dziennikarzy, którzy wtedy pracowali, był to prawdziwy egzamin. Na tę sytuację nie byli gotowi również goście zaproszeni do programu: - Mieliśmy zaproszonych do studia gości, którzy przyszli komentować uroczystości Katyńskie. Ani nam, ani im wtedy nie przyszłoby do głowy, że trzeba będzie rozmawiać o jednym z najtrudniejszych dni w naszej współczesnej historii. Pamiętam taką sytuację, jak Wojciech Olejniczak zdał sobie sprawę z tego, że w tym samolocie byli jego koledzy z partii. Był Jerzy Szmajdziński, Izabela Jaruga-Nowacka, Jolanta Szymanek-Deresz i mnóstwo jego bliskich znajomych. Wtedy po prostu schował twarz w ręce, rozpłakał się i wyszedł ze studia, bo nie mógł wytrzymać tych emocji – mówiła Tadla na łamach "Faktu".
Emocje udzieliły się także samym prezenterom. Tadla wspomina, że kiedy wyszli z Kuźniarem ze studia, długo płakała. - Groza tej sytuacji i tragedia, którą odczuwaliśmy, była czymś, do czego nikt nigdy nie mógł nas przygotować. W żadnym podręczniku do nauki dziennikarstwa o takich rzeczach się nie pisze, nikt tego nie doświadczył, nikt nie mógł więc opisać – dodała w rozmowie z dziennikiem