"Banshee": Ivana Milicevic o 4. sezonie hitu

Gdy miała pięć lat, jej rodzina wyemigrowała do USA. 42-letnia Ivana Milicevic jest dziś jedną ze znanych amerykańskich aktorek. Podziwiać ją można było w blisko 90 produkcjach i to nie tylko emitowanych na małym ekranie. Miała okazję grać u boku znanych hollywoodzkich sław. Obecnie jest gwiazdą serialu "Banshee". Seksowna piękność ujawniła szczegóły kolejnego sezonu hitu. Sprawdźcie, co zdradziła w wywiadzie.

"Banshee": Ivana Milicevic o 4. sezonie hitu
Źródło zdjęć: © getty

11.04.2016 15:49

Zdjęcia do 4. sezonu "Banshee" odbyły się w Pittsburghu w stanie Pennsylvania zamiast w Charlotte w Północnej Karolinie jak w poprzednich latach. Czym różniły się dla ciebie te doświadczenia?

- Poza tym, że wciąż padało? Bo bardzo padało, ale na szczęście lubię deszcz. Lubię miejsca, w których pory roku są wyraziste, z prawdziwą zimą, po której następuje prawdziwe lato, oczywiście z wiosną pomiędzy. Wtedy ludzie są naprawdę wdzięczni i szczęśliwi, gdy temperatury w końcu się podnoszą. W gruncie rzeczy lubię też wilgotność w powietrzu, ponieważ Kalifornia, w której mieszkam ma bardzo suche powietrze. Gdy po raz pierwszy wylądowałam w Pittsburghu i jeździłam po okolicy, naprawdę poczułam jak Pennsylvania jest związana z "Banshee". Gdy kręciliśmy na południu, wciąż musieliśmy sobie powtarzać "jesteśmy w małym miasteczku na Wschodnim Wybrzeżu". A gdy tylko wylądowaliśmy tutaj, od razu poczułam, że jestem w stanie, w którym toczy się akcja serialu. To o wiele bardziej drapieżne od Północnej Karoliny miejsce ma szczególne napięcie, którego brakuje w poprzedniej lokalizacji. I nie oznacza to że nie szanuję Północnej Karoliny – to po prostu zupełnie inny stan. Poza tym, straciliśmy już tylu członków
obsady, że pozostanie w Charlotte byłoby dla nas bardzo trudne. Przenosiny tutaj i w pewnym sensie rozpoczęcie wszystkiego na nowo dało mi poczucie świeżego startu.

Myślisz że nowe środowisko ma wpływ na to jak grasz?

- To podświadome, podprogowe doświadczenie, ale myślę że ma wpływ na moją grę aktorską. Daje mi nowe bodźce, zastrzyki energii. Nie są to jednak zmiany, które możesz wychwycić na pierwszy rzut oka.

Pytanie, które mi się nasuwa, gdy myślę o "Banshee", brzmi następująco: czy ludzie robią właściwe rzeczy z niewłaściwych powodów, czy niewłaściwe rzeczy z właściwych powodów?

- Odpowiem ci słowami mojego taty. Powiedział że "Banshee" opowiada o złych ludziach czyniących zło i o dobrych ludziach czyniących zło.

Czy masz poczucie że ten sezon niesie ze sobą inny ton narracji niż poprzednie?

- Doszły mnie słuchy, że ludzie określają ten sezon jako najbardziej dojrzały. Nie wiem, co dokładnie to znaczy, ale myślę, że zbudowaliśmy pewne warstwy tej historii w pierwszych dwóch sezonach, mówiąc o problemach rodzinnych i emocjach naszych bohaterów. Trzeci sezon był z kolei bardzo brutalny, z wieloma eksplozjami i szalonymi przejażdżkami na motocyklach, zupełnie inny niż dwa pierwsze. Myślę, że czwarty sezon łączy w sobie to, co było najlepsze w poprzednich.

Sama jesteś swoją kaskaderką na planie. Czy masz dużo czasu, żeby się do tego przygotowywać?

- Trochę. Ekipa wprowadza mnie zawsze w nadchodzące sceny. Dwa miesiące temu zaczęto mnie na przykład przygotowywać do szarpaniny, wiedziałam że będę brała udział w przepychankach na podłodze. To jednak nic nie znaczy dopóki nie powstanie cała choreografia i nie trzeba się jej nauczyć. A i tak często zmienia się ona już na planie. Nigdy jednak nie miałam żadnej kontuzji poza paroma zadrapaniami. Mam też naprawdę fajne zabawki – w tym roku używam miotacza ognia. Moje gadżety są często lepsze niż te, których używają mężczyźni z ekipy!

(Fot. Twitter)

Czy możesz zdradzić więcej szczegółów na temat postaci Carrie w tym sezonie?

- Cóż, w tym sezonie Carrie sięga po ciasteczko do nieodpowiedniego słoika - mówiąc metaforycznie. Wdaje się w walki z niewłaściwymi osobami. Ma ogromne wyrzuty sumienia i chodzi na terapię, ale nie z własnej woli. Jest zdeterminowana, by odkupić swoje winy i wszystko poukładać. To jej misja, chciałaby naprawić cały świat. I próbując to robić, podobnie jak inne postaci w "Banshee", popełnia błędy i wykonuje mylne ruchy, kreując jeszcze większy chaos. Nie może cofnąć czasu, nie może przywrócić swojego męża do życia i nie może nagle stać się idealną matką. Ale stara się być wciąż zajętą, remontując dom. Ponosi konsekwencje swoich błędów – nawet, jeśli jej walka była szlachetna i z jej punktu widzenia była właściwa. Remont jest również jej sposobem na radzenie sobie z żałobą – to forma uhonorowania męża. W tym sezonie Carrie odkrywa również, kim naprawdę jest. Czy może na dobre odwiesić swój pistolet? Czy postać jak Carrie, może kiedykolwiek przestać z niepokojem oglądać się za siebie? Czy nie znajdzie się
zawsze jakiś kuzyn czy wujek z Ukrainy, ktoś kogo wkurzył jej ojciec? Zawsze może być ktoś, kto będzie na nią polował. Carrie nie radzi sobie z tym najlepiej. W pierwszym sezonie widzieliśmy ją przekonaną że odnosi sukcesy, ale ja zastanawiałam się, czy nie jest to dla niej zbyt nudne.

Czy w takim razie uważasz, że Carrie kiedykolwiek odnajdzie poczucie spełnienia?

- Przeżywa czasami radosne chwile ze swoimi dziećmi, ale nie sądzę, że kiedykolwiek pozwoli sobie na bycie naprawdę szczęśliwą, ponieważ ona nie uważa, że zasługuje na nie. Ma zbyt duże poczucie winy. I tak jak wszystkie kobiety, które są świetnymi matkami, uważają, że nie są wystarczająco dobre, tak samo myślę, że Carrie ma potworne wyrzuty sumienia.

Czy myślisz, że kiedykolwiek sobie to wszystko wybaczy?

- Myślę że chciałaby odbyć pokutę, a tak naprawdę potrzebuje lepszej terapii - czegoś, co pomoże jej pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Gdy chcesz zmienić swoje wnętrze, lepiej, żeby wynikało to z długich medytacji i uświadomienia sobie, że tak naprawdę jesteś abstrakcyjnym bytem. Ale myślę, że Carrie na zawsze pozostanie w pewnym sensie wewnętrznie rozdwojona i czeka ją długa praca nad sobą. Radzi sobie lepiej niż Lucas, ale w końcu to ona była zawsze mózgiem operacji i miała większe szanse, żeby wyjść na prostą, zapewne dlatego że miała rodzinę, a to zawsze pomaga w budowaniu tożsamości. Niedawno odwiedzili mnie rodzice i rozmawialiśmy o Chorwacji i Bośni, z której pochodzę i o tym, co zostało zniszczone podczas wojny na Bałkanach. Opowiadali mi o małym domu, zbudowanym przez moją rodzinę (sami wypalili nawet cegły), a który został całkowicie zburzony. Pytałam ich, czemu ktokolwiek chciałby zburzyć mały domek, ale prawda jest taka, że burząc taki dom, burzysz też tożsamość ludzi, którzy w nim mieszkają.
Gdy ona znika, możesz zrobić z ludźmi, co tylko zechcesz. I to właśnie stało się w przypadku Lucasa – świat wypowiedział mu wojnę i kawałek po kawałeczku zniszczył to kim był, obierając go z kolejnych warstw.

(Fot. Twitter)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)