"Artyści": teatr w soczewce i bez cenzury - RECENZJA
Pojawienie się na antenie Telewizji Polskiej serialu obsypanego nagrodami bezkompromisowego duetu twórców teatralnych, Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego nasunęło pytanie – czy produkcja nie będzie zbyt trudna, zbyt hermetyczna dla przeciętnego widza? Po obejrzeniu pierwszego odcinka wątpliwości się rozwiewają. Od hermetyczności serial ratuje zręczna zabawa konwencją.
"Artyści" to produkcja balansująca na granicy teatru telewizji i serialu obyczajowego. Nie brakuje tu także elementu fantastyki i niepokojącej aury thrillera. Choć śledzenie przeplatających się wątków nie jest łatwe, warto się przełamać. Bo wszystko podane jest w intrygujący, wciągający widza sposób.
Strzępka i Demirski rzetelnie przygotowali się do jej realizacji oglądając setki polskich i zagranicznych, kasowych i niszowych seriali. I to widać. Widać inspirację zachodnim stylem tworzenia seriali, ale także ukłon oddany polskim produkcjom. Jak opowiadali sami twórcy, chcieli przedstawić w nim cały przekrój teatralnej społeczności, tak jak twórcy serialu "Dom" zamknęli przekrój polskiego społeczeństwa w jednej kamienicy.
I trudno zaprzeczyć, udało im się to. Warto podkreślić, że nie tylko wiernie odtworzyli to, jak teatr funkcjonuje na co dzień, ale przede wszystkim, bez cenzury odzierają dzisiejszą rzeczywistość polskich teatrów z cukierkowych, nieraz fałszywych pochwał władz miast i pełnych patosu działań "mistrzów", przekonanych o swojej wielkiej artystycznej wartości. Rzeczywistość "Artystów" to walka o przetrwanie, dotacje, przepychanki z urzędem miasta, to problemy aktorów ledwo wiążących koniec z końcem, ale gotowych poświęcić wiele dla swojej pasji. Jeżeli zestawi się jego fabułę z obecną sytuacją polskich teatrów, jak chociażby ostatnią głośną sprawą protestów w Teatrze Polskim przeciwko powołaniu Cezarego Morawskiego na dyrektora to wniosek nasuwa się sam – "Artyści" to niezwykle aktualny, bardzo dobry serial środowiskowy.
Nie zapominajmy jednak, że serial to przede wszystkim rozrywka. A i tej tu nie brakuje. Uważny widz znajdzie tu i czarny humor, i ironię, i branżowe żarty, ale i sączącą się, gęstą atmosferę thrillera. Już na samym początku Strzępka i Demirski serwują mu mocne sceny – widowiskowe samobójstwo dyrektora teatru. Nowy kandydat natomiast na rozmowie kwalifikacyjnej jest przesłuchiwany niczym świadek zbrodni. I to poczucie osaczenia, ciągłego oceniania i wrażenia,że stał się częścią niezrozumiałych intryg i układów nie tylko będzie się nawarstwiać, ale też udzielać widzowi.
Duszna atmosfera to także zasługa ciemnej kolorystyki przedstawionego świata. Ponure, przydymione barwy realizowanych zdjęć autorstwa Bartosza Nalazka i sączące się we wnętrzach Huty Sendzimira minimalistyczne światło świetnie oddają ducha fabuły. Surowa, elektroniczna muzyka dopełnia tego wyobrażenia i sprawia, że widz może poczuć się przytłoczony, ale ma coraz większą chęć odkrycia tego, co wydarzy się dalej.
Bardzo dobrze w głównej roli wypada Marcin Czarnik. Jako nowo powołany dyrektor teatru musi stawić czoła nieprzychylemu zespołowi, walczyć o teatr z urzędem miasta, ścierać się z nieustępliwym dyrektorem finansowym i jeszcze zrealizować nową repertuarową wizję, a do tego odnaleźć się w wielkim mieście. Jego wiara, że można coś zmienić zderza się z brutalną rzeczywistością stolicy. W efekcie daje osobie znać jego charakter niestabilnego emocjonalnie, pełnego jednocześnie pasji i lęków idealisty, a to wszystko czyni Czarnika w swojej roli naprawdę autentycznym.
Warto zauważyć, że "Artyści" balansują na granicy teatru telewizji i serialu. To z kolei zasługa chwilami przerysowanej, ale nie przesadzonej gry obsady złożonej ze świetnych aktorów teatralnych. Począwszy od znakomitych Ewy Dałkowskiej (sprzątaczki rozmawiającej z duchami) i portiera, Edwarda Linde-Lubaszenko, którzy przewrotnie grają pozornie najmniej znaczące, a jednak najbardziej wyraziste postaci, przez uznanych Dorotę Segdę, Tomasza Karolaka, po młodych obiecujących aktorów. Łukasz Adamski porównał "Artystów" do "Birdmana" z brawurową rolą Michaela Keatona pisząc, że rodzimy serial jest niemniej błyskotliwie osadzony w teatralnej rzeczywistości, niż film Alejandro Gonzáleza Iñárritu na Broadwayu. I sporo w tym racji, ale warto pamiętać, że to nie opowieść o chęci zerwania z wizerunkiem superbohatera, to raczej niemniej heroiczna codzienna walka o przetrwanie na "polskim podwórku". Doczekaliśmy się produkcji, która odsłania przed widzem kulisy sztuki rzetelnie, bez patosu, ale z polotem i autoironią. I pragnieniem tworzenia czegoś ważnego, wartościowego.
Pierwszy odcinek swoim rozedrganiem pomiędzy wątkami rozbudza ciekawość. Przyciągnie nie tylko zainteresowanych teatralną tematyką. Widza poszukującego wysmakowanej rozrywki też przyciągnie.