Anna Wyszkoni: Nie muszę się dopasowywać. Znalazłam w sobie głos, którym chcę przemawiać
- Świat się zmienił, a ja czułam, że pod tym przymusem muszę się do niego dopasować, odnaleźć w tej rzeczywistości. Teraz wiem, że nie muszę się nigdzie odnajdywać. Wiem, że warto ryzykować. Jakiś czas temu trafiłam na cytat: "Bardziej boisz się zmiany, czy tego, że nie zmieni się nic"? Wiedziałam od razu, jaka jest moja odpowiedź - mówi Anna Wyszkoni, opowiadając o nowej płycie "Z cegieł i łez".
19.12.2022 | aktual.: 19.12.2022 20:03
Urszula Korąkiewicz, Wirtualna Polska: Jaka jest Ania Wyszkoni z "cegieł i łez"?
Anna Wyszkoni: Szczęśliwa i samoświadoma. Ta płyta jest tego dowodem. Uwolniłam się na niej od ograniczeń, które w rzeczywistości sama sobie narzucałam. Zafiksowałam się na tym, co rzekomo powinnam: dopasować się, dogonić modę. Uświadomiłam sobie, że powinnam skupić się nie na oczekiwaniach innych, a na tym, co mnie sprawia przyjemność.
Poczułaś się wolna?
Zdecydowanie. Mam wrażenie, że zbyt często popadamy w pułapkę chęci zadowalania innych. Szczególnie my, kobiety, matki. Staramy się uszczęśliwić wszystkich wokół, zaniedbując swoje pasje, życiowe miłostki. Ja się w końcu od tego uwolniłam. Zawsze będę stawiać dzieci na pierwszym miejscu, ale nie jestem już tak pochłonięta macierzyństwem. Ja mam swoje życie, moje dzieci swoje - szanujemy tę odrębność i to, że nie przeżyjemy za siebie życia.
Odrzuciłam też wszystkie "powinnaś" i "nie wypada". Lubię siebie taką, jaką jestem. Podoba mi się to, jak wyglądam. Myślę, że w uświadomieniu sobie tego wszystkiego pomogła mi sześć lat temu moja choroba. Pozwoliła mi na wszystko spojrzeć inaczej, postawić siebie na pierwszym miejscu.
To przełożyło się na twoją twórczość i na to, jaka jest twoja nowa płyta?
Oj tak. Nazywam tę płytę lustrem mojej duszy. Utożsamiam się z każdym słowem i dźwiękiem z tego albumu. Ale cztery miesiące temu byłam daleka od pomysłu wydania jakiejkolwiek nowej płyty.
Dlaczego?
Z jakichś przyczyn byłam przekonana, że nikt nie czeka na moją nową płytę. Że w dzisiejszych czasach w ogóle nie opłaca się wydawać nowych płyt. W związku z tym nie do końca wiedziałam, w jakim kierunku chcę pójść po tym moim 25-leciu.
Do pracy przekonał mnie upór mojego partnera Maćka. Powiedział mi, że mamy cztery miesiące na to, aby stworzyć nowy krążek. Byłam przerażona, ale doprawdy - trwało to krótko. Jestem zadaniowa, więc naprawdę uwielbiam wyzwania, uwielbiam działać. I kiedy wzięłam się za robotę, nagle się okazało, że nie tylko wiem, z kim chcę zrealizować tę płytę, ale też wiem, jak to zrobić i co na niej powiedzieć.
Praca z zaufanymi osobami to niewątpliwie komfort. Jaką ekipę sobie dobrałaś?
Mogłam to zrobić tylko z moim zespołem. Pominęliśmy cały proces poznawania się, docierania. Wszystko działo się naturalnie, niemal od razu czuliśmy, że obraliśmy odpowiedni kierunek. We mnie to wyzwoliło dodatkowo proces odkrywania w sobie muzycznej tożsamości. Nagle wiedziałam, czego chcę. Zapomniałam o wszystkich wcześniejszych wahaniach.
Cały okres pandemiczny sprawił, że znalazłam się w jakimś muzycznym marazmie. Czułam, że świat się zmienił, a ja pod tym przymusem muszę się do niego dopasować, odnaleźć w tej rzeczywistości. A teraz wiem, że nie muszę się nigdzie odnajdywać. Wiem, że warto ryzykować. Jakiś czas temu trafiłam na cytat: "Bardziej boisz się zmiany, czy tego, że nie zmieni się nic"? Wiedziałam od razu, jaka jest moja odpowiedź. Znalazłam w sobie głos, którym chcę przemawiać.
Twój zespół to niejedyne wsparcie, które miałaś. Prawdopodobnie nie wszyscy wiedzą, że tekstowo wsparł cię także twój partner i menedżer Maciej.
Maciek dobrze mnie zna. Już na poprzednich płytach pojawiły się piosenki z jego tekstami. Na płycie "Z cegieł i łez" napisaliśmy kilka razem. Maciek jest pierwszym recenzentem moich tekstów. Podsuwam mu jeden, drugi, a on potrafi rzucić coś w stylu: "To takie wydumane, napisz coś lekkiego". Nie zawsze się z nim zgadzam.
Bywa, że obstaję przy swoim, bo po 26 latach na scenie ufam sobie bardziej niż kiedyś. Ale często przyznaję mu rację. Zdarza się, że mam myśl, zaczynam tekst, a kończymy go razem. To naturalne, bo najczęściej piszemy, jadąc razem autem. Wtedy dobrze nam się pracuje. Przechodzimy ten proces wspólnie.
Co wam daje fakt, że tworzycie nie tylko zawodowo, ale i życiowo parę? Po latach to wam więcej ułatwia czy komplikuje?
Zdarza się, że to przeszkadza. Kiedy byliśmy na pierwszym etapie związku, totalnie sobą zafascynowani, twierdziłam, że nasz układ to najlepsza opcja z możliwych. Jesteśmy razem już kilkanaście lat i jak w przypadku wielu par, bywa rożnie. Dodatkowo my mierzymy się wspólnie z niepowodzeniami w pracy albo tym, że nasze plany palą na panewce. Przecież nie odnosimy samych sukcesów.
Ale w tym wszystkim Maciek totalnie mnie rozumie. Rozumie moją pasję i co ważne, nie jest zazdrosny o moją miłość do muzyki. Czuje tak samo. I kiedy pomyślę o naszym duecie, to w bilansie nadal plusów jest znacznie więcej. Kochamy się od wielu lat, tworzymy szczęśliwą rodzinę. Niezmiennie jesteśmy pewni, że chcemy być razem.
Mówiąc o wsparciu, nie można zapomnieć o Robercie Gawlińskim, który też zostawił ślad na twojej płycie (np. we "Flat white" czy "Supełkach"). W waszym przypadku możemy chyba mówić już nie o współpracy, a o przyjaźni?
Rzeczywiście pracujemy ze sobą od paru ładnych lat i faktycznie, to zupełnie inny poziom znajomości. Lubimy się, a mnie dodatkowo od lat fascynuje wrażliwość muzyczna Roberta. Tworzy dźwięki, które grają w mojej duszy. Robert ma niezwykły dar do opowiadania historii, które w jego ustach zyskują niezwykłą głębię. Kiedy dodasz do tego jego fantastyczny głos, dzieje się magia.
Kiedy słucham jego kompozycji, to mam poczucie, że wiem, jaka będzie kolejna nuta. I osobiście mam jakąś lekkość i w śpiewaniu, i w pisaniu tekstów do jego kompozycji. Bardzo liczę na to, że ta nasza współpraca będzie trwała jeszcze długo.
Do tego zaufanego grona dołączył Michał Wiraszko, z którym pracujecie pierwszy raz. Jak będziesz wspominać tę współpracę?
Faktycznie nie znaliśmy się wcześniej, ale bardzo podobały mi się teksty Michała. Ma umiejętność pisania prosto o rzeczach ważnych. Spodobało mi się to, jak podszedł do mojej propozycji. Nie chciał pisać czegoś jak na zamówienie, potrzebował czasu, żeby stworzyć coś znaczącego. To było dla mnie bardzo istotne.
Kompozycja "Było, minęło" była dla mnie od początku ważna i wyjątkowa i chciałam, żeby ten tekst mówił o czymś ważnym. I Michał potraktował to niezwykle serio. Stworzył coś, pod czym chętnie się podpisał i co chętnie sam by zaśpiewał. Cenię to.
A podsumowując tę płytę, kto zdecydował, że będzie krótką, skondensowaną formą? To w końcu dziewięć utworów i tylko 25 minut. Pigułka.
Ja z Maćkiem. Od początku chcieliśmy, żeby to była krótka, konkretna płyta. Taka, która pozostawia niedosyt i sprawia, że chcesz do niej wrócić. Mnie samej jako odbiorcy trudno przebrnąć przez płyty, które trwają 50 czy 60 minut. Rzadko docieram do końca, bo zwykle coś odciąga moją uwagę.
Zależało mi na tym, aby dać fanom zwartą formę, tak by mogli posłuchać mojej historii od początku do końca. A następnie, z poczuciem niedosytu, włączyli ją jeszcze raz. Fakt, kiedyś buntowałam się przeciw temu, że muzyka się zmienia, że nie opłaca się wydawać płyt, że ważniejsze jest to, jak wyglądałam, a nie jak zaśpiewałam.
W końcu doszłam do tego, aby nie przywiązywać wagi do tego, co się mówi, tylko po prostu robić swoje. Z zachowaniem moich zasad, z dbałością o jakość. Dla dziewczyny wychowanej na dobrym tekście i dobrej melodii to właśnie są wartości priorytetowe.
A jesteś w stanie odpuścić swój perfekcjonizm?
Nigdy się go już nie wyzbędę. I nie chcę. Nie lubię bylejakości, więc cenię w sobie to, że dążę do tego, by oddać słuchaczom jak najlepszą piosenkę, płytę, okładkę i tak dalej. To, że nowy album tym razem nagrałam szybko, nie oznacza, że powstał "na kolanie" i że nie spędziłam nad nim tylu godzin w studiu, aż nie rozwiązałam wszystkiego, co nie dawało mi spać. Mam silne poczucie, że ten mój perfekcjonizm to ni mniej, ni więcej jak wyraz szacunku do publiczności.
A nie czułaś nigdy swojego rodzaju zawłaszczenia przez fanów?
Chyba wyciągnęłam wnioski na stosunkowo wczesnym etapie kariery. Kiedy rozpoczynaliśmy przygodę z zespołem Łzy, przebijaliśmy się do show-biznesu na własny sposób. Byliśmy lokalnym zespołem, bardzo zżytym z fanami i poprzez tę bliskość zdobywaliśmy coraz większe uznanie i popularność. W końcu zdarzył się moment, w którym fani chcieli wręcz sterować naszą karierą. Chcieli, żebyśmy tworzyli tylko dla nich.
Tyle że ja od początku wiedziałam, czego chcę. Byłam zdeterminowana i nie dopuszczałam do sytuacji, w której ktoś mógłby mną sterować, mówić, w jakim kierunku powinnam iść. To ja starałam się przekonać fanów do mojej wizji. I jakoś zazwyczaj mi się to udawało. Zdaję sobie sprawę, że nie zadowolę wszystkich. I nie o to mi chodzi - chcę przede wszystkim zadowalać samą siebie i być dumną z moich kolejnych kroków.
Czym w takim razie jest dla ciebie ten album? Nowym otwarciem?
Na pewno jest punktem zwrotnym mojego życia po wszystkich ostatnich eksperymentach muzycznych. Sięgałam po latino, sięgałam po taneczne rytmy. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że wróciłam do mojej melancholii. To jest świat, w którym czuję się najlepiej.
Nie zależy mi na tym, żeby podążać za modą. Lubię siebie taką, jaka jestem. Chcę, żeby każda moja kolejna płyta była całą prawdą o mnie. Od tego, co na niej słychać, po warstwę wizualną. Dlatego zdecydowałam się na skromną i surową oprawę graficzną, bez nachalnego retuszu. Nie chciałam być młodsza, wypiękniona. Chciałam pokazać się taka, jaka jestem. Nie chcę się do niczego dopasowywać, ograniczać. Jedyne co muszę, to być nadal szczęśliwa.
Urszula Korąkiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Wednesday", czyli najpopularniejszym serialu Netfliksa ostatnich tygodni, najlepszych (i najgorszych) filmach świątecznych oraz przeżywamy finał 2. sezonu "Białego Lotosu". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.