Anna Sorokin, samozwańcza milionerka. Największy cyrk dział się w sądzie
Netflix pracuje nad serialem, który opowie o historii Anny Delvey, a tak naprawdę Sorokin. Rosjanka zamieszkała w Nowym Jorku, wmówiła ludziom, że jest dziedziczką fortuny i oszukała ich na ponad 200 tys. dolarów. Brzmi jak zmyślona przez scenarzystów historia? Nic bardziej mylnego.
29.08.2019 | aktual.: 13.09.2020 10:01
Jak to mówią, życie napisało najlepszy scenariusz. Anna Sorokin – przedstawiała się jako Anna Delvey – naciągnęła luksusowe hotele, prestiżowe restauracje, bary i spa na setki tysięcy dolarów. Wszystko było OK, bo Anna podawała się za dziedziczkę fortuny i obiecywała wszystkich spłacić. Dopiero po miesiącach okazało się, że Anna tylko mówi o milionach. Nie miała w ogóle pieniędzy.
Tatuś, który ma w Niemczech miliony
Anna dobrze wiedziała, jak roztaczać wokół siebie czar milionerki. Spała tylko w najlepszych hotelach. Wypożyczała od znajomych luksusowe auta. Jadała tylko w najlepszych restauracjach. Pracowników hotelu Howard Delux to nie dziwiło, bo uważali, że pewnie jest jakąś bogatą europejską księżniczką.
Jessica Pressler była pierwszą osobą, która opisała historię Anny, tajemniczej dziedziczki. Dotarła do byłych znajomych Delvey i prawników, którzy dali się jej omamić. Wszyscy po kolei byli święcie przekonani, że współpracują i kolegują się z bogatym dzieciakiem, jakich w Nowym Jorku jest pełno. Anna przedstawiała się jako dziedziczka potężnej fortuny. Mówiła nawet dokładnie, ile to jest. 60 mln euro.
Opowiadała, że pochodzi z Niemiec, gdzie dalej mieszka jej majętna rodzina. Ojciec miał być niemieckim dyplomatą. Inni usłyszeli, że był związany z branżą paliwową, że był magnatem w świecie sprzedawców paneli solarnych. Bajka. Anna zadawała się z młodymi biznesmenami, którym nie w głowach było sprawdzanie, czy to, co mówi, jest prawdą. Nikomu nie zaświeciła się czerwona lampka.
Anna potrafiła okręcić sobie wokół palca tak wielu bogaczy, że opłacali jej wystawne przyjęcia. Zawsze powtarzała, że jej karta akurat nie działa, że czeka na transfer pieniędzy z funduszu. Pieniądze oczywiście nigdy nie docierały, ale panowie płacili i szybko zapominali. Dolarów mieli pod dostatkiem, więc braku 3 tys. nie opłakiwali.
Ciekawie wyglądała sytuacja z hotelami. Po kilku tygodniach rezydowania w Howard Delux była im winna 30 tys. dolarów. Cały czas zbywała właścicieli, mówiąc, że czeka na transfer pieniędzy. Zdarzył się jakiś finansowy cud, bo po jakimś czasie Citibank przelał na konto hotelu 30 tys. dolarów w imieniu Anny Delvey. Dziedziczka ostentacyjnie wyprowadziła się do jeszcze droższego hotelu, zabierając wszystkie swoje rzeczy. W tamtym też nie płaciła.
Historia jednej wycieczki
W listopadzie 2016 r. Anna spotykała się z przedstawicielami banków, prosząc ich o pożyczkę na otwarcie biznesu. Przedstawiła dokumenty (sfałszowane), potwierdzające, że ma majątek w wysokości 60 mln euro na koncie w Szwajcarii. Prosiła o 22 mln dolarów pożyczki. Miesiąc później złożyła te same dokumenty w banku Fortress. Gdy ci z Fortress zobowiązali ją do zapłacenia 100 tys. dolarów za obsługę transakcji, Anna wyciągnęła pieniądze od Citibanku. W końcu Fortress postanowiło, że wyśle reprezentanta do Szwajcarii, by sprawdził osobiście stan majątku Delvey. Szybko wycofała się z całego biznesu.
Anna oszukiwała na mniejszą i większą skalę. Dopóki miała oparcie wśród znanych i bogatych znajomych, było jej łatwo żyć. Historia zaczęła się sypać, gdy zabrała znajomych – edytorkę "Vanity Fair" Rachel Williams, trenerkę personalną i filmowca – na wyszukaną wycieczkę do Maroka.
Zatrzymali się w słynnym na cały świat La Mamounia. Po dwóch dniach trenerka musiała wracać do Stanów, bo nabawiła się ostrego zatrucia pokarmowego.
Tydzień później zadzwoniła do niej zapłakana Anna. Prosiła o pomoc, bo jej karta kredytowa była odrzucana w hotelu. Annie groził areszt. Trenerka ruszyła niebo i ziemię, by sprowadzić przyjaciółkę z powrotem do kraju. Podobno Anna poleciła jej tylko pod koniec rozmowy, by ta kupiła jej bilet… w pierwszej klasie.
Kto zapłacił za marokańską wycieczkę? Nie Anna. Wszystkie koszty musiała pokryć Rachel Williams, która została z nią do końca. Anna znów obiecywała, że jak przyjdzie transfer z Niemiec, to spłaci dług. Williams ostatecznie dostała tylko 5 tys. dolarów od Delvey.
Cyrk przed sądem
Gdyby Anna nie próbowała zaciągnąć pożyczki w banku, pewnie dalej żyłaby na koszt nowojorskich bogaczy. W 2017 roku została aresztowana pod 6 zarzutami o wyłudzenia znacznej sumy pieniędzy od biznesmenów i właścicieli hoteli. Prokurator wskazał, że w sumie ukradła 275 tys. dolarów.
W grudniu 2018 r. zaczął się prawdopodobnie najdziwniejszy proces o wyłudzenia, jaki ten sąd widział. Okazało się, że naprawdę nazywa się Anna Vadimovna Sorokina. Urodziła się w niewielkim mieście pod Moskwą. Jej tata jest kierowcą tira, a mama gosposią. Rodzina w 2007 roku wyemigrowała do Niemiec. Anna w 2011 r. przeniosła się do Londynu, potem do Paryża, gdzie pracowała jako stażystka w magazynie modowym "Purple".
Jej instagramowe konto dalej jest aktywne. Można w opisie przeczytać, że jest "emerytowaną stażystką".
Podczas procesu zaproponowano ugodę. Nie pójdzie do więzienia, ale będzie deportowana do Niemiec. Nie zgodziła się! Wolała proces. To było dziwne widowisko.
Anna była najbardziej skupiona na swoim wyglądzie. Podczas rozprawy wielokrotnie przebierała się w ciuchy od projektantów. Na czas procesu zatrudniła nawet stylistów, którzy mieli dbać o to, jak się prezentuje. Ba, Anna urządzała im dramatyczne sceny, jeśli nie podobały jej się wybrane stroje. Kilkakrotnie rozprawy opóźniały się, bo Anna miała napad szału.
W maju 2019 roku sąd skazał ją za wyłudzenia pierwszego stopnia. Wyrok: od 4 do 12 lat pozbawienia wolności. Sorokin ma też pokryć koszt procesu – 24 tys. dolarów, opłacić ofiary wyłudzeń – 199 tys. dolarów, a po odsiadce prawdopodobnie będzie deportowana do Niemiec.
Dziennikarze zapytali ją, czy jest jej przykro, że oszukała tak wiele osób. – Kłamałabym wam, gdybym powiedziała, że jest mi przykro za cokolwiek, co się wydarzyło – skomentowała krótko.
Ile kosztuje serial o przestępcy?
Tu historia się nie kończy. Gdy tylko w "The Cut" pojawił się ten pierwszy artykuł, producenci telewizyjni wprost rzucili się, żeby zdobyć prawa do ekranizacji. Największymi graczami byli Netflix i HBO. Wygrał ten pierwszy gigant.
Netflix podpisał z Anną Sorokin wstępną umowę, opiewającą na 100 tys. dolarów. Miała dostać też dodatkowe 7,5 tys. dolarów tantiem, a potem 15 tys. dolarów za konsultację do każdego kolejnego odcinka show.
Najpierw dostała 30 tys. dolarów, ale pieniądze przejęli jej prawnicy, jako zapłatę za ich pracę. Wypłatę 70 tys. dolarów zablokował nowojorski sąd.
Posłużyli się tzw. Son of Sam law (prawo Syna Sama). To zapisy, które nie pozwalają przestępcom zarabiać na sprzedawaniu historii o popełnianych przez nich zbrodniach. Syn Sama, czyli David Berkovitz, był seryjnym mordercą, który działał w latach 70. Mordował głównie kobiety, strzelając do nich, gdy siedziały w samochodach. Twierdził, że słyszał głosy, które kazały mu to robić. Został skazany na 364 lata więzienia.
Pieniądze Netfliksa trafią najpewniej do osób oszukanych przez Annę. Bo to, że serial powstanie, jest pewne.
Za produkcją stoi Shonda Rhimes (twórczyni "Chirurgów") i ma być to jej flagowe dzieło po przejściu do Netfliksa. Pojawiły się już informacje o castingach. Zdjęcia mają ruszyć w październiku tego roku. Roboczy tytuł produkcji to "Inventing Anna".
Sporo zarobi też Rachel Williams. Wiadomo, że sprzedała prawa do swojej historii HBO i wydawnictwu Simon & Schuster. "New York Post" podaje, że zarobi nawet… 600 tys. dolarów. Niedawno w Stanach wyszła jej książka – "Moja przyjaciółka Anna". Sorokin też podobno pisze. Chce wydać dwie książki. Jedną o tym, jak spędzała czas w Nowym Jorku, a drugą o tym, jak spędzała czas w więzieniu.
Trudno powiedzieć, która będzie bardziej emocjonująca. Pojawiają się doniesienia, że Anna Sorokin regularnie łamie więzienny regulamin i uczestniczy w bójkach z koleżankami z cel.