Anita Sokołowska dla WP: "Myślę, że o swoim ciele, o kobiecości mogę dużo opowiedzieć innym kobietom"
- Jestem pozytywnie nienasycona, bo to napędza mnie do kumulowania dobrych doświadczeń w moim życiu. Życzę sobie, żebym ciągle była jak to dziecko, które łaknie tego, by poznawać nowe doświadczenia - mówi w rozmowie z WP Anita Sokołowska. Opowiada o udziale w "Tańcu z gwiazdami", pokazywaniu swojego ciała i ryzykownych decyzjach.
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Łatwo było panią namówić na udział w "Tańcu z gwiazdami"?
Anita Sokołowska: Niełatwo. Zaproszenia dostawałam regularnie od kilku lat, ale ciągle miałam poczucie, że to nie jest dla mnie dobry moment, żeby wziąć udział w tak dużym programie. Przede wszystkim ze względu na czas, jaki trzeba mu poświęcić. Lubię podejmować ryzykowne decyzje i poczułam, że teraz jest moment, w którym mogę dać dużo programowi, a program może mnie popchnąć w drodze, którą ostatnio podjęłam, zmieniając wektory pracy zawodowej. Jako aktorka lubię przeprowadzać swoje postaci przez działania fizyczne. Wydaje mi się też, że o dynamice swojego ciała wiem dużo i potrafię go celowo używać na scenie, ale myślę, że udział w programie pozwoli mi się znaleźć w innej, nieznanej mi dotąd formule.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie boi się pani tego, że pani ciało będzie wystawione na komentarz tysięcy osób?
Jestem już na takim etapie swojego życia, że nie zajmuję się oceną innych, jeśli nie jest ona konstruktywna i nie daje mi czegoś, co pozwala mi się rozwijać. Jestem przyzwyczajona do różnego rodzaju ocen mnie. Taki zawód. Nie doświadczyłam nigdy bezsensownego hejtu. Krytykę chętnie przyjmę. Mam tyle lat, że potrafię wyciągnąć z niej wnioski. Także wracając do pytania – nie, nie boję się oceniania mojego ciała.
A czego się pani obawia?
Tego, czy fizycznie to udźwignę, bo jestem po operacji kolana. I tego, żeby nie zawładnęły mną ambicje pokazania, że oto nagle staję się tancerką tańca towarzyskiego, bo nią po prostu nie jestem, jestem aktorką. Chciałabym zachować balans pomiędzy zabawą, nauką nowych form tańca, a udziałem w show, na które składa się przekazywanie emocji i prezentowanie różnych historii.
"Taniec z gwiazdami" bardzo często pokazywał różne odsłony kobiecości.
Tak, racja. Skończyłam 48 lat. Jestem kobietą, która zna siebie, ale to nie niweluje chęci rozwoju. Myślę, że o swoim ciele, o swojej kobiecości mogę dużo opowiedzieć innym kobietom. Dać impuls do zmiany, do odkrywania siebie, do szukania w swojej życiowej przestrzeni innych perspektyw. Mam poczucie, że mogę kobiety zabrać w fajną podróż.
Jeden taki impuls do zmian dała pani w tamtym roku, gdy odeszła po 11 latach z "Przyjaciółek"?
Nie chcę kreować się na osobę, która będzie wyznaczała teraz kobietom, co mają robić i jak mają kierować swoim życiem, bo nie mam takich aspiracji. Ja jestem na takim etapie swojego życia, że chcę podejmować ryzyko. Jeśli czuję, że jakieś decyzje pozwolą mi pójść dalej, rozwinąć się w innej przestrzeni, to chcę to robić. Takim krokiem była rezygnacja z "Przyjaciółek". Kręcenie serialu wiąże się z naprawdę intensywną pracą, która nie pozwala na eksplorowanie czegoś innego życiowo czy zawodowo. Podjęłam to ryzyko, żeby zobaczyć, co się stanie. Na razie nie narzekam.
To była łatwa decyzja? Gdy jest się kilkanaście lat na planie jednego serialu, to może zrobić się wygodnie w życiu.
Było bardzo trudno. Z odejściem z serialu nosiłam się bardzo, bardzo długo. To nie są dwa lata, o których mówię w wywiadach. To był dłuższy, nawet 5-letni proces. Ciało i serce zaczęły dawać mi sygnały, że ja przestrzeń tego serialu, w uczciwości do widza i wobec siebie, wyeksplorowałam. Postanowiłam posłuchać siebie i wyrwać ze strefy komfortu, która wiem, że dla wielu jest bardzo ważna. Ja właśnie taka jestem, że moja fantazja musi podążać dalej. Muszę budować dla siebie nowe światy, bo tylko wtedy dobrze się czuję.
Zawód aktorki cały czas panią jara?
Bardzo. Uważam się za szczęśliwą osobę, bo praca to moja pasja. Zapał i zaangażowanie w pracę pozwalają mi łatwiej przechodzić nad trudnymi sytuacjami, które zdarzają się w tej branży. Ale prawda jest taka, że ciągłe wywoływanie w sobie silnych emocji, przekazywanie historii swoim ciałem przynosi kryzys w aktorstwie. U mnie się to wydarzyło. Musiałam zmienić coś w życiu, by mój organizm mógł odpocząć od produkowania emocji. Stąd podjęcie ryzyka i zajęcie się reżyserią w teatrze.
Teatr to chyba nie jest łatwa materia? Dużo słyszy się o trudnościach z finansowaniem, promocją itd.
Mam poczucie, że w przestrzeni publicznej ugruntowało się takie przekonanie, że ludzie nie chcą słuchać i czytać o teatrze, a moim zdaniem to jest błędne założenie. Gram w spektaklach, które pokazujemy w różnych częściach Polski i tam zawsze są tłumy. Ludzie bardzo chętnie rozmawiają o teatrze. Tylko media z jakiegoś powodu uznały, że to jest dla Polaków nieciekawe. Przeciwnie! Ja nie jestem odklejona od rzeczywistości, nie należę do jakiejś elitarnej grupy, jestem częścią społeczeństwa i mnie teatr ciekawi. Poza tym jeśli człowiek otworzy się na nowe przestrzenie, na muzea, teatry, na nowe doświadczenia, to to nas wszystko wzbogaci. Da nam impulsy, by ciekawiej żyć.
Z pani perspektywy, jako osoby, która od wielu lat działa w teatrze, czym powinien zainteresować się nowy minister kultury?
Przestrzeni do zmian jest wiele. Teatr publiczny nie przeszedł żadnej reformy. Jest niedofinansowany, nie ma sensownych ubezpieczeń dla artystów pracujących w wolnym zawodzie, a pensje, które dostają aktorzy teatrów publicznych, są na podstawowym poziomie. Potrzeba bardzo szybko podjąć konsultacje ze środowiskiem artystycznym. Wszyscy zajmują się ogólnie pojętą kulturą, a jak ogólnie, to nic nie dzieje się szczegółowo w tej przestrzeni. Uważam, że teatr państwowy powinien istnieć i powinien być dofinansowany przez państwo. Ludzie bez kultury są ludźmi ubogimi.
Czyli dbamy o media publiczne, tak i o teatr powinniśmy?
Absolutnie tak, więc i nad teatrem publicznym trzeba roztoczyć opiekę.
Nad jaką historią teraz pani pracuje?
To spektakl na podstawie tekstu amerykańskiego socjologa Jeffa Gulda, który mówi o relacji dojrzałych par, które mają już za sobą długi etap bycia ze sobą i teraz sprawdzają, jak wygląda ich związek. Kryzysowa, niespodziewana sytuacja sprawia, że w końcu zaczynają się komunikować. To tekst o emocjach, o potrzebach nas wszystkich. Tytuł amerykański "To tylko seks" zmieniłam na "Nienasyconych". Jest o nienasyceniu nas, jako ludzi.
Chcemy cały czas więcej i więcej, a nie zawsze mamy na to pole. Gdy jesteśmy w związku przez 15 lat, to zdobycie się na ryzyko i przeformułowanie swojego życia, wymaga dużej odwagi. Myślę, że każdy z nas w jakimś momencie swojego życia zadawał sobie pytania: "A co by było, gdybym podjął inną decyzję?" albo "a gdybym związał się z kimś innym?". Mam nadzieję, że w spektaklu uda się pokazać naszą zawiłą konstrukcję. Ale, co chciałabym podkreślić, to tekst niepozbawiony humoru i prawdziwych emocji. Nazwałabym to tragikomedią.
Słuchając opisu, to widzę kilka punktów wspólnych ze zmianami w pani życiu zawodowym.
Ale to przypadek! Ja to nazywam energią, którą wysyła mi kosmos. Jak się umiejętnie z niej skorzysta, to może to jest właściwa droga.
Też może pani powiedzieć, że jest nienasycona?
Oczywiście, dlatego zmieniłam wektor swojej pracy. Jestem nienasycona. Chcę doświadczać więcej. Chcę znaleźć czas, by zwiedzić Japonię. Chcę zorganizować trekking w Patagonii. Jestem pozytywnie nienasycona, bo to napędza mnie do kumulowania dobrych doświadczeń w moim życiu. Życzę sobie, żebym ciągle była jak to dziecko, które łaknie tego, by poznawać nowe doświadczenia.
Ja bym życzyła nam wszystkim takiego podejścia, bo wokół mnie jest wiele kobiet, które powtarzają takie straszne zwroty, że są już na coś za stare w życiu, że już na coś nie zasługują, albo że im nie wypada czegoś robić.
Ja też często sobie powtarzam, że jestem za stara – tak sobie oswajam swój wiek. Też mam momenty, w których orientuję się, że jestem w jakimś zastygłym schemacie. Ale wtedy łapię się dobrej energii – skoro już coś masz i dobrze to znasz, to spróbuj czegoś nowego. Mam 48 lat i ogromnie doceniam całą drogę, którą przeszłam do tego punktu, w którym teraz jestem. Myślę, że te wymienione przez panią sformułowania pojawiają się w życiu nas, kobiet. Ale to nie stoi na przeszkodzie, by iść ciut dalej. By sprawdzić, co jest za tymi zamkniętymi drzwiami. Lęki, niemożliwości, nasze stresy są bardzo ludzkie i właściwe, ale trzeba moim zdaniem je oswoić i zrobić krok dalej.
Rozmawiała Magdalena Drozdek
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o serialach, które "ubito" zdecydowanie za wcześnie oraz wymieniamy te, które powinny pożegnać się z widzami już kilka sezonów temu. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.