"Andor" to "Gwiezdne wojny" dla dorosłych? Niektóre sceny mogą zadziwić
Od kilku lat filmy i seriale z logiem "Star Wars" są produkowane niemalże taśmowo. Z różnym skutkiem. "Andorowi" z pewnością nie można zarzucić bylejakości, a wręcz jest szansa, że nowy serial zainteresuje nie tylko fanów uniwersum. Odległa galaktyka jeszcze nigdy nie widziała tak brudnej i szorstkiej opowieści.
23.09.2022 | aktual.: 23.09.2022 19:23
Kiedy George Lucas zaczął myśleć o nakręceniu "Gwiezdnych wojen", miał przed sobą jasny cel. Wychowany na westernach i serialach przygodowych, komiksach i pulpowych opowiadaniach chciał opowiedzieć baśń rozgrywającą się "dawno, dawno temu, w odległej galaktyce". Miała być w niej przygoda, humor, zabawa, ekscytacja. To, że Lucas osiągnął swój cel, nie trzeba nikogo przekonywać. Tak samo jak o tym, że współcześni twórcy "Star Wars" są w zupełnie innym miejscu i mają przed sobą inne zadania. I bardzo dobrze.
Nie oznacza to, że wszystko, co dzieje się w "Gwiezdnych wojnach" po odejściu Lucasa jest dobre i udane. Wręcz przeciwnie. Na szczęście w zalewie nowych produkcji na tej licencji zdarzają się przebłyski, które radykalnie odchodzą od "rozrywkowej filozofii Lucasa", ale w tym po części tkwi ich siła.
Tak było w przypadku "Łotra 1", kina wojennego inspirowanego klasyką pokroju "Działa Navarony" czy "Parszywa dwunastka". Tak też jest z najnowszym serialem "Andor" na platformie Disney+.
Andor - oficjalny zwiastun | Disney+
"Andor" jest prequelem filmu "Łotr 1", w którym poznaliśmy rebelianckiego agenta Cassiana Andora, wysłanego na samobójczą misję w celu przejęcia planów Gwiazdy Śmierci. Akcja serialu rozgrywa się pięć lat przed bitwą o Yavin, zakończonej zniszczeniem wspomnianej superbroni Imperium. Cassian Andor jest tu nic nieznaczącym mieszkańcem planety Morlana One, poszukującym swojej zaginionej siostry. Od razu widać, że facet ma problemy, okłamuje swoich bliskich, musi prosić o przysługi i wiecznie coś kombinuje.
Nie jest to na pewno bohater, który z miejsca wzbudza sympatię. Zagubiony, często bezradny i przyparty do muru, ale kiedy trzeba, potrafi być bezwzględny i bezlitosny. W "Łotrze 1" była taka scena, w której Andor zastrzelił zaufanego informatora, by ten nie wpadł w ręce wroga. Serial pokazuje, co sprawiło, że zagubiony dzieciak zmienił się w człowieka, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć własny cel. Lub wykonać rozkaz.
"Andor" został przez wielu okrzyknięty "Gwiezdnymi wojnami dla dorosłych". W tym stwierdzeniu tkwi ziarnko prawdy, gdyż żaden inny film czy serial "Star Wars" nie był w pewnych kwestiach tak obrazowy i sugestywny. Co prawda "Andor" jest oznaczony kategorią wiekową 12+, więc nie ma tu wulgarnych, obscenicznych scen, a krew nie bryzga na ściany kosmicznych domostw. Cassian w poszukiwaniu siostry odwiedza jednak burdel (takie słowo pada w dialogu), później w bójce przypadkowo zabija mundurowego, a drugiego morduje z zimną krwią, by nie zostawiać świadków.
"Andor" jest przesycony takimi "dorosłymi" motywami, co mocno odróżnia go od baśniowych "Gwiezdnych wojen" Lucasa. Najważniejsze, że robi to dobrze, bo czuć w tym konkretny pomysł i nastrój. Scenarzyści nie silą się na napisanie mrocznej, dołujące opowieści z mieczami świetlnymi w tle. Co prawda historia Cassiana przed dołączeniem do sojuszu Rebeliantów nie zapowiada się na wyjątkowo oryginalną i odkrywczą (na Disney+ są dostępne trzy z zapowiedzianych 12 odcinków). Widać tu schematy i przejaskrawienia, ale ogląda się to dobrze i z ciekawością.
Duża w tym zasługa zdjęć i scenografii, a przede wszystkim Diego Luny, który świetnie pokazuje nieco innego Cassiana Andora niż tego z "Łotra 1". Widać, że ta postać ewoluowała i widz ma ochotę przekonać się, jakie jeszcze wydarzenia ukształtowały przyszłego rebelianta. Czy odnajdzie swoją siostrę? Kiedy do akcji wkroczy Imperium? Czym wsławi się przed wyruszeniem z Jyn Erso i resztą "łotrów" na Scarif?
A nawet jeśli widza nie interesują odpowiedzi na niektóre z tych pytań (bo nie oglądał "Łotra 1" lub w ogóle nie jest fanem "Gwiezdnych wojen"), to i tak "Andor" oferuje solidną rozrywkę, którą można by umiejscowić w dowolnej scenerii science fiction. Rozrywkę zgoła inną niż u Lucasa, będącą odpowiedzią na głosy wielu dojrzałych fanów uniwersum.
Po niezbyt udanej "Księdze Boby Fetta" i rozczarowującym "Obi-Wanie" przyszła pora na zmianę tonu opowieści, w której cały czas wybrzmiewają echa starej trylogii, ale jest tu zdecydowanie więcej szarości niż czerni i bieli.
Jakub Zagalski, dziennikarz Wirtualnej Polski