"American Horror Story: 1984" to campowy slasher w fenomenalnej oprawie – recenzja premiery 9. sezonu

"American Horror Story" wraca po raz dziewiąty i jest to niezły powrót. Miks slashera z komediową jazdą bez trzymanki i klimatyczną podróżą w rejony gdzieś na uboczu "Mindhuntera".

"American Horror Story: 1984" to campowy slasher w fenomenalnej oprawie – recenzja premiery 9. sezonu
Źródło zdjęć: © fot. FOX

23.09.2019 11:47

American Horror Story: 1984 to campowy slasher

Pilotowy odcinek "American Horror Story: 1984" aż krzyczy, że mamy do czynienia z typowym slasherem i jednocześnie w przewrotny sposób bawi się konwencją, puszczając oczka do widzów, kpiąc ze schematów i przepisując je po swojemu. To campowe szaleństwo, gdzie styl Ryana Murphy'ego, Brada Falchuka, Iana Brennana i ich współpracowników widać dosłownie w każdej sekundzie. To też serial, który trzyma się najważniejszych założeń gatunku, zarówno jeśli chodzi o konstrukcję fabuły oraz konkretnych postaci, jak i sposób budowania napięcia i klimatu.

W jednym momencie z ekranu leją się hektolitry sztucznej krwi i ginie tuzin ludzi, w drugim przechodzimy płynnie do kiczu pod tytułem "lekcja aerobiku z czasów Jane Fondy", a w trzecim jedziemy autem w rytm któregoś z hitów lat 80. Jest bieganie w skąpym odzieniu przy akompaniamencie krzyków – i jest kpina z takiej formuły. Wszystko to razem składa się na pyszną zabawę popkulturą, w której wszystko jest na swoim miejscu: element grozy, tona kiczu, mnóstwo humoru, nostalgiczne wycieczki modowo-muzyczne, typowy dla Murphy'ego komentarz społeczny.

Zobacz zwiastun serialu:

Pilot, w którym słychać m.in. "Cruel Summer", "Photograph" i "Somebody's Watching Me", to bogactwo dźwięków i obrazów z czasów, kiedy rządziły syntezatory, neony, wielkie grzywy włosów i pastelowe wdzianka z lycry. Już sama czołówka "American Horror Story: 1984" bardzo trafnie oddaje to, czym jest ten sezon – kolorowym teledyskiem, pastiszem, miksem motywów, które na pozór do siebie nie pasują. A jednak Murphy i spółka poskładali je naprawdę zgrabnie.

Parada przerysowanych postaci w AHS: 1984

To, że "AHS: 1984" na pierwszy rzut oka działa – podczas gdy zrobione w podobnej stylistyce, ale osadzone we współczesności "Scream Queens" kompletnie nie działało – to zasługa dobrze napisanych postaci i jeszcze lepiej dobranej obsady. Największe zaskoczenie to Emma Roberts jako "ostatnia amerykańska dziewica", czyli niewinna, ale potrafiąca zaskoczyć widzów w mocniejszych momentach główna heroina. Nieśmiała szara myszka to nie jest typowa dla niej rola – i super.

Na drugim biegunie rządzą przegięci do potęgi Fern, Lourd i Kenworthy, do których dołącza Matthew Morrison, czyli pan Shue w kuriozalnej kreacji, jakiej po nim się nie spodziewaliśmy. Jego pojawienie się oznacza dodatkowe pole do popisu dla rewelacyjnej, rozbrykanej Lourd w roli Montany, której końskie zaloty są jednym z najzabawniejszych momentów odcinka. Córka Carrie Fisher i wnuczka Debbie Reynolds wyśmienicie czuje się w absurdalnym światku Murphy'ego – udowodnił to i "Kult", i "Apokalipsa", a "1984" ma szansę je przebić. Jest też w serialu znana z "Pose" Angelica Ross jako obozowa pielęgniarka, od początku bardzo przydatna.

AHS: 1984 robi świetne pierwsze wrażenie

"American Horror Story: 1984" sprawia bardzo dobre pierwsze wrażenie – i oby tak już zostało. Klimat jest świetny, postacie mają charakter, cliffhanger z pilota też swoje zadanie spełnił. O ile po "Scream Queens" miałam wątpliwości, czy chcę oglądać jeszcze jeden slasher w stylu Murphy'ego, to teraz widzę, że niepotrzebnie.

Najbardziej płodny serialowy twórca bawi się w "AHS: 1984" swoimi ulubionymi zabawkami, tworząc kolejny ślicznie opakowany popkulturowy cukierek, który wygląda i brzmi jakby ktoś wylał morze sztucznej krwi na "Wet Hot American Summer". I nawet jeśli poszczególne elementy tej układanki doskonale znamy, połączone w całość sprawiają zaskakująco świeże wrażenie. Jeśli tylko scenariusz nas nie zawiedzie, to może być jeden z najlepszych sezonów AHS.

Nowe odcinki AHS: 1984 w czwartki o 23:15 na FOX

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)