Wzór do naśladowania czy przeciwieństwo profesjonalizmu?
Niektórzy uważają ją za godną następczynię Moniki Olejnik. Dla innych jest pseudodziennikarką, która coraz chętniej z rozmów z politykami robi widowisko, któremu bliżej do telewizyjnego tabloidu niż do poważnej publicystyki. Oprócz słów zachwytu pod adresem prezenterki, jak grzyby po deszczu wyrastają na Facebooku takie strony jak np. "Wku**ia mnie Agnieszka Gozdyra". Tylko z jednym zgadzają się wszyscy: obok byłej prowadzącej program "Skandaliści" nie można przejść obojętnie. Ona sama nie przejmuje się jednak skrajnymi opiniami i w większości negatywnymi komentarzami pod swoim adresem.
- Krytykują mnie z miliona powodów. Bo jestem kobietą, bo jestem blondynką, bo nie boję się mówić, co myślę, bo idę w kontrze do konserwatywnej większości, a przede wszystkim dlatego, że nic sobie z tego nie robię, co strasznie ich denerwuje - stwierdziła z rozbrajającą szczerością.
Już w trakcie studiów na polonistyce na Uniwersytecie Warszawskim wyróżniała się spośród pozostałych studentów niezwykłą spontanicznością i zaradnością. Pewnego dnia po prostu stanęła w drzwiach znajdującego się w pobliżu uczelni Radia Kolor i zapytała wprost, czy nie potrzebują kogoś do pracy. Potrzebowali. Jej mentorem został Wojciech Cejrowski, który jako pierwszy wprowadzał ją w tajniki dziennikarstwa, co zważając na trudne charaktery obu gwiazd, łatwe nie było.
- Nasze pierwsze spotkanie w radiu było starciem, bo mi się wepchnęła w program. Jakieś pomyłki w rezerwacji studia i w rezultacie ja nagrywam, a Gozdyra pcha się na mój fotel. (...) Agnieszka pracowała za mną w radiu przez kilka następnych lat, kiedy prowadziłem poranne bloki. Nie musiała, ale lubiła przychodzić akurat do mnie. A ja nie musiałem jej zatrudniać, ale lubiłem tę małą wredną i konkretną osobę - mówił podróżnik w rozmowie z dziennik.pl.