Agata Kościkiewicz opowiedziała o walce z rakiem. "Jak usłyszałam diagnozę, to mi się świat zawalił"
[GALERIA]
Agata Kościkiewicz znów pojawiła się w mediach. Niewielu jednak spodziewało się, że zaskoczy tak poruszającą historią. Jak się okazało, restauratorka od ponad półtora roku walczy z chorobą nowotworową. Jakiś czas temu poczuła potrzebę podzielenia się swoją historią z innymi, a w wywiadach, których udziela, przejawia wielką siłę walki. Dziś na swoim przykładzie chce otwarcie mówić o chorobie i pomagać innym. To nie pierwszy raz, kiedy zdobywa się na sporą szczerość. Historia Agaty Kościkiewicz to historia prawdziwie silnej kobiety.
Byli dobraną parą
Kilkanaście lat temu Agata Kościkiewicz dała się poznać jako nowa partnerka Marka Kościkiewicza. Nie przeszkadzało im, że muzyk był rozwiedziony i że dzieli ich różnica wieku (18 lat). Zapewniali, że to wielka miłość. U boku młodszej partnerki znalazł ciepły dom i bezpieczną przystań.
Ślub wzięli po sześciu latach związku. Muzyk wyjawił wówczas, że nie spieszyli się z decyzją, bo nauczony doświadczeniem wiedział, że to wielka odpowiedzialność. Ostatecznie stanęli na ślubnym kobiercu i zaczęli budować rodzinę. Później po wielu staraniach spełniło się ich marzenie – zostali rodzicami. Jako jedna z wówczas niewielu par zdecydowali się mówić głośno, że adoptowali syna.
Dumni rodzice
Agata Kościkiewicz nigdy nie bała się mówić otwarcie o adopcji, choć jeszcze kilka lat temu temat ten nieczęsto był poruszany w mediach. Jako dumna mama nie kryła, że otacza swojego syna wielką miłością. Gdy po dwóch latach od momentu pojawienia się Jana w ich domu urodziła Mikołaja, sporo się zmieniło, ale rodzina urosła w siłę. Po latach wspominała, że synowie stali się całym jej światem. - Mój dom dzisiaj to Jan i Mikołaj. Nieważne gdzie, czy w kamienicy na Mokotowie, czy w domu na końcu świata. Mój dom to moi mężczyźni. To chaos i swoboda, nasi przyjaciele, zapach pieczonego ciasta, książki kucharskie, albumy o fotografii, kilka ulubionych zdjęć i obrazów – mówiła na łamach natemat.pl.
- Dajemy sobie bardzo wiele miłości i troski, ale tak samo dużo przestrzeni. Wydaje mi się, że na tym powinna polegać zdrowa relacja miedzy dzieckiem a rodzicem. Stać obok, nie oceniać, pozwolić na błędy, wspierać i zawsze być. Tak właśnie staram się postępować z chłopcami. Daje im dużo swobody, bo chcę żeby wyrośli na samodzielnych mężczyzn, ale też uczę ich szanować i akceptować ludzi. Dając im dużo ciepła i miłości uczę ich tego, że nie należy wstydzić się okazywania uczuć. Mówię im jak należy dbać o swoją kobietę. Tego, że trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny. Mam nadzieję, że wyrosną na fajnych, wartościowych facetów - dodała w wywiadzie.
Postanowili się rozwieść
Agata i Marek przez wiele lat uchodzili za bardzo zgodne małżeństwo. Aż do 2008 roku, kiedy to media obiegły zdjęcia Kościkiewicza z tajemniczą brunetką podczas wyjazdu z kolegami do Soczi. Jak donosiła kolorowa prasa, muzyk nie dotrzymywał wierności młodej żonie.
Mimo sporych problemów, ze względu na dzieci dała mu jeszcze jedną szansę. Para chodziła na terapię, wyjechała na romantyczne wakacje i wydawało się, że ich życie wróciło na jakiś czas do normy. Ostatecznie jedynym wyjściem okazał się rozwód. Para rozstała się w 2014 roku. Synowie zamieszkali razem z matką. Gitarzysta twierdził wówczas, że rozstanie wynikało z potrzeb byłej żony, to ona w obliczu kryzysu potrzebowała zmian. Była żona muzyka nie miała zamiaru publicznie prać brudów i opowiadać o rozstaniu. Ułożyła sobie życie na nowo.
Zbagatelizowała objawy
Agaty Kościkiewicz nie interesowało życie w blasku fleszy. Długo nie było za wiele o niej słychać. Do momentu, gdy zdecydowała się opowiedzieć o chorobie, którą przechodzi. Zaczęło się od wpisu na Facebooku. Stopniowo media zaczęły coraz bardziej interesować się jej poruszającą historią. - To było zupełnie spontaniczne. Bo gdy usłyszałam prawdziwą diagnozę, to mi się świat zawalił. To był błoniak o złośliwości trzeciego stopnia. Pomyślałam, że to był jeden z ważniejszych momentów w moim życiu i dlatego chcę się nim podzielić – wyznała w najnowszym wywiadzie dla „Dzień dobry TVN”.
- Miałam migreny, miałam krwotoki z nosa. Myślałam, że to ze zmęczenia, ze stresu, z przepracowania. Moja historia chorobowa jest długa, od dziecka chorowałam na choroby autoimmunologiczne, więc byłam przyzwyczajona do tego, że coś się ze mną dzieje nie tak. Jak wszyscy machnęłam ręką, zbagatelizowałam, bo przecież to tylko bóle głowy – dodała.
Przerażająca diagnoza
Jak się okazało, objawy tylko z pozoru były niegroźne. Organizm od dłuższego czasu alarmował poważnej chorobie. - Półtora roku temu dowiedziałam się, że mam guza mózgu. Pierwszą diagnozą był oponiak, łagodny guz. Mieliśmy go pilnować, obserwować, co się z nim dzieje. Okazało się, że w ciągu roku urósł trzykrotnie. Mój neurolog zobaczył to przez przypadek, trafiłam do szpitala, bo miałam wypadek samochodowy. Wtedy lekarz stwierdził, że absolutnie go wycinamy, nie możemy dłużej czekać. Okazało się niestety, że to bardzo złośliwy guz, błoniak. Teraz wciąż się leczę. Jestem w 2/3 radioterapii – opowiadała w rozmowie z Kingą Rusin i Piotrem Kraśko.
Operacja, którą przeszła, była bardzo trudna. Guz był ulokowany w pobliżu ośrodków mowy i ruchu, niewielu chciało się podjąć ryzyka. Dwóch neurochirurgów odesłało ją z kwitkiem. Istniało zagrożenie, że może stracić mowę. - Doktor Koziara powiedział „słuchajcie, będziemy się martwić po operacji”. Więc jak tylko się obudziłam, zaczęłam do nich gadać i ruszać ręką i nogą. Bardzo im dziękuję – mówiła w wywiadzie.
"Rodzina choruje razem ze mną"
Jednym z najtrudniejszych momentów było przekazanie złej wiadomości synom. - Mam za sobą rozmowę z chłopcami. Oni przeżywają to na co dzień, bo przecież mieszkamy razem. Widzą, jak jestem słaba, jak jestem w lepszym czy gorszym stanie. To nastolatkowie, trudno, żeby nie zdawali sobie sprawy z tego, co się dzieje. Wiem, że chorują razem ze mną. Młodszy chodzi do psychologa. W takich momentach choruje cała rodzina. Myślę, że w takiej sytuacji to właśnie rodzina i bliscy najbardziej przeżywają. Bo ja poddałam się lekarzom, nauczyłam się cierpliwości i pokory. Bo zawsze byłam bardzo niecierpliwa, zawsze chciałam wiedzieć, jaki będzie następny krok – dodała w studiu „DDTVN”.
Ma wsparcie w bliskich
Kościkiewicz w wielu wywiadach podkreślała, że była gotowa na wszystko. Postanowiła uporządkować wszystkie sprawy, napisała listy do mamy i synów, w jednym z listów poprosiła nawet przyjaciółkę, Patrycję Markowską, by zaśpiewała na jej pogrzebie. Na szczęście, jak mówiła na łamach „Vivy”, nie musiała żadnego z nich wykorzystać. Zaufała lekarzom, a w bliskich znalazła ogromne wsparcie.
- Właściwie jestem samotną matką, ojciec spędza z chłopcami dwa weekendy w miesiącu. Ale kiedy zachorowałam, okazało się, że mam mnóstwo przyjaciół. Przyjaciółki odrabiały z chłopcami lekcje, w nocy przychodziła do nich opiekunka, a moja mama przywoziła synów do mnie do szpitala. I dostałam taki ogrom wsparcia od różnych ludzi, miłości, zainteresowania, troski a wszystko kompletnie bezinteresownie. Poczułam, że sama nie jestem – powiedziała w rozmowie z magazynem.
Chce pomóc innym
Dziś, choć sama przyznaje, że jest jeszcze w trakcie leczenia, z optymizmem patrzy w przyszłość. Co więcej, chce nim zarażać innych. - Trzeba o tym mówić. Trzeba, bo rak to nie jest wyrok i tak trzeba do tego podchodzić. Niesamowitą terapią jest dla mnie codzienne spotykanie się z pacjentami na radioterapii, wszystkie rozmowy – mówiła w „DDTVN”.
- Choroby nie można się wstydzić. Bo widzę, że często pacjenci się zamykają w sobie. Na szczęście są wszelkiego rodzaju akcje, fundacje i dlatego też postanowiłam, żeby o tym głośno mówić. Bo przecież to nie moja wina, nic złego nie robię, po prostu walczę o swoje życie. Jeżeli mogę mówić o tym, co robić, jak robić, polecać diety czy lekarzy, to będę to robić – podsumowała w wywiadzie.