28. Pol’and’Rock. Bojanowski z TVN24 przyznaje, że relacjonowanie wojny zniszczyło jego psychikę
Korespondenci wojenni Wojciech Bojanowski i Marcin Wyrwał opowiadali na festiwalu Pol’and’Rock o swoich przeżyciach w Ukrainie. Bojanowski przyznał, że wojna źle wpłynęła na jego psychikę.
Opowieści dziennikarzy były wstrząsające. Bojanowski z TVN24 opowiadał m.in. jak znalazł się w polu ostrzału moździerzy; ostrzału, który zabił reportera z Włoch.
- Niechcący znalazłem się pod ostrzałem. Mieliśmy z operatorem farta, bo się schowaliśmy na przystanku. Słuchaliśmy wybuchów pocisków. 300 metrów od nas był taki Włoch, który pił z nami wino poprzedniego dnia w hotelu. On się schował w okopie. I miał pecha – zginął.
Reporter TVN24 szczerze opowiadał też o traumie i stresie pourazowym i konieczności wizyt u psychiatry.
Bojanowski: - Gdy przeżyjesz takie ekstremalne sytuacje, jak ostrzał moździerzami, to później kolory mają wyraźniejsze barwy, a dźwięki są lepiej słyszalne. Można się od tego uzależnić. I nagle musisz wrócić z frontu do szarej rzeczywistości, kupić buty w galerii handlowej czy iść na kawę na sojowym latte. Nieszczególnie sobie z tym poradziłem. Takie sytuacje ryją banię. Rozpiep...yłem przez to swoje życie osobiste dosyć konkretnie. Poszedłem więc na terapię.
Opowiadał też, jak relacjonował życie na stacjach metra w Kijowie:
- Ci, którym nie udało się uciec z miasta, weszli do metra. Wszystkie stacje metra były pełne ludzi. Do tego psy, koty, kanarki. Jedna dziewczynka miała trzy szczury: białego, czarnego i szarego. Zrobiłem wejście do programu z tą dziewczynką. Opowiadała mi o tych szczurach. Pamiętam ją do dziś, pamiętam strach w jej oczach. Tam dzieci umierają matkom na rękach.
Marcin Wyrwał (Onet) też podzielił się wstrząsającą opowieścią:
- Byliśmy na pustym, ekskluzywnym osiedlu w Kijowie. W pewnym momencie jeden z żołnierzy powiedział, że musi iść do mieszkania znajomych i zobaczyć, czy wszystko w porządku. Weszliśmy tam, a na podłodze były dwa ciała - starszego i młodszego mężczyzny. Zginęli od rakiety. Znalazła ich tam kobieta - żona jednego z nich i mama drugiego. Napisała tylko karteczkę z imieniem, nazwiskiem i adresem każdego z nich, aby przypadkiem nie trafili do bezimiennego grobu, gdy ktoś ich znajdzie. Przyczepiła te karteczki do nogawek ich spodni. Potem wyjechała z miasta. Żołnierz zadzwonił do tej kobiety i powiedział jej, że z nimi wszystko w porządku, ciągle są w mieszkaniu. Było zimno, początek lutego, więc ciała były dobrze zakonserwowane.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski