20-lecie "Familiady": program, który nigdy się nie znudzi!
None
Fenomen, który trwa od lat
W tym roku mija 20 lat od emisji pierwszego odcinka "Familiady". Przez ten czas teleturniej zapracował już na miano kultowej produkcji. Jednych śmieszy, innych irytuje, ale jedno jest pewne: nikt nie pozostaje obojętny na żarty Karola Strasburgera. Dowcipy prowadzącego, które często określane są "sucharami", w wielu kręgach są już niemal legendą. Nikt jak on nie potrafi przecież zepsuć puenty.
Nieco starsi widzowie pamiętają, jak w każde niedzielne popołudnie zasiadali z całą rodziną przed telewizorem i wspólnie usiłowali opowiadać na zadawane uczestnikom pytania. Trzeba jednak przyznać, że nigdy nie należały do najtrudniejszych. Ba! Często pozbawione były nawet jakiegokolwiek sensu, a i tak zabawa była przednia. Fenomen? Z pewnością!
Każdy, kto obejrzał chociaż kilka odcinków "Familiady" zastanawiał się, jak wygląda tajemniczy muzyczny kącik, do którego w finale programu trafiają uczestnicy i skąd Strasburger bierze tzw. ankietowanych. Czy kiedykolwiek poznamy odpowiedzi na te nurtujące nas wszystkich pytania?
AR/AOS
Nikt nie spodziewał się takiego sukcesu
17 września 1994 roku na antenie zadebiutowała "Familiada". Wówczas jeszcze nikt nie przypuszczał, że program utrzyma się przez kolejnych 20 lat. Przez ten cały czas zmieniała się scenografia, czołówka i oczywiście zawodnicy. Tylko jedno pozostało stałym elementem teleturnieju: Karol Strasburger, który nieustannie pojawia się na ekranie od 1994 roku. Prowadzący już od dwóch dekad bawi uczestników, ale chyba jeszcze bardziej widzów. Jego żarty są tak żenujące, że aż śmieszne. Schemat jest zawsze ten sam: na początku Karol snuje opowieść. Następuje chwila ciszy. Każdy w napięciu oczekuje na zaskakującą puentę i co? No właśnie nic.
- Mam swoją teorię, że jednak śmieją się z żartów. Wystarczy wejść na Facebooka czy na YouTube, by zobaczyć, jak internauci pozytywnie są nastawieni do moich opowieści. Część z nich ma nawet tak, że ogląda "Familiadę" tylko po to, by usłyszeć, jaki żart opowiem na początku. I to niezależnie od wieku, bo mój program oglądają ludzie starzy i bardzo młodzi. Teraz jest zresztą tak, że to młodzi ludzie nakręcają koniunkturę i wszystkie telewizje się im podlizują. Moje żarty ich przyciągają - powiedział Strasburger w jednym z wywiadów.
Zagadki dzieciństwa
Wielu z was zapewne zastanawia się, kim są respondenci. Niestety, nie wiadomo. Zastanawiający jest również fakt, że nikt z nas nie zna nikogo, kto byłby przepytany przez ankieterów z "Familiady". Dwadzieścia lat programu na antenie, kilka pytań tygodniowo i nic?
Wiadomo za to, jak wygląda tzw. muzyczny kącik, do którego oddelegowani są uczestnicy podczas finału odcinka. Ten, kto spodziewał się wygłuszonego i w pełni profesjonalnego studia, poczuje się mocno zawiedziony. Krzesło rodem z jadalni odgrodzone małym parawanem od reszty zawodników, a na podłodze stoi zwykłe radio z podłączonymi słuchawkami - tak w rzeczywistości prezentuje się ta mała oaza spokoju.
Błyskotliwe odpowiedzi uczestników
Emocje jak na grzybach? Nic z tego! Uczestnicy za każdym razem zaskakują prowadzącego swoimi błyskotliwymi odpowiedziami, na które często nikt z nas by nigdy nie wpadł. Bo czy ktokolwiek domyślił się, że to czosnek na przestrzeni wieków służył ludziom do rozpraszania mroków nocy? Co ciekawe, krajem, do którego jedna z uczestniczek najchętniej wybrałby się na zimowy urlop jest... Wiedeń. Z "Familiady" można się również dowiedzieć, że najmniej przydatnym przedmiotem w szkole jest oczywiście kanapka. Jednak prawdziwym klasykiem jest następująca sytuacja:
- Więcej niż jedno zwierzę to? - zapytał powoli Strasburger.
- Owca - powiedziała z dumą zawodniczka.
Rywalka uśmiechnęła się kpiąco i kiedy to ona miała podać przykład zwierzaka, po chwili zadumy rzuciła:
- Lama!
Prowadzący z kamienną twarzą sprawdził, czy możne któraś z podanych propozycji nie pojawiła się na ekranie. Niestety, nic z tego. Choć takie wpadki zdarzają się dość często, Strasburger uparcie broni pomysłowości i lotności uczestników.
- Jasne, że czasem uczestnicy zaskakują mnie na minus. Ale to zaskoczenie wynika z faktu, że mają stres, są pierwszy raz przed kamerą i czasem walną taką pierdołę. Zawsze za chwilę się wycofują i już wiedzą o co chodzi. Ta lama była wyrazem braku zrozumienia. Dość często uczestnicy zaskakują mnie też pozytywnie. Powiem tak: wyglądają gorzej niż myślą i mówią. Tylko ci siedzący przed telewizorami zawsze są tacy mądrzy - zauważył.
Teleturniej, który pokochali wszyscy Polacy
Nieodłącznym elementem każdego odcinka jest również wykonanie pamiątkowej fotografii i nieuzasadnione, kilkuminutowe machanie zawodników, podczas gdy na ekranie telewizorów wyświetlają się napisy końcowe. Jednak czy potrafilibyśmy pozbyć się choćby jednego z tych fragmentów? Oczywiście, że nie! Bez tego program straciłby na atrakcyjności i z pewnością nie utrzymałby się na antenie aż przez 20 lat. W rozmowie z "Super Expressem" Karol Strasburger zdradził jego receptę na sukces.
- Myślę, że składa się na to kilka rzeczy. Odnosimy się o tzw. średniego Polaka. "No popatrz, ja to wiedziałem!" - mówią sobie i do żony. Druga sprawa troszeczkę zależy ode mnie. Ja nigdy nie wyśmiewam się z ludzi, nie stawiam w niekomfortowej sytuacji. Jestem u siebie, jestem szefem, więc mam większe możliwości działania i łatwo mógłbym ludzi, którzy są pierwszy raz przed kamerami, speszyć. Ale dla mnie to jest niedopuszczalne! Wykorzystywanie przewagi, pokrzykiwanie na gości, uważam za niewłaściwe. Podaję wszystkim rękę, obdarzam sympatią i jest to kolejny powód, że ludzie ten program lubią. Ostatnia rzecz, tu nie ma reżyserii, dialogi rodzą się na planie. Nawet jeśli się pomylę, nie wygładzamy tego. Jestem człowiekiem, więc się mylę - przyznał z uśmiechem.
AR/AOS