12 tys. za cztery słowa. Czyli jak poszedłem na casting do reklamy
W telewizyjnej reklamie dyskontu widzę znajomego. Dowiaduję się, że dostał za nią 12 tys. zł. Wypowiedział cztery słowa. Wygląd i głos ma przeciętny. Dlaczego sam na to nie wpadłem?
Agencja
Na portalu społecznościowym szukam informacji o castingach, takich, które zawsze uważałem za spam i ściemę. Znajduję. Agencja aktorska szuka nowych twarzy. Skoro szuka, to naprawdę potrzebuje. Przecież nie robią sobie roboty na próżno – taką mam nadzieję.
Spodziewałem się jakiejś bocznej ulicy na Pradze albo zaułku na Woli. Nic z tych rzeczy. Agencja mieści się w centrum, na jednej z najdroższych ulic Warszawy, w luksusowej kamienicy. Spodziewałem się tłumu ludzi. Przed wejściem spotykam parę, która prowadzi na casting trzyletnią córeczkę. Razem pokonujemy bramę i domofony.
Jakby luksusowo
Spodziewałem się wentylatorów i zgiełku jak w starych amerykańskich filmach o Hollywood, a jest klimatyzacja i spokój, wnętrze jak w korporacji. Miła recepcjonistka prosi o wypełnienie formularza. Dane kontaktowe, dane o wyglądzie, umiejętnościach i najważniejsze: najróżniejsze zgody, w sumie koniecznych jest aż siedem podpisów.
Kiedy wypełniam formularz, do recepcjonistki przychodzi inna pracownica i pyta ją, czy zna kogoś "ogarniętego", kto chciałaby u nich pracować. Recepcjonistka odpowiada, że wszystkie ogarnięte osoby, które zna ogarnęły już sobie "dobre prace", wszystkie poza nią samą. Ciekawią mnie te "dobre prace", bo dla mnie, jakby powiedziała bohaterka "Kogla-mogla", tu jest jakby luksusowo.
Każdy ma szanse
Spodziewałem się przede wszystkim młodych osób, ale oprócz małżeństwa z dzieckiem spotykam: panią, która zapewne pamięta wojnę, małżeństwo po sześćdziesiątce, kobietę w średnim wieku z córką i synem oraz trójkę nastolatków. Nikogo w moim wieku, około trzydziestki. Wszyscy pewnie w "dobrych pracach". A ja tu. Myślę o tych 12 tysiącach.
Małżeństwo, z którym wchodziłem, wypełniło formularz dotyczący córki. Recepcjonistka dziwi się, że nie wypełnili dla siebie. W przeciwieństwie do ich córeczki nie są ani piękni, ani śmiali. Dziewczynka jest jak z reklamy, oni nie. Ale tu każdy ma szanse, nigdy nie wiadomo kogo będą potrzebowali – zachęca recepcjonistka. Wypełniają. Pewnie pomnożyli 12 razy trzy.
Blondynka z Zabrza
Czekamy na casting. Czyli właściwie na co? Staram się czegoś dowiedzieć. Pozostali czekający są również pierwszy raz na castingu. Nikt nic nie wie. Dowiaduję się tylko, że kuzynka jednej z nastolatek wystąpiła w reklamie. Kuzynka jest ponoć przeciętną, nastoletnią blondynką, którą na zdjęcia do Warszawy ściągnięto z … Zabrza. To jest nawet większe zaskoczenie niż to 12 tysięcy. To nie ma nastoletnich blondynek w Warszawie? Widać naprawdę potrzebują nowych twarzy. Jest nadzieja. Napięcie rośnie.
Czy ja tu byłam z pieskiem?
Kiedy patrzę na trzy najstarsze osoby, przypomina mi się reklama z Beatą Tyszkiewicz. Przypomina się na zasadzie kontrastu: jej piękna twarz i ich zniszczone, zmęczone. Fascynuje mnie, że mimo wieku i tego jak widać po nich, że życie ich nie rozpieszczało, nadal o coś walczą. Czy marzą o wielkich pieniądzach? A może żeby w końcu wyglądać jak Beata Tyszkiewicz?
Patrząc na nich przypomina mi się też, czemu ja nigdy wcześniej nie wpadłem na taki pomysł, dzięki któremu mój kolega tyle zarobił. Bo byłem pewien, że znajdą się lepsi. Dlaczego? Kto mi tak powiedział? Każdy ma szansę! Przecież bez sensu, żeby ściągali jakiegoś mojego sobowtóra z Zabrza!
Janusz w makijażu
Do biura wchodzi niechudy, łysy pan około sześćdziesiątki w spodniach kończących się między kostką, a kolanem, w sandałach i skarpetach, z pękiem kluczy, mini-kart lojalnościowych dyskontów spożywczych i mini-latarką zawieszoną na szyi na smyczy, no i oczywiście z foliową reklamówką. Typowy Janusz. Ale Janusz mówi głośno, że wpadł zrobić nowe zdjęcia i że nawet jest w makijażu, bo akurat zszedł z planu serialu paradokumentalnego. I już Janusz jest gwiazdą. Przynajmniej dla nas.
Dziewiętnaście twarzy Janusza
Okazuje się, że Janusz ma już na swoim koncie dziewiętnaście ról. Przez pięć lat dziewiętnaście razy brał udział w zdjęciach i za każdym razem było go widać na ekranie, nie tylko małym i nie tylko widać, ale i słychać. Kiedy Janusz chwali się rolami mówionymi, zastanawiam się czy mam w oczach symbol złotego, jak Sknerus McKwacz dolara.
Niestety Janusz niechętnie mówi o pieniądzach. Stawki są bardzo różne. Od stówy za dzień statystowania na planie do…. Okazuje się, że Janusz jeszcze nie miał i również marzy o złotym strzale, o roli w reklamie za kilka, może nawet i kilkanaście tysięcy złotych. Coś mi mówi, że Janusz ma o wiele bliżej do tego marzenia niż ja. To pewnie stres, bo zbliża się moja kolej.
Trzy tysiące za słowo
W końcu zostaję poproszony. Dwudziestoparolatek wprowadza mnie do jasnego pomieszczenia. Są profesjonalne lampy, statyw, aparat, kamera. Trochę mała, ale na pewno profesjonalna, na pewno bardziej niż ja. Nogi mi się nie trzęsą, ale dreszczyk emocji jest, nawet większy niżbym chciał. Sporo większy.
Drugi młody człowiek czyta mój formularz i zadaje mi kilka pytań, w tym to najważniejsze: czy rolę mówione też wchodzą w grę. Mówię, że oczywiście, że wchodzą. Szczególnie te po trzy tysiące za słowo - to myślę i o mało nie mówię. Chłopak jest miły, ale od razu widać, że to on jest szefem. Zostaje mi przypięty numer, przez co czuje się jak uczestnik talent show. Tylko czy mam talent?
Kamera, akcja!
Miałem nadzieję na jakiś wstęp, rozgrzewkę. Nie wiem, cokolwiek. Ale nie od razu dostaję prawdziwe aktorskie zadanie: pracowałem całą noc, wracam nad ranem zmęczony do mieszkania, które znów okazuje się pobojowiskiem po kolejnej imprezie, którą wbrew obietnicom poprawy urządził mój współlokator. Mam go zmusić do wyprowadzenia się. Współlokatorem jest "szef castingu". Bardzo życiowa sytuacja, prosta. Jedziemy!
To znaczy ja jadę, po swoje 12 tysięcy. Współlokator siedzi w milczeniu. Przypominam mu, że obiecał. Brzmię jak stereotyp zrzędy. Mówię mu jak bardzo mnie rozczarował. Wychodzi to jak kazanie. Tłumaczę mu, że dłużej już tak nie mogę. To nie brzmi dobrze, przekonująco. Wchodzę na wyższe emocje. Wydzieram się i wymyślam. Brzmi nienaturalnie, chyba wręcz śmiesznie. Dorzucam wulgaryzmy. Jest lepiej. O tak, to działa. Dorzucam więcej. Nie, jednak nie. To koniec castingu. Dziękujemy bardzo. Ja też dziękuję. Jedyne z czego się cieszę, to z tego, że nie powiedziałem tego żartu o trzech tysiącach za słowo.
Uciekać!
Uciekać to jest pierwsza myśl. I uciekam, ale w ostatniej chwili wracam. Staję obok pokoju castingu, do którego właśnie wszedł nastolatek, który czekał razem ze mną. Udaję, że piszę wiadomości, a tak naprawdę po prostu po chamsku podsłuchuję. Te drzwi nie są aż tak dźwiękoszczelne. Nastolatek dostaje to samo zadanie co ja. I radzi sobie znacznie lepiej. Tłumaczę sobie, że na pewno miał taką sytuację wczoraj i po prostu przypomina sobie wszystko, ale nieoczekiwanie jest mi lżej, bo prostu wiem, że się do tego nie nadaję. Ulga, bo z głowy, byłem, sprawdziłem – mniej mi żal niezarobienia 12 tysięcy.
Każdy grosz
Z czystej sympatii wracam do wciąż czekających seniorów, którzy bardzo chętnie słuchają, jak to tam wygląda. Mnie udaje dowiedzieć się, jak to u nich wygląda. Czy marzą o wielkich pieniądzach, czy może żeby wyglądać jak Beata Tyszkiewicz. Nie marzą. Marzą, żeby udało im się załapać choćby na statystowanie. Każdy grosz się przyda. Pierwszy raz cieszę się z popularności seriali dokumentalnych i wzrastającej liczby reklam produktów dla seniorów. Mam nadzieję, że dostaną główne role. A tymczasem spróbuję dowiedzieć się gdzie znaleźć te "dobre prace".
Masz swoją historię z castingu? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.