10‑lecie Kultury Gniewu, wywiad z Szymonem Holcmanem
Tomasz Pstrągowski: Jak wygląda życie z komiksem? Zarabiacie na tym?
Szymon Holcman: Nie, nie zarabiamy. Cała nasza trójka ma etaty gdzie indziej. To tam zarabiamy na rodziny i życie. Nie pamiętam, kiedy wypłaciliśmy sobie jakieś pieniądze z Kultury Gniewu.
Tomasz Pstrągowski: To dlaczego to robicie?
Szymon Holcman: Nie znajduję na to racjonalnej odpowiedzi. Widocznie jesteśmy porąbani. Nie wyobrażam sobie, żebym tego nie robił. Wiele razy mówiłem sobie, że rzucam to - będę miał w cholerę czasu, weekendy wolne, Jezus Maria! Ale nie potrafię. Może to jest nałóg, powinniśmy pójść na jakąś terapię? Ale to jest po prostu cholerna frajda.
Tomasz Pstrągowski: Jak to się wszystko zaczęło?
Szymon Holcman: Zaczęło się od Jarka Składanka i jego dwóch pasji. Po pierwsze muzyki punk hardcore, Jarek się udzielał jako gitarzysta i wydawca - wraz z żoną założyli wydawnictwo muzyczne YouthCulture. I po drugie komiksu. Kultura punkowa to też ziny, w których od początku lat 90 publikowali Prosiak i Pała. Komiks w tych zinach był czymś naturalnym. Z tych dwóch pasji powstała Kultura Gniewu.
Jarek, adekwatnie do nazwiska, zajmował się składaniem tekstów. Zebrał komiksy Pały ukazujące się w zinach i wydał "Zakazany owoc". To miała być jednorazowa zabawa. Po to powstała Kultura Gniewu by wydać ten jeden komiks, większych planów nie było.
Ale te 10 lat temu Jarek przyjechał ze swoim komiksem na festiwal do Łodzi, sprzedał 200 egzemplarzy i doszedł do wniosku, że jest świadkiem narodzin nowej sceny i warto wydać coś więcej.
Wtedy te 200 sztuk były bardzo dobrym wynikiem. Był rok 2000, Egmont był po roku działalności, powstawał Klub Świata Komiksu, ukazywał się magazyn Świat Komiksu, rynek dopiero się rodził.
Tomasz Pstrągowski: Przez kolejnych kilka lat Kultura Gniewu jest wydawnictwem bardzo undergroundowym...
Szymon Holcman: Przez pierwsze 4 lata Jarek robił to sam. Wydawał albumy dwa razy w roku, na imprezę w Warszawie i Łodzi. Nie powiedziałbym, że to były komiksy undergroundowe. Ukazywały się oczywiście komiksy Pały i Prosiaka, ale czy na przykład "Bajki urłackie" są komiksem undergroundowym? To komiks artystyczny pełną gębą. Jarek jako pierwszy wydawał polski komiks artystyczny - Rebelka, Szneider, Janek Koza. To nie jest underground. Kultura Gniewu przecierała szlaki dla tego typu komiksu.
Kultura Gniewu w pełnym składzie. Od lewej Szymon Holcman, Jarek Składanek i Paweł Tarasiewicz. Fot. KG
Tomasz Pstrągowski: Po czterech latach poszerzył się skład wydawnictwa.
Szymon Holcman: Jarek już wcześniej czuł potrzebę zmiany formuły. Dlatego związał się na przykład wydawnictwem Tomka Tomaszewskiego, wraz z którym wydał chociażby "Plastelinę", zaczął też współpracę z Aqq i Witkiem Tkaczykiem. W końcu postanowili zrobić duży projekt, komiks z całym tym twardookładkowym splendorem.
"Achtun Zelig!" Gawronkiewicza i Rosenberg zadziałało fantastycznie. Pierwszy nakład sprzedał się błyskawicznie, omówienia pojawiły się w wysokonakładowej prasie. Jarek zobaczył, że jest miejsce na tego typu komiks, że można docierać do szerszej grupy odbiorców niż festiwalowa publiczność. To zmieniło jego optykę, ale jako, że pojawiły się większe koszty, pojawiła się też potrzeba, mówiąc brzydko i kapitalistycznie, wspólników.
Paweł Tarasiewicz to stary znajomy Jarka. Razem grywali w różnych punkowych składach. Siedzieli w jednym środowisku, chodzili razem do szkoły. Paweł zajmuje się sprzedażą był więc dobrą osobą do obsługi działki dystrybucyjnej.
Ja z kolei od dłuższego czasu penetrowałem światowy komiks. Kontrolowałem, co się dzieje za granicą, sprowadzałem komiksy, czytałem je. Widziałem ile jest fantastycznych rzeczy. Ja jestem człowiekiem cierpiącym na fobię urzędniczą, gdy myślałem o zakładaniu własnego biznesu, wypełnianiu tych wszystkich papierków, wizytach w urzędach, robiło mi się słabo. Dlatego zwróciłem się do Jarka z propozycją połączenia sił. Trafiłem w dobrym momencie, bo właśnie tego wtedy szukał.
Naszym pierwszym pomysłem było "Persepolis". Niestety przypomniałem wcześniej o tym komiksie Andrzejowi Rabendzie z wydawnictwa Post. Zagadałem go na jakiejś imprezie, spytałem czy zna, a gdy odpowiedział, że nie powiedziałem, że koniecznie musi to wydać, bo to absolutnie wielka rzecz. Później, gdy już dogadałem się z Jarkiem i zwróciliśmy się do wydawcy "Persepolis" okazało się, że Andrzej wziął sobie moje słowa do serca i zaklepał już ten tytuł.
Najważniejsze było, że zapadła decyzja, że chcemy wydawać zagraniczne komiksy. Jarek dokonał jakby kolejnej zmiany swojego myślenia, otworzył się na zagranicę.
Tomasz Pstrągowski: Skąd się wzięły pierwsze zagraniczne tytuły w waszej ofercie? Nie był to już może underground, ale to wciąż komiksy dla polskiego czytelnika zupełnie nieznane.
Szymon Holcman: Tak. One były bardzo znane na zachodzie, w Polsce za to nikt o nich nie słyszał. Annę Sommer i jej "Damen Dramen" ("Damskie dramaty") wybraliśmy przede wszystkim dlatego, że bardzo szybko można to było przygotować. To komiks niemy, nie trzeba było go tłumaczyć. To jest bardzo znana w Europie ilustratorka, graficzka. Komiksów nie robi dużo, ale jak już robi, to robi dobre.
"Pixy" natomiast poleciła nam Beata Bełzak. Na długo zanim pojawiłem się w Kulturze Gniewu podsunęła ten komiks Jarkowi. On go odsunął na bok, wtedy jeszcze nie był zainteresowany komiksem zagranicznym i nie bardzo wiedział, co z tym zrobić. Ja go podchwyciłem od razu, gdy się pojawiłem - słyszałem, że wydało go Fantagraphics Books. Zachwyciłem się nim i zapadła decyzja, że robimy to.
Chwilę później pojawił się Artur Wabik, który miał przygotowany już do druku "Deszcz" zabrakło mu tylko energii by to dokończyć. I tak to się zaczęło.
Tomasz Pstrągowski: Od 2004 roku wszystko rozwija się dobrze. Co jakiś czas pojawiają się polscy artyści, publikujecie bardzo znanych rysowników zagranicznych, czasami przybliżacie kogoś mniej znanego. Ale mniej więcej od roku znów zwróciliście się w kierunku polskich artystów. Skąd ten zwrot?
Szymon Holcman: To nie jest programowy zwrot. Od samego początku bardzo nam zależało na polskich komiksach. Nigdy nie zrezygnujemy z Polaków, o ile oczywiście oni nie zrezygnują z nas. Dla mnie polskie komiksy są zawsze priorytetem. Wielkie nazwiska są świetne, ale ktoś już zawsze o nich napisał - media, duże gazety. Wystarczy usiąść przed komputerem i można znaleźć wszystko na ich temat. Jeszcze ściągnąć sobie z sieci wszystkie komiksy.
Ale odkrywanie nowych artystów, komiksów, o których nikt wcześniej nie słyszał, jest naprawdę kręcące. Cierpliwie czekamy na autorów. Śledzę digarty, wysyłam sygnały do autorów. Nawet do takich, którzy narysowali tylko kilka stron.
Tomasz Pstrągowski: Często odmawiacie Polakom?
Szymon Holcman: Często. Dostaję miesięcznie naście maili, z czego duża część to rzeczy zrobione na matematyce, ołówkiem w zeszycie, później zeskanowane. Totalna amatorka. Rozumiem, że ostatnie ławki się z tego śmieją, ale ja nie muszę.
Ale staram się odpowiedzieć na każdy mail z takim materiałem. Obojętne jak kiepski by nie był, chciałbym, żeby artyści zdawali sobie sprawę, że jesteśmy i czytamy to, co podsyłają.
Tomasz Pstrągowski: Spytałem się, czy często odmawiacie Polakom, bo pojawiły się ostatnio zarzuty, że dyskryminujecie komiks kobiecy. Odmawiacie kobietom?
Kobietom też. Ale kobiety są w zdecydowanej mniejszości tych, którzy przysyłają prace. Dla mnie to jest jakiś absurdalny zarzut. Akurat my wydajemy kobiety. Jeżeli to jest tylko coś co nam się podoba. Namawiam parę artystek od lat, by narysowały coś dłuższego.
Tomasz Pstrągowski: Z czego jesteś najbardziej dumny?
Szymon Holcman: Wszyscy zgadzamy się, że jesteśmy dumni z tego, że tyle lat działamy razem. Mimo górek, kryzysów mentalnych jesteśmy razem. Udało nam się stworzyć zespół, który się jakoś uzupełnia.
Jeżeli miałbym wymieniać tytuły, to zdecydowanie najbardziej zadowolony jestem właśnie z Polaków. Z tego, że kilku autorom po prostu daliśmy szansę. Oni są zauważeni. Szansa, którą my dajemy, przekłada się na coś. Bardzo często jestem proszony przez redaktorów różnych artystycznych pism o kontakty do ludzi, których wydajemy. To znaczy, że do kogoś nasze komiksy trafiają. Że nasze komiksy mają kulturowy oddźwięk. Strasznie mnie cieszy, gdy jacyś autorzy dostają jakąś fuchę.
Tomasz Pstrągowski: Największy rynkowy sukces i rynkowa porażka?
Szymon Holcman: Mamy to szczęście, że naprawdę sporo komiksów sprzedało nam się do zera. To mnie trochę martwi, lubię gdy komiks jest w obiegu, bo wciąż pojawiają się nowi fani. "Przybysz", "Osiedle Swoboda", które się rozeszło w 4 miesiące do zera - to są bardzo porządne nakłady po 1500 egzemplarzy.
Jeżeli miałbym mówić o porażkach, to z kiepskim przyjęciem spotkał się album "Komiks W-Wa". Pomimo plakatów, reklamy w Wyborczej, pomimo znanych autorów. Ale zrobiliśmy tego 2000, a sprzedało się ponad 1000 - większość naszych komiksów nie osiąga takich nakładów. Więc tak naprawdę nie możemy nazwać tego jakąś spektakularną porażką. Przelicytowaliśmy potencjał, ale komiks sprzedał się bardzo sensownie.
Kochamy też Daniela Clowesa "Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza", ale to bardzo trudny komiks. Myśleliśmy, że po sukcesie "Ghost World", które nam się sprzedało do zera, drugi Clowes przyjmie się równie dobrze. Ale to też nie jest tak, że jest fatalnie.
Na żadnym komiksie, który wydaliśmy nie straciliśmy.
Tomasz Pstrągowski: Pozostał jeszcze temat planów. Ogłosiliście na Komiksowej Warszawie, że wydacie Scotta Pilgrima. To jest komiks, na który wszyscy w Polsce bardzo czekają. Wiadomo już, że film nie wejdzie do Polskich kin. Jak to zmienia waszą sytuację?
Szymon Holcman: Nie wiem, czy wszyscy w Polsce czekają na Scotta Pilgrima. Myślę, że to może być trochę takie myślenie nas nerdów. Ja kocham ten komiks i będę walczyłby się ukazał. Ale ze strony agentów O'Malleya były bardzo duże oczekiwania. To tytuł, który odniósł niesamowity sukces w Stanach Zjednoczonych, w momencie gdy rozmawialiśmy o jego wydaniu szykowano ekranizację, nie wiadomo było jeszcze, że poniesie ona klapę. Dlatego musieliśmy spełnić wysokie oczekiwania. Przygotowaliśmy ofertę, która ich zadowoliła, a dla nas byłaby bezpieczna, realistyczna. Mogłem sobie pozwolić na założenie dużej górki, bo liczyłem na rozgłos związany z promocją filmu.
Niestety stało się tak, że film w Stanach Zjednoczonych poniósł klapę. Apetyty były bardzo rozbudzone. Kampania produkcji była barokowa, ale wytwórnia próbowała zrobić ze "Scotta Pilgrima" mainstreamowy blockbuster. A to cały czas jest film dla nerdów. Ta porażka sprawiła, że polski dystrybutor miał argument w rozmowie z amerykańską wytwórnią, która naciskała na premierę. Film poszedł na półkę.
Na nas to się przekłada tak, że nie mamy darmowego wsparcia promocyjnego ze strony dystrybutora filmu. To automatycznie zmniejsza liczbę potencjalnych odbiorców, do których mogę dotrzeć. Muszę zmienić założenia.
Tomasz Pstrągowski: Ale wyjdzie na pewno w Polsce Scott Pilgrim?
Szymon Holcman: Nie mogę tego powiedzieć. Muszę zmienić ofertę. Nie wiem, czy ona spodoba się agentom O'Malleya.
Wydawnictwo podczas świętowania swoich urodzin. Fot. Jarek Obważanek
Tomasz Pstrągowski: Sytuacje komplikuje jeszcze kryzys na rynku komiksowym. Mógłbyś wytłumaczyć na czym on polega?
Szymon Holcman: Jak wiadomo każdy kryzys to cała masa rozmaitych, drobnych i większych koincydencji. W medialnym kryzysie żyjemy od 2 lat. Zaczęło się to we wrześniu-październiku 2008 roku. Dla nas ten kryzys jest i go nie ma. Wydaliśmy u szczytu kryzysu parę komiksów, które się fantastycznie sprzedały. "Przybysz", "Trzy Cienie" rozeszły się w ciągu roku. W 2010 roku kryzys trwa w najlepsze, a my wydajemy "Osiedle Swoboda", które sprzedaje się w ciągu 4 miesięcy do zera. Tak więc nie ma kryzysu.
Natomiast kryzys jest wymówką dla wielu podmiotów, żeby nie płacić, opóźniać, ściemniać, znikać. To się dzieje. Nasze problemy ograniczają się do jednego problemu. Mamy świetne tytuły, bazę fanów, komiksy, które nam się sprzedają, ale jest nieuczciwy partner handlowy, który po prostu od roku nie płaci nam za sprzedane komiksy. Jego dług rośnie, on od roku zwodzi. Gdyby nie to, bylibyśmy w absolutnie fantastycznej sytuacji, nie martwilibyśmy się, co robić dalej. Niestety jest to partner, który obsługuje naszego największego sprzedawcę. Tylko przez niego poszło kilkaset sztuk "Osiedla Swoboda".
Poza tym jest świetnie.
Tomasz Pstrągowski: W przyszłym roku wchodzi VAT na książki. Jak to się odbije na kliencie?
Szymon Holcman: Nikt nie wie czy VAT na pewno będzie i jak wysoki będzie. Podobno ma to być te słynne 5 procent. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że zrobimy wszystko, by ta podwyżka nie odbiła się na cenach naszych komiksów. Ale mam świadomość, że do góry pójdzie wszystko. Po prostu, inne stawki VAT też przecież pójdą do góry - usługi drukarskie, transport. Postaramy się oczywiście zminimalizować to uderzenie, ale nie wiemy na ile to się uda.
Ale myślę, że nie wpłynie to na rynek. Czytelnicy komiksów to są hardcore'owcy. My wiemy, że oni są tak przywiązani do tego produktu, że będą kupowali, obojętne jakie będą ceny. Ja na pewno nie zamierzam tego wykorzystać.
Tomasz Pstrągowski: Jak podobają ci się ostatnie ruchy Egmontu? Wydawnictwo podjęło próbę stworzenia w Polsce rynku na komiks mainstreamowy.
Szymon Holcman: To nasza jedyna nadzieja. Trzymam kciuki za wydawnictwo Egmont i Tomasza Kołodziejczaka. Głosuje na te komiksy swoim portfelem, jak tylko jest premiera "Fantasy Komiks" biegnę do sklepu. Wierzę w to, że tylko takimi krokami da się zbudować większy rynek. Inaczej pozostaniemy w Kawangardzie.
Czekam z niecierpliwością i niepokojem na to, co zadecyduje Tomek. Jeżeli to się finansowo sprawdzi, jeżeli "Fantasy Komiks" i "Star Wars" pozostaną w kioskach, to dobra nasza. To będzie znaczyć, że jest szansa na przyciągnięcie nowych czytelników. Lub obudzenie starych, którzy z jakiegoś powodu odeszli od komiksów. A to jest z kolei żyzna gleba, na której my, małe wydawnictwa możemy sobie rosnąć. Bez Egmontu wszyscy wracamy do lat 90. Dwa razy w roku skromniutkie premiery na festiwale.