"07 zgłoś się": 70. urodziny Bronisława Cieślaka
Dla aktora postać niepokornego milicjanta okazała się rolą życia. Jednak po wielkim sukcesie przyszły gorsze chwile. Brak zawodowych perspektyw zmusił go do chwytania się różnych zajęć. Czy dziś żałuje, że zdecydował się zagrać w serialu?
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Cieślak zajął się aktorstwem z przypadku. Zaczynał jako dziennikarz w Polskim Radiu. Potem pracował także w TVP Kraków. Co zatem spowodowało, że zagrał główną rolę w "07 zgłoś się", rezygnując z dotychczasowego zajęcia?
- Sprawcą tego był Krzysztof Szmagier, a wcześniej inny reżyser - Roman Załuski, u którego w filmie udawałem inżyniera budownictwa wodnego, niejakiego Bogdana Zawadę, którego może najstarsi widzowie jeszcze pamiętają. I tak się potem to jakoś potoczyło, trochę z ciekawości, trochę z przekory wobec życia! - zdradził w jednym z wywiadów.
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Gdy w 1976 roku zadebiutował pierwszy odcinek serii, nikt nie przypuszczał, że przygody Borewicza realizowane będą przez tak długi czas.
- "07 zgłoś się" to serial nietypowy nie tylko w skali polskiej, ale chyba także światowej. Dlatego że był robiony na raty; przez 13 lat powstało 21 filmów serialu w pięciu ratach. Nakręciliśmy cztery odcinki, poszliśmy do domu. Trzy lata później nakręciliśmy pięć. I wróciłem do telewizji. Przez półtora roku byłem dziennikarzem krakowskiej telewizji, a przez pół urlopowany jechałem grać tego Borewicza - wspominał na łamach "Wprost".
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Mimo dużej oglądalności, serial wzbudził sporo kontrowersji. Wielu twierdziło, że powstał na zamówienie władz PRL w celu pozytywnego przedstawienia funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Dodatkowo pojawiły się zarzuty zbytniego nawiązania do święcącego wtedy triumfy Jamesa Bonda, znanego jako agent 007.
- Bzdura! Od wczesnej młodości miałem własne wyobrażenie, jak powinien wyglądać i zachowywać się taki facet, jak Borewicz, i nie wzorowałem się na nikim! - odpierał wszelkie zarzuty gwiazdor.
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Jak przyznał Cieślak, bycie człowiekiem rozpoznawalnym dawało niesłychane korzyści i przywileje. Tak było nie tylko w Polsce, ale także wszędzie tam, gdzie "07 zgłoś się" trafiło na ekrany. Aktor z sentymentem wspomina zwłaszcza wyjazd do Bułgarii.
- Pojechaliśmy tam z reżyserem Krzysztofem Szmagierem. Rano wychodzimy na ulicę, a tam... tramwaje stanęły, hotel był otoczony tłumem. Trudno to opowiedzieć, obłęd - wspominał w "Super Expressie".
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Okazuje się, że chociaż realizacja serialu została zakończona w 1987 roku, planowano, by po latach bohater znów powrócił na ekrany. Scenariusz był już gotowy!
- Mieliśmy niby kręcić w roku 2000, cofamy się do fazy okrągłego stołu, zdycha PRL. Borewicz jest na tropie jakiejś szajki handlującej narkotykami, członkiem tej szajki jest synalek jednego z PRL-owskich wysokich dygnitarzy. Tatuś jest zainteresowany, żeby synkowi się nic nie stało, w związku z tym smaży intrygę przeciw Borewiczowi. Borewicza nie tylko degradują, wyrzucają, ale jeszcze wsadzają do więzienia. I oto siedzi Borewicz w zbiorowej celi, rok 1988 albo 1989. I teraz w tej zbiorowej celi połowa to są kryminaliści, ale druga połowa to są męczennicy ówczesnej "Solidarności". Ponieważ Borewicz jest fajny chłop, natychmiast zaprzyjaźnia się z tymi drugimi. Hop, wychodzi z pudła i już jest swój - zdradził we "Wprost".
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Wraz z nadejściem przemian przełomu lat 80. i 90. aktor stracił pracę w telewizji, a zarazem główne źródło otrzymania. W nowej rzeczywistości nie był do końca mile widziany - utożsamiany z Borewiczem, jednym z symboli PRL-u, nie mógł znaleźć sobie miejsca.
- Pomału jakoś żyłem. Topniały mi zasoby, coś sprzedałem, handlowałem gumą do żucia i coca-colą.
Na jakiś czas został sprzedawcą w kiosku należącym do żony.
- Najpierw byłem tam zaopatrzeniowcem, później ta ekspedientka zaszła w ciążę i poszła na urlop macierzyński, a ja nie miałem nic specjalnego do roboty, to mówię: „A może ja bym tam stanął za ladą i sprzedawał tę coca-colę, a co tam. A kto to ja niby jestem, żebym nie mógł?”.
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Jak przyznał aktor, pracując w rodzinnym biznesie nie mógł narzekać na nudę. Znajdujący się w Domu Turysty w Krakowie kiosk odwiedzany był przez szkolne wycieczki.
- Było na przykład tak, że rano schodziła jakaś wycieczka. (...) Podchodziły te dzieci, pani patrzyła na mnie: "A co pan tu robi?". Ja mówię: "No, sprzedaję coca-colę". "A można sobie z panem zrobić zdjęcie?". "Dobrze, to się ustawcie, tu, tak ładnie". Pstryk, ja za ladą. Jestem przekonany, że to brzmi dosyć groteskowo, ale tak było. Do dziś pewnie gdzieś te zdjęcia wiszą w albumach pamiątkowych różnych szkół na terenie Polski, pamiątkowe zdjęcia z wycieczki do Krakowa klasy IIc, i tam jest jedno zdjęcie z Wawelu, a drugie spod mojego kiosku.
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Praca za ladą nie była spełnieniem marzeń aktora, który przez długi czas gościł w domach wielu Polaków. Pojawiły się plotki, że telewizyjny gwiazdor wpadł w depresję i zapija smutki.
- Gorycz, alkohol, depresja? Ja alkoholu w życiu wypiłem nieskończone ilości, ale w znacznie lepszych dla siebie czasach, wcześniej. W PRL, co zostało opisane, w pracy wszyscy pili, także dziennikarze, artyści filmowi, prawnicy, lekarze, taki był obyczaj, więc ja nie byłem na innej planecie - dodaje.
Tylko niespełnione ambicje wciąż dodawały mu sił. Już raz poczuł, co oznacza sukces w życiu. Nie chciał z tego zrezygnować, chociaż wielu go przekreśliło.
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Czuł złość i frustrację. Alternatywą dla aktorstwa okazała się w jego przypadku polityka. Cieślak trafił do ławy sejmowej. W latach 1997-2005 był posłem SLD III i IV kadencji. I chociaż nie wspomina tego czasu pozytywnie, uważa, że było to jedno z ważniejszych doświadczeń w jego życiu.
Obecnie znów możemy podziwiać go na ekranie, tym razem w roli detektywa w telewizyjnej serii "Malanowski i Partnerzy".
Po sukcesie przyszły gorsze dni
Cieślak nie żałuje dziś, że wcielił się w serialowego porucznika. Ta rola na zawsze odmieniła jego życie. I chociaż zapewne wciąż będzie kojarzony jedynie z Borewiczem, jak przyznał we "Wprost", w rzeczywistości wiele dzieli go z granym przez siebie bohaterem.
- Ten facet, który tam biega po ekranie, taki z błyskiem i niuchem policyjnym, to nie jestem ja.