Judy Garland: Dorotka z Krainy Smutku
Była dziecięcą gwiazdą, której wróżono wielką karierę. Wrażliwa dziewczyna nie zdołała jednak uniknąć pułapek czyhających na młodych i naiwnych aktorów w fabryce snów, a jej życie z czasem zaczęło przypominać prawdziwy koszmar.
11.06.2022 09:56
Jej rodzice byli artystami wodewilowymi, dlatego Judy Garland (tak naprawdę nazywała się Frances Gumm, ale szybko porzuciła to niemedialne nazwisko) trafiła na scenę już jako dwuletnia dziewczynka i od tamtej pory praktycznie z niej nie schodziła. Gdy zespół, w którym występowała wraz ze starszymi siostrami, rozpadł się w 1935 roku, Judy trafiła do wytwórni filmowej MGM.
Włodarze studia widzieli w nastolatce potencjał – miała świetny głos, obycie sceniczne i charyzmę, ale była w dość problematycznym wieku (zarówno za stara, jak i za młoda do najczęściej obsadzanych ról) i nie przypominała klasycznej piękności z ekranu. Ostatecznie jednak zdecydowali się podpisać z nią kontrakt – i tak Garland trafiła do swojego prywatnego piekła.
Życie na pełnych obrotach
We wspomnieniach Garland współpraca z wytwórnią jawi się jako najgorszy okres w jej życiu. Nawet ona, wcześniej tak pewna siebie i żywiołowa, przekonana, że świat stoi przed nią otworem, nie była w stanie znieść nieustannej krytyki pod swoim adresem.
Zamknęła się w sobie i z coraz większym wstrętem patrzyła w lustro. Kompleksy zaczęły ją wyniszczać i całkowicie zrujnowały jej poczucie własnej wartości. Nastolatkę zmuszano do rygorystycznych diet, z którymi jej organizm kompletnie sobie nie radził, i – jak twierdziła – podawano rozmaite środki pobudzające, by na planie była pełna energii.
Kiedy zaś wystąpiła w swoim najbardziej znanym dziele "Czarnoksiężnik z Oz" i stała się gwiazdą, producenci jeszcze mocniej dokręcili jej śrubę, tak że Garland była już na skraju wytrzymałości.
Ci, którzy znali ją dobrze, mówili, że aktorka nade wszystko pragnęła miłości – nie uwielbienia widzów, widzących w niej sławną osobę, a związku z kochającym mężczyzną. Tak rozpaczliwie potrzebowała bliskości, że lekkomyślnie wchodziła w relacje, które z góry skazane były na niepowodzenie i przynosiły jej przede wszystkim ból oraz rozczarowanie.
Jej wielka nastoletnia miłość, muzyk Artie Shaw, po wielu miłosnych obietnicach rzucił ją dla Lany Turner. Małżeństwo z kompozytorem Davidem Rose'em (który dla Garland w atmosferze skandalu zostawił żonę) okazało się niewypałem. Kolejne romanse kończyły się równie szybko, jak się zaczynały, co wpędzało aktorkę w depresję.
Lekarze przepisywali jej kolejne specyfiki, od których się uzależniała. Stawała się coraz bardziej rozchwiana emocjonalnie, nie radziła sobie ze stresem i miewała ataki histerii. Lecz dopóki wciąż była w stanie pracować, studio chętnie ignorowało jej problemy zdrowotne.
Szukając miłości
W 1944 r., podczas pracy nad filmem "Spotkamy się w St. Louis", Garland poznała reżysera Vincente’a Minnelli. Zakochali się w sobie, pobrali i niedługo na świat przyszła ich córka Liza. Aktorka niedługo cieszyła się jednak macierzyństwem – miała problem ze zrzuceniem wagi po ciąży, a wymagano od niej, by znów zachwycała szczupłą sylwetką.
Opieka nad dzieckiem generowała dodatkowe stresy, na które zmagająca się z problemami emocjonalnymi gwiazda nie była gotowa. Leki, zażywane w hurtowych ilościach, tylko pogarszały jej stan. Wpadła w depresję i kilka razy próbowała odebrać sobie życie. Sprowadzani przez Minnelliego psychiatrzy rozkładali ręce, wizyty w szpitalach i sanatoriach nie przynosiły żadnej poprawy. Wreszcie małżonkowie zdecydowali się na rozwód.
Znacznie większą cierpliwością wykazał się osobisty menadżer aktorki, a później jej mąż Sid Luft, który robił, co mógł, by wyprowadzić Garland na prostą. Nie krył wprawdzie, że jej skłonności do autodestrukcji wywołują w nim strach, ale był zakochany i uznał, że nie ma trudności, których nie udałoby się im pokonać.
I początkowo można było odnieść wrażenie, że im się udało – aktorka wróciła do pracy (otrzymała wówczas rolę w "Narodzinach gwiazdy", za którą zdobyła nominację do Oscara), wydawała się spokojniejsza, zdecydowała się też ponownie zostać matką i wspólnie z Luftem wychowywała dwoje dzieci, Lornę i Joeya.
Dobra passa nie trwała jednak długo i wkrótce Garland zaczęła wdawać się w konflikty ze swoimi szefami, spóźniała się na plan, coraz częściej sięgała znów po alkohol i leki. W 1965 roku rozwiodła się z mężem. Twierdziła, że Luft jest uzależniony i stosuje przemoc, dzięki czemu dostała opiekę nad dziećmi.
Te jednak nie były zadowolone z takiego obrotu spraw. Joey i Lorna, nie mogąc znieść zachowania matki, która nie stroniła od narkotyków, uciekli wreszcie do ojca i oznajmili, że więcej do Garland nie wracają.
W wydanej po latach książce Luft pisał, że jego była małżonka kochała amfetaminę bardziej niż jego i w zasadzie "poślubiła narkotyki". Była wiecznie odurzona i podejmowała próby samobójcze, dlatego nie widział dla nich szansy na wspólną przyszłość.
Wołanie o pomoc
Samotna, pozbawiona wsparcia i opieki Garland popadała w otchłań szaleństwa. Nie miała pracy i kompulsywnie się objadała. Jej asystentka Stevie Phillips nazywała gwiazdę "ćpunką" i "kobietą chorą psychicznie". Pewnego wieczoru Garland miała podpalić koszulę nocną, którą miała na sobie. Innym razem, kiedy rozmawiały, aktorka na oczach asystentki podcięła sobie żyły i ochlapała ją krwią.
Według słów Phillips Garland była uzależniona od gwałtownych emocji i musiała stale znajdować się w centrum uwagi. Inni uważali, że było to raczej głośne wołanie o pomoc, które wszyscy ignorowali, dlatego aktorka podejmowała kolejne autodestrukcyjne działania. W akcie desperacji jeszcze dwukrotnie wyszła za mąż, lecz oba małżeństwa okazały się – delikatnie mówiąc – nieudane.
Piąty mąż, jak szeptano w kuluarach, chciał tylko żerować na dawnej gwieździe i chętnie wpychał ją w szpony nałogu.
Garland odeszła w wieku zaledwie 47 lat, 22 czerwca 1969 r.
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify oraz w aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.