"Gra o tron": krótka historia fenomenu. Sukces nie był oczywisty

"Gra o tron" z ryzykownej inwestycji przerodziła się w jeden z najbardziej kasowych seriali w historii. Początki nie były łatwe, ale dziś miliony widzów odliczają godziny do wielkiego finału.

"Gra o tron": krótka historia fenomenu. Sukces nie był oczywisty
Źródło zdjęć: © Getty Images

19.05.2019 | aktual.: 19.05.2019 13:50

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Gdy w 2011 r. HBO wyemitowało pierwszy odcinek "Gry o tron", mało kto mógł się spodziewać, że to początek nowego fenomenu. Zjawiskowego serialu, który wyrósł z książkowego pierwowzoru i zyskał ogromne uznanie nie tylko wśród fanów gatunku.

Dziś "Gra o tron" jest wszędzie i nietrudno zgadnąć, że finałowy odcinek pobije rekordy oglądalności. Nie każdy zdaje sobie jednak sprawę, jak długą i wyboistą drogę przeszedł ten serial, który od 8 lat budzi ogromne emocje.

Powieść "Gra o tron" George'a R.R. Martina, która zapoczątkowała cykl "Pieśń Lodu i Ognia", ukazała się już w 1996 r. (w Polsce 2 lata później). Zanim David Benioff, D.B. Weiss, twórcy serialu HBO, zgłosili się z chęcią napisania scenariusza, Martin miał już wydane cztery tomy i szereg odrzuconych propozycji związanych z ekranizacją. Co przekonało go do zaufania Benioffowi i Weissowi?

Przede wszystkim chcieli oni nakręcić serial, w przeciwieństwie do innych, którzy myśleli o filmie pełnometrażowym. Dla Martina nie miało to sensu. Upchnięcie historii zapełniającej 4 tomy (5 ukazał się dopiero w 2011 r.) w nawet 3-godzinnym filmie byłoby niewykonalne, lub wymagałoby usunięcia wielu wątków i postaci. Propozycja serialu, która pojawiła się w 2006 r., miała znacznie więcej sensu.

Obraz
© Getty Images

Martin zgodził się na współpracę z HBO i dwoma showrunnerami, ale od podboju światowej telewizji dzieliła ich jeszcze bardzo długa droga. Pilotażowy odcinek nakręcono dopiero w 2009 r. I okazał się koszmarną porażką. Podobno po zamkniętym pokazie zdecydowano, że należy usunąć lub poprawić 90 proc. całego materiału.

Taka decyzja z pewnością podcięła twórcom skrzydła, ale na szczęście nie była gwoździem do przedwcześnie skleconej trumny.

Telewizyjna "Gra o tron" wystartowała w 2011 r. i choć cieszyła się sporą popularnością i uznaniem krytyków, to na mówienie o "rewolucji" czy "fenomenie" trzeba było jeszcze poczekać. Z perspektywy czasu widać, że początki "Gry o tron" były naprawdę siermiężne i pod pewnymi względami amatorskie. Mówił o tym niedawno jeden z reżyserów, wymieniając braki i kompromisy, z którymi musiała się mierzyć ówczesna ekipa.

Obraz
© Materiały prasowe

W pierwszym sezonie nie było mowy o kręceniu scen bitewnych z udziałem tysięcy żołnierzy, brakowało pieniędzy na statystów, scenografię, a nawet na najprostsze efekty. Reżyser podał za przykład kamień rzucony w głowę Neda Starka przed sceną dekapitacji, który nie mógł być dodany komputerowo i trzeba było użyć kawałka gąbki.

Ale właśnie ten pełen technicznych uproszczeń odcinek uzmysłowił widzom na całym świecie, że "Gra o tron" to coś więcej niż kolejny serial fantasy. Zabicie jednego z głównych bohaterów przed końcem pierwszego sezonu było ogromnym zaskoczeniem (jeśli ktoś nie czytał książki). Był to bardzo ryzykowny zabieg , ale twórcy osiągnęli zamierzony sukces. "Gra o tron" zyskała wyjątkowy charakter i zaczęła być traktowana jako widowisko, w którym może się zdarzyć wszystko, co najgorsze.

Dyskusje na temat tego, który z głównych bohaterów zginie następny, skutecznie podsycały zainteresowanie widzów. Oczywiście sporo można się było dowiedzieć z lektury książek Martina, ale twórcy serialu z sezonu na sezon coraz bardziej odchodzili od oryginalnych pomysłów pisarza. Niektóre wątki zmieniano, losy bohaterów były kierowane na inne tory itp.

Obraz
© Materiały prasowe

Roztrząsanie tego, co jest lepsze: scenariusz czy książki, nie ma najmniejszego sensu. Warto jednak pamiętać, że niektóre pomysły twórców serialu spotkały się z wyraźną krytyką. Szczególne oburzenie wywołały dwie sceny gwałtu, których nie było w materiale źródłowym.

Wielu widzów uznało, że zgwałcenie Sansy przez Ramsaya było nie tylko potworne, ale przede wszystkim zupełnie niepotrzebne pod kątem rozwoju tych postaci. Wcześniej podobne głosy pojawiły się po pamiętnej scenie z udziałem Cersei i Jaime'ego, który zgwałcił swoją siostrę przy zwłokach syna.

Kontrowersje towarzyszyły "Grze o tron" w kolejnych sezonach, prowadząc do jeszcze większego rozgłosu i przyciągania nowej widowni. Czy można się temu dziwić? Zdecydowanie nie. Telewizyjna "Gra o tron" jak mało który serial łączy akcję, suspens, dreszcz emocji z poczuciem humoru. Przedstawia losy w większości doskonale napisanych bohaterów, z których żaden nie może być pewny lepszego jutra. Pierwsze odcinki mogły sugerować, że będzie to mroczny festiwal intryg, seksu i przemocy w średniowiecznym entourage'u. 8 lat później wiemy, że to tylko część składowa tego fenomenu, który szybko się nie powtórzy.

Komentarze (5)