TOP 20: Najlepsze seriale wszech czasów
Seriale przestają być jedynie tanią rozrywką dla mas. W każdym sezonie kręci się kilkadziesiąt nowych produkcji. Gdyby doliczyć do tego dawne telewizyjne hity, powstała w ten sposób astronomiczna suma mogłaby przyprawić o zawrót głowy. By nie zgubić się w gąszczu tytułów, przygotowaliśmy listę najlepszych serii wszech czasów.
Najlepsze seriale wszech czasów
Seriale przestają być jedynie tanią rozrywką dla mas. Telewizyjne produkcje mogą obecnie liczyć na ogromne budżety. Powstające z rozmachem serie gromadzą przed odbiornikami nawet najbardziej wybrednych i wymagających widzów. W każdym sezonie kręci się kilkadziesiąt nowych seriali. Gdyby doliczyć do tego dawne telewizyjne hity, powstała w ten sposób astronomiczna suma mogłaby przyprawić o zawrót głowy. By nie zgubić się w gąszczu tytułów, przygotowaliśmy listę najlepszych serii wszech czasów. Nie jest to prosty ranking, tworzony w kaprysie przez jednego redaktora, ale prawdziwie profesjonalne zestawienie. Przy jego powstawaniu pracowali wszyscy dziennikarze zatrudnieni w dziale rozrywki Wirtualnej Polski – w działach aleSeriale, Komiksy, Książka, Kultura, Muzyka, Film, Teleshow, Gry, a nawet Nocoty. Każdy mógł wskazać 20 tytułów. Każdy głos był ważny. Oto więc chyba najbardziej kompetentny ranking w polskim internecie. Zobaczcie, czy się z nim zgadzacie. I koniecznie poznajcie wszystkie wymienione w nim
produkcje!
Tomasz Pstrągowski
Miejsce 20. ''Generation Kill''
„Generation Kill” to opowieść o amerykańskiej inwazji na Irak. Głównymi bohaterami tej 7-odcinkowej miniserii są Marines stacjonujący w Kuwejcie i wkraczający do państwa Saddama Husajna jako pierwsi. Obraz HBO nie jest jednak kolejną pochwałą waleczności złotych chłopców Stanów Zjednoczonych. To brudna, realistyczna opowieść o losie żołnierza walczącego na wojnie wywołanej przez kłamstwa i chciwość.
David Simon, twórca „Generation Kill”, bezlitośnie krytykuje wysoko postawionych dyletantów. Dowódcy głównych bohaterów wciąż ignorują ich rady i postępują wedle swojego widzi mi się. Najważniejsze są dla nich awanse i ordery, zaś los pojedynczego żołnierza nie ma znaczenia. Jeszcze mniej cenią życie postronnych cywili – przypadkowe ofiary to zazwyczaj wina ich lekkomyślnych rozkazów i pogoni za pochwałami. Dzięki takiemu podejściu otrzymujemy niezwykle trafny obraz tego, co w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku nazywano „wojną z terrorem”.
Dla żądnych akcji widzów produkcja może być jednak rozczarowaniem. Bardzo mało w niej akcji. Twórcy postanowili przedstawić wojnę jak najbardziej realistycznie, więc żołnierze zazwyczaj przemieszczają się po prostu z punktu A do punktu B, a do konfrontacji dochodzi tylko gdy jest to naprawdę niezbędne.
Miejsce 19. ''True Blood''
„True Blood” nie mogło powstać w lepszym momencie – w 2008 roku wampiry były na szczycie. Dzięki wielkiemu sukcesowi sagi „Zmierzch” o krwiopijcach mówili i pisali wszyscy. Nastolatki wzdychały do pięknego Edwarda, a krytycy literatury analizowali każde posunięcie Belli. I przekonywali, że nie dość, iż Stephenie Meyer nie potrafi pisać, to jeszcze pod przykrywką opowieści o wampirach sprzedaje dzieciakom religijną propagandę. Nikogo to jednak nie obchodziło. Nakłady rosły, ekranizacje zarabiały setki milionów dolarów, a rynek zalała wielka fala opowieści o zniewieściałych wampirach.
„True Blood” okazało się odtrutką na ten trend. W przeciwieństwie do powieści pani Meyer, nikt nie przedstawia tu wampirów, jako zakompleksionych, skupionych na sobie nastolatków z problemami. To poważne, świadome swojej potęgi stworzenia, które manipulują ludźmi i bez skrupułów wplątują je w swoje intrygi. To powrót do starych dobrych czasów, gdy stworzeń pijących krew należało się bać. Być może jeszcze nie do czasów przerażającego Nosferatu, ale przynajmniej „Wywiadu z wampirem”.
HBO zdecydowało się także bardzo odważnie podjąć temat seksu. W przeciwieństwie do „Zmierzchu” nie jest to więc opowieść o pięknie celibatu i grzechu miłości cielesnej, ale o namiętnościach i żądzach silniejszych niż zdrowy rozsądek. Główna bohaterka „True Blood”, niewinna i naiwna Sookie Stackhouse, bardzo szybko staje się świadomą siebie i swojej cielesności kobietą. Nie manipulują nią piękne wampiry, gdyż to ona ma nad nimi przewagę – jest telepatką, której myśli nie można odczytać. Inaczej niż w „Zmierzchu”, gdzie Bella przedstawiona jest jako bezwolne dziewczę całkowicie oddane swemu mężczyźnie.
Miejsce 18. ''Seks w wielkim mieście''
W porównaniu z innymi serialami na naszej liście „Seks w wielkim mieście” jest stosunkowo łatwo skrytykować. Główne postaci są stereotypowe i płytkie, scenariusz często traci tempo i popada w banał, a pocztówkowy wizerunek Nowego Jorku niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. W swoich czasach była to jednak produkcja bardzo odważna, wysuwająca na pierwszy plan kobiety i ich seksualności i mówiąca o tematach, których nikt wcześniej nie poruszał.
Owszem, „Seks w wielkim mieście” to serial o zadufanych w sobie, bogatych dziewczynach z Manhattanu, ale dziewczyny te rozmawiają językiem niechętnie widzianym w telewizji. Mówią o penisach i orgazmach. Przypominają, że kobiety nie muszą być uzależnione od mężczyzn i, że zazwyczaj są mądrzejsze od nich. Największe zasługi ma na tym polu oczywiście Samantha – dojrzała, bezpruderyjna kobieta, zdobywająca mężczyzn i ponad wszystko ceniąca sobie niezależność.
Sukces „Seksu w wielkim mieście” wykreował nowy wizerunek kobiety – niezależnej, przebojowej i świadomej swojej wartości. Można to wyśmiewać i zamykać w szufladce z płytkimi seksporadnikami „Cosmopolitan”, ale byłoby to krzywdzące i głupie.
Miejsce 17. ''The Office''
Brytyjski serial był świetny – dowcipny, przewrotny i okrutny. Jednak, jak często w przypadku brytyjskich produkcji, jego poczucie humoru było nieco niezrozumiałe dla reszty ludzkości. Na szczęście Amerykanie postanowili zrobić swoją wersję. A tę zrozumieli i pokochali widzowie na całym świecie.
Najkrócej rzecz ujmując „The Office” to nieautoryzowana ekranizacja komiksu o Dilbercie Scotta Adamsa. Rozgrywający się w tytułowym biurze serial opowiada o perypetiach pracowników korporacji. Pokazuje wzloty i upadki (częsciej jednak upadki) współczesnej kultury korporacyjnej, z którą wszyscy musimy się pogodzić, mimo iż nikt jej nie lubi. Serial dźwiga genialny komik Steve Carell, w roli oddanego korporacji szefa. Próbuje on wdrożyć w życie wszystkie, nawet najbardziej absurdalne, wytyczne z góry, a gdy takich wytycznych nie ma, wymyśla ja sam – jest bowiem przekonany (jak każdy szef, czyż nie?) o swojej nieomylności i wielkości.
Co ciekawe, „The Office” nie jest przy tym okrutne i nawet postać grana przez Carella przedstawiona została z zadziwiającą czułością. Wszak wszyscy żyjemy w korporacji, wszyscy musimy borykać się z jej idiotyzmami. Czyż nie lepiej więc pogodzić się z nią i podśmiewywać przyjaźnie, zamiast wytaczać najcięższe działa?
Miejsce 16. ''Doktor House''
„Dr House” istnieje tylko dzięki postaci głównego bohatera. Gdyby nie on, byłby to kolejny przewidywalny serial medyczny, w którym genialni, zaangażowani w swoją pracę lekarze, ratują biednych pacjentów. Na szczęście w „House’ie” występuje Gregory House – najbardziej cyniczny lekarz na świecie i największa telewizyjna gwiazda ostatnich lat.
Grany przez genialnego Hugh Lauriego bohater to najprawdopodobniej najlepiej napisana postać w historii telewizji. Cyniczny i złośliwy geniusz uzależniony od leków i snów o własnej wielkości. Dowcipny tyran, który wciąż kpi z ludzi i nikt nie miałby powodu, by go lubić, gdyby nie fakt, że jednocześnie leczy najtrudniejsze przypadki na świecie. Laurie gra House’a, jakby urodził się do tej roli – bezczelnie i na luzie, do tego stopnia utożsamiając się z postacią, że wielu fanów wciąż nie wierzy, iż w prawdziwym życiu to bardzo otwarty i sympatyczny człowiek.
Dzięki głównemu bohaterowi serialowi udało się uciec od schematu. To już nie jest serial medyczny, przecież pacjenci są tylko wymówką, by pokazać nam kolejne wybryki House’a. Zresztą on sam nie jest też zwykłym lekarzem. Bliżej mu do detektywa, medycznego Sherlocka Holmesa, dla którego każdy przypadek jest wyzwaniem intelektualnym, a nie emocjonalnym.
Miejsce 15. ''MASH''
Ze wszystkich seriali komediowych, które zostały wyprodukowane przez amerykańską telewizję „M.A.S.H.” jest najprawdopodobniej najsmutniejszym z nich – wszak jego akcja rozgrywa się w trakcie wojny.
Kręcony w latach 1972-83 serial opowiadał o losach lekarzy służących w amerykańskiej armii podczas wojny w Korei. Jednak nikt tak naprawdę nie myślał wtedy o Korei – trwał właśnie konflikt w Wietnamie, krwawy i niezrozumiały, przeciwko któremu protestowało całe pokolenie. „M.A.S.H.” ze swoim poczuciem humoru wprost z „Paragrafu 22” był więc komentarzem do tej wojny. Przypominał o bezsensie wszelkich konfliktów zbrojnych, wyśmiewał absurdy wojskowej biurokracji, walczył z rządową propagandą sukcesu i pokazywał, że na froncie giną prawdziwi ludzie.
To właśnie z zabijania postaci „M.A.S.H.” jest najbardziej znany. Była to bowiem pierwsza produkcja, w której ginie jeden z głównych bohaterów, pomimo wielkiej sympatii, jaką żywili do niego widzowie. Podpułkownik Henry Blake został zabity, by przypomnieć widzom, że pomimo wszystkich dowcipów i gagów, to wciąż opowieść o wojnie, a na wojnie giną ludzie – nawet ci, których lubimy. By jeszcze bardziej wstrząsnąć odbiorcami, wiadomość o śmierci przyjaciela przedstawia bohaterom Radar, postać komiczna, będąca w takich produkcjach zazwyczaj tylko nośnikiem gagów.
„M.A.S.H.” był serialem pionierskim. Pokazywał, że można mówić o poważnych tematach w lekki sposób, nie popadając w banał. Dziś seriale komediowe robią to dość często, ale w latach 70. nikt nie spodziewał się, że telewizja potrafi nakręcić serial jednocześnie smutny i śmieszny, a do tego komentujący rozgrywającą się akurat wojnę.
Miejsce 14. ''Dexter''
„Dexter” to najprawdopodobniej najbardziej kontrowersyjny serial, jaki kiedykolwiek powstał. Nie dlatego, że jest krwawy, a jego bohaterowie uprawiają seks, ale dlatego, że jego tytułowy Dexter jest seryjnym mordercą – najprawdopodobniej najbardziej obrzydliwą istotą, jaką wydał na świat gatunek ludzki. Owszem, już wcześniej seriale przedstawiały nam antybohaterów, wszak "Rodzina Soprano" opowiada o mafii, ale w „Dexterze” po raz pierwszy przekonano widza, by polubił człowieka, który znajduje przyjemność w mordowaniu i kawałkowaniu innych ludzi.
Na szczególną uwagę widzów zasługują przede wszystkim serie pierwsza i czwarta. Pierwsza jest bardzo wierną ekranizacją powieściowego pierwowzoru – dzięki temu jej scenariusz jest zwarty i świetnie poprowadzony, a końcowe rozwiązanie okazuje się być zaskakująco (jak na standardy amerykańskiej telewizji) sensowne. Czwarty natomiast poszczycić się może jednym z najlepszych zakończeń w historii telewizji.
Miejsce 13. ''24''
Telewizyjna odpowiedź na „wojnę z terrorem” ogłoszoną w 2001 roku przez administrację George’a W. Busha Jra. Głównym bohaterem „24 godzin” jest Jack Bauer, funkcjonariusz CTU – fikcyjnej agencji rządowej walczącej z zagrożeniem terrorystycznym. Nie jest to może najbardziej realistyczny obraz pracy wywiadu (dużo tu taniej sensacji i scenariuszowych płycizn), ale każda seria trzyma w napięciu do ostatniego odcinka. Każdy może być zdrajcą i każdy (poza Bauerem) może zginąć.
Swego czasu była to produkcja dosyć odważnie eksperymentujący z formułą serialu. Akcja dzieje się tu bowiem niemal w czasie rzeczywistym – każda fikcyjna minuta odpowiada minucie w prawdziwym świecie, każdy odcinek to kolejna godzina dnia. By utrzymać tempo, zdecydowano się także na niespotykany wcześniej podział ekranu, czasami śledzimy więc na ekranie równolegle dwa, trzy, a nawet cztery wątki.
Serial był wielokrotnie krytykowany za propagowanie neokonserwatywnej polityki antyterrorystycznej. Bauer jest postacią pozbawioną wszelkich skrupułów, nadużywa władzy, torturuje więźniów i nieustannie negocjuje z terrorystami. Jednocześnie scenarzyści za każdym razem usprawiedliwiają kolejne szaleństwa swojego bohatera – wszak łamie on prawo (zarówno amerykańskie, jak i międzynarodowe) walcząc o większą sprawę, zabija jednego niewinnego, by uratować setki. Autorzy bronili się jednak (całkiem sensownie), że w ich produkcji największym przeciwnikiem Ameryki są zazwyczaj sami Amerykanie. Ba, w jednej z serii głównym złym okazuje się być sam prezydent!
Miejsce 12. ''Ostry Dyżur''
Wyświetlany w latach 1994-2009 „Ostry Dyżur” to jeden z najczęściej nagradzanych amerykańskich seriali telewizyjnych. Przez 15 lat emisji produkcja zebrała aż 124 nominacje do nagrody Emmy i 22 statuetki. Serial wykreował też jedną prawdziwą gwiazdę – George’a Clooneya, a przez jego plan przewinęły się takie sławy jak Ewan McGregor, Kirsten Dunst, Don Cheadle, Susan Sarandon czy Louis Gosset Junior.
Opowieść o lekarzach pracujących w jednym z chicagowskich szpitali swoja popularność zawdzięcza przede wszystkim niezwykle dynamicznemu montażowi i świetnie skonstruowanym postaciom. To „Ostry Dyżur” po raz pierwszy na tak dużą skalę wykorzystał kamerę kroczącą przed bohaterami. To tutaj odważono się też pokazywać kilka operacji przeprowadzanych naraz.
Michael Crichton – producent i scenarzysta „Ostrego Dyżuru” – duży nacisk położył także na realizm. Bohaterom daleko do pomników, mają problemy osobiste, żywią do siebie urazy, a ich życie często wpływa na pracę. Inaczej niż w większości seriali medycznych rzadko dochodzi tu do cudownych ozdrowień, a ważnym wątkiem jednego z sezonów są błędy w sztuce lekarskiej.
W swoich najlepszych latach „Ostry Dyżur” przyciągał przed telewizory nawet 25 milionów Amerykanów. Decyzja o jego zamknięciu była w Ameryce szeroko komentowana, a w ostatnich odcinkach zgodzili się wystąpić niemal wszyscy najważniejsi aktorzy (z Clooneyem włącznie).
Miejsce 11. ''Deadwood''
Ambitny projekt HBO, przerwany niestety po zrealizowaniu 3 serii.
Akcja „Deadwood” rozgrywa się w latach 70. XIX wieku w słynnym, bandyckim miasteczku leżącym w granicach dzisiejszej Południowej Dakoty. Jej bohaterami są postacie historyczne. W pierwszej serii dużą rolę powierzono słynnemu rewolwerowcowi Dzikiemu Billowi Hickokowi, ale autentycznymi postaciami są także główni bohaterowie, szeryf Seth Bullock i właściciel saloonu Al Swearengen.
To właśnie między Bullockiem i Swearengenem rozgrywa się konflikt będący osią „Deadwood”. Bullock jest tu przedstawicielem starego porządku, prawym, niezłomnym szeryfem, któremu nie podoba się anarchia pogranicza. Swearengen (genialna rola Iana McShane’a) jest zaś zapowiedzią triumfu dzikiego kapitalizmu – liczą się dla niego tylko pieniądze, ludzi traktuje instrumentalnie, a politykę postrzega w kategorii „stref wpływów”.
Wielu widzów może odstraszyć realizm „Deadwood”. Jego twórcy zdecydowali się bowiem pokazać Dziki Zachód bez żadnych upiększeń. Rewolwerowcy są więc zazwyczaj brudnymi i głupimi bandytami, a nie bohaterami pieśni o wolności. Zniechęcający może być także poziom wulgarności – przekleństwa padają tu co chwilkę, ale twórcy tłumaczyli, że dzięki temu łatwiej zrozumieć prostactwo wielu postaci.
Miejsce 10. ''Rzym''
Wydaje się, że historię dojścia do władzy i upadku Cezara opowiedziano już tyle razy, że nie może ona niczym zaskoczyć. Twórcom "Rzymu" się jednak udało. Ich serial to nie tylko przepiękna, bardzo drobiazgowo zrekonstruowana pocztówka ze świata sprzed dwóch tysięcy lat, ale i przejmująca historia walki o władzę.
Co ciekawe, głównymi bohaterami tego dramatu nie są wcale Cezar czy Brutus – owszem, to ważne postacie drugoplanowe, ale na pierwszym planie rządzą szeregowi żołnierze w armii Cezara, Lucius Vorenus i Titus Pullo. Dzięki tej plebejskiej perspektywie widz ma szansę poznać nie tylko kulisy upadku Republiki Rzymskiej i narodzin Cesarstwa Rzymskiego, ale także realia życia w Wiecznym Mieście dwa milenia temu. Bardzo dokładnie odwzorowano zresztą nie tylko szczegóły scenograficzne, ale także zachowania ówczesnych ludzi – dlatego w serialu mnóstwo jest scen rozwiązłego seksu, które współczesnemu odbiorcy mogą się wydać wulgarne.
Warto też poznać „Rzym” ze względu na jego inteligentny scenariusz. Zgodnie z najlepszymi tradycjami HBO, wielu rzeczy nie mówi się tu widzowi wprost. Trzeba się ich domyślać, interpretować zachowanie bohaterów, sprawdzać fakty. Może to odstraszać, ale kiedy już się przełamiemy, satysfakcja z „rozszyfrowania” intrygi jest ogromna.
Miejsce 9. ''Miasteczko South Park''
Kontrowersyjna kreskówka autorstwa Treya Parkera i Matta Stone’a od 15 lat jest flagową produkcją Comedy Central. Przez ten czas serial był atakowany ze wszystkich stron – konserwatyści oskarżali go o wypaczanie ich poglądów, demokraci mieli jej za złe znęcanie się nad mniejszościami i organizacjami pozarządowymi, arabscy ekstremiści chcieli ściąć jej twórców za nabijanie się z Allaha, a scjentologów oburzały żarty z ich religii. Niezrażeni tym Parker i Stone traktują takie zarzuty jako zachętę do dalszego działania, a kolejne serie są coraz bardziej polityczne i kontrowersyjne.
„South Park” pod maską niewinnej animacji przemyca jak najbardziej dojrzałą satyrę. Krytykuje nie tylko świat polityki, ale i show biznesu, a czasem nawet przekonania zwykłych Amerykanów. Owszem, wszystko to robili wcześniej doskonali „Simpsonowie”, ale dużo łagodniej i bardziej subtelnie. Parker i Stone uderzają na odlew, bezlitośnie, wykpiwając swoich przeciwników i przypominając nam, jak potężną bronią może być śmiech.
Sukces tej produkcji otworzył drzwi dla wielu podobnych. To dzięki „South Parkowi” powstały takie produkcje jak „Family Guy” czy „American Dad”. Dziś nikogo już nie dziwi, że w paśmie najlepszej oglądalności, licząca się stacja telewizyjna, puszcza film animowany zrealizowany z wycinanek.
Miejsce 8. ''Przyjaciele''
Jeżeli mielibyście obejrzeć w życiu tylko jeden, jedyny serial komediowy, niech to będą „Przyjaciele”. Nie dlatego, że to produkcja przełomowa dla gatunku, wnosząca coś nowego i ustanawiająca nowe standardy – nic z tych rzeczy, „Przyjaciele” to bardzo konserwatywny serial, stroniący od jakichkolwiek eksperymentów – ale dlatego, że to najlepiej zrealizowany, zagrany i napisany serial komediowy, jaki kiedykolwiek powstał.
Patrząc na to obiektywnie, „Przyjaciele” nie powinni wyróżniać się z tysiąca podobnych produkcji. Wszak to tylko opowieść o paczce białych, bogatych nowojorczyków, którzy mają w życiu wszystko poza miłością, czynią więc z tego najważniejszy dramat istnienia (w końcu mieszkając w najbogatszej dzielnicy świata, nie mogą narzekać na głód czy choroby). Są romanse i przekomarzania, jest piękne mieszkanie, które szybko poznajemy, jest śmiech publiczności i sentymentalne wtręty. Wszystko na swoim miejscu, zgodnie z planem i schematem. Nic wyjątkowego.
Problem w tym, że obiektywne spojrzenie nie działa w przypadku „Przyjaciół”. Bo, najkrócej mówiąc, jest to jedna z tych produkcji, które się kocha mimo wszystkich jej wad i płycizn. To magia. Magia i suma talentów twórców – scenarzystów, producentów i aktorów – którym udało się stworzyć coś niepowtarzalnego. Dzięki tej magii „Przyjaciele” byli uwielbiani przez miliony widzów na całym świecie. Nawet w miejscach bardzo od Manhattanu odległych, gdzie ludzie mają o wiele większe problemy niż Ross i Rachel. „Przyjaciele” to 10 serii doskonałych scenariuszy, 10 lat świetnego aktorstwa, dekada bez ani jednej wpadki.
Miejsce 7. ''Z Archiwum X''
Pierwsze serie „Z archiwum X” nie zapowiadały przełomowej produkcji. Owszem, serial Chrisa Cartera nakręcony dla telewizji FOX był ciekawy i pomysłowy, ale nie wychodził poza ramy gatunku. Dwoje agentów FBI rozwiązywało co tydzień zagadkę z pogranicza science fiction i realistycznego kryminału, przekomarzało się między sobą i tropiło wielki spisek. Przełamanie tego schematu przyszło w okolicach czwartej serii, gdy Carter zdecydował się podejść do tematu o bardziej autoironicznie. I nagle z serialu o spiskach „Z archiwum X” stało się serialem o fenomenie spiskowych teorii.
Wprawdzie Fox Mulder (David Duchowny) i Dana Scully (Gillian Anderson) wciąż tropią rządowe spiski i ufoludki, ale między strzelaninami pojawiają się sugestie, iż nie należy traktować tego do końca serio. Przecież Mulder znajduje spiskowe wyjaśnienie na wszystkie, nawet najprostsze zagadki, a zdrowy rozsądek Scully jest dla niego przeszkodzą w prowadzeniu śledztwa (co jeszcze ciekawsze, ten zdrowy rozsądek znika, gdy w grę wchodzi wiara w Boga). Patos i grozę rozładowują też relacje między dwójką agentów – ich romans jest niedopowiedziany, pozostaje w zawieszeniu, a twórcy bardzo wyraźnie droczą się z widzem. Ostatecznie w kolejnych seriach „Z archiwum X” staje się niemal otwarcie autotematyczne, pojawiają się nawet odcinki specjalne, w których parodiowane są arcydzieła fantastyki (mowa o słynnym czarno-białym odcinku dziwnie przypominającym opowieść o Frankensteinie).
Dzięki serialowi wielką gwiazdą stał się David Duchovny – jednak roztrwonił swoją sławę na kiepskie filmy i do formy wrócił dopiero dzięki „Californication”. Produkcja doczekała się także jednej serii pobocznej („Samotni strzelcy”) i dwóch filmów kinowych (średnio udanych).
Miejsce 6. ''Sześć stóp pod ziemią''
„Sześć stóp pod ziemią” to serial, udowadniający, że nie istnieje temat, którego nie mogłaby podjąć telewizja. Jego tematem jest bowiem śmierć. I to postrzegana bardzo serio, bez popkulturowych skrótów i uproszczeń.
Bohaterami produkcji są członkowie rodu Fisherów. Rodziny o tyle dziwnej, że zajmującej się prowadzeniem domu pogrzebowego. Serial rozpoczyna się śmiercią nestora rodu – Nathaniela Fishera. Gdy go brakuje, odpowiedzialność za rodzinny interes muszą wziąć na siebie jego synowie Nate i David (świetna rola Michaela C. Halla, znanego także z roli w „Dexterze”). Problem w tym, że obaj nie są na to przygotowani. Jeden z nich szybko dowiaduje się, że sam jest śmiertelnie chory, drugi zaś ma olbrzymie problemy z własną seksualnością.
W najprostszym odbiorze „Sześć stóp pod ziemia” to wciągająca opowieść obyczajowa, pokazująca nam poplątane losy rodziny Fisherów. Jednak takie odczytanie byłoby krzywdzące. Bo pod tą warstwą kryje się druga, o wiele poważniejsza. A odczytywane zgodnie z nią „Sześć stóp pod ziemią” to serial o przemijaniu i umieraniu. O radzeniu sobie ze stratą i żądzy życia. O uświadamianiu sobie własnej śmiertelności. Wreszcie, o korzystaniu z życia.
Miejsce 5. ''Rodzina Soprano''
Pierwsza tak poważna i odważna produkcja, uznawana dziś za jeden z najważniejszych seriali wszech czasów i prekursora całej fali nowych produkcji – skomplikowanych, wysokobudżetowych i skierowanych do dojrzałego odbiorcy. Nagrodzona 5 Złotymi Globami (23 nominacje) i 21 nagrodami Emmy (111 nominacji) „Rodzina Soprano” zrewolucjonizowała telewizję i odmieniła oblicze stacji HBO. Co więcej, dzięki jej sukcesowi seriale powróciły do łask krytyków i przestały być postrzegane jako prosta poprozrywka.
W największym skrócie „Rodzina Soprano” opowiada o losach Tony’ego Soprano, wysoko postawionego gangstera we włoskiej mafii w New Jersey. Tony nie jest jednak wystylizowanym, dystyngowanym starszym panem – jak bohaterowie „Ojca chrzestnego” – ale zwykłym obywatelem, szarym człowiekiem z jego problemami i smutkami. Już w pierwszym odcinku trafia na kozetkę pani psycholog, próbującej mu pomóc z atakami paniki. Szybko dowiadujemy się także, że ma bardzo upierdliwą matkę, nie układa się mu z żoną, a wchodzące w okres dojrzewania dzieci popełniają te same błędy, co dzieci zwykłych obywateli.
Udając opowieść o mafii „Rodzina Soprano” jest więc tak naprawdę opowieścią o amerykańskim społeczeństwie – o problemach klasy średniej, przemianach społecznych i mentalnościowych i Stanach Zjednoczonych wkraczających w XXI wiek. Owszem, Tony zabija czasem ludzi, ale na co dzień jego zawód nie różni się specjalnie od każdego innego zawodu. Niektórzy krytycy zarzucali mu banalizowanie mafii i gloryfikowanie morderców, ale najwyraźniej nie oglądali tego serialu dokładnie.
Miejsce 4. ''Breaking Bad''
„Breaking Bad” ma w sobie coś z „Jądra ciemności” Josepha Conrada. Przypomina nam bowiem, jak kruche są granice pomiędzy dobrem i złem i jak niewiele potrzeba normalnemu człowiekowi, by stać się skończonym draniem.
Sytuacja wyjściowa wydaje się całkiem niewinna. Walter White (genialny Bryan Cranston) dowiaduje się, że jest chory na raka. Jego choroba jest śmiertelna, a on osiągnął w życiu całkiem niewiele – jest tylko prostym nauczycielem chemii, który nie potrafi nawet zapewnić bytu swojej rodzinie. Dochodzi więc do wniosku, że przed śmiercią (lekarze dają mu rok życia) musi zabezpieczyć swoich najbliższych: niepełnosprawnego syna i ciężarną żoną. W tym celu postanawia wykorzystać swoje umiejętności i zaczyna produkować metaamfetaminę.
Problem w tym, że kiedy raz się wejdzie na drogę do piekła, to bardzo ciężko z niej zejść. I przypomina nam o tym poczciwy Walter, który z każdą serią przełamuje kolejne granice, decyduje się na coraz większe zło. To idealny przykład „przeciętnego obywatela”, który podjął kilka złych decyzji w życiu i nie ma już odwrotu – obojętne, kto próbowałby go ratować, obojętne, jak bardzo starałby się poprawić.
To nie jest serial dla każdego. Jeżeli jesteś optymistą przekonanym o tym, że człowiek jest dobry, lepiej zobacz kolejny odcinek „Przyjaciół”. Bo obojętne, jak mocno wierzysz w dobro, Walterowi White’owi nie można pomóc. To człowiek skazany na zagładę, „przeciętny obywatel”, który znalazł się w jądrze ciemności i poczuł się tam jak w domu.
Miejsce 3. ''The Wire''
„The Wire” to jeden z najambitniejszych seriali telewizyjnych w historii. Rozpisana na pięć serii opowieść o Baltimore rozpoczyna się jako prosta historia policyjna – mamy więc świat czarnoskórych handlarzy narkotykami i specjalnie uformowaną jednostkę policji, która ma z nimi walczyć. Jednak szybko przekonujemy się, że to tylko pierwszy plan, a z każdym kolejną serią dodawane są kolejne. I tak „The Wire” z serialu policyjnego staje się serialem o amerykańskim mieście, realistycznym, monumentalnym projektem próbującym opisać mechanizmy działania demokracji i współczesnego społeczeństwa.
Dlatego czarnoskórzy handlarze narkotykami są tak naprawdę głównym tematem tylko pierwszej serii (choć występują we wszystkich pięciu). W centrum drugiej pojawiają się związki zawodowe, następnie poznajemy kulisy walki o fotel burmistrza, przybliżony zostaje system edukacji i praca miejskich dziennikarzy. Wątki splatają się ze sobą, a dawno zapomniane postacie powracają znienacka. Dzięki temu Baltimore zostaje przedstawione jako wielki organizm – z niemal pozytywistyczną szczegółowością opisuje się tu pracę służb publicznych i jej wpływ na życie obywateli.
Ale mamy też dobre słowo dla tych, którzy nie poszukują wielowątkowej opowieści o współczesnej Ameryce. Bo koniec końców „The Wire” to także doskonała opowieść kryminalna. W serialu nie ma prostego podziału na dobrych i złych, ważne postaci dosyć często giną, a praca policji przedstawiona jest z niezwykłą dokładnością.
Miejsce 2. ''Mad Men''
Piękna, wystylizowana produkcja o pierwszych krokach potężnej dziś branży reklamowej. Rozgrywająca się w latach 50. fabuła pokazuje nie tylko, jak doszło do tego, że żyjemy w świecie pełnym marketingu, ale także, jak wiele nieprawdy jest w propagowanym przez Hollywood obrazie „niewinnej Ameryki” sprzed zamachu na prezydenta Kennedy’ego. To także opowieść o kapitalizmie w jego najgorszym wydaniu: o chciwości, cynizmie i destrukcyjnym pędzie do bogacenia się. Ale przede wszystkim, to opowieść o narodzinach naszego świata.
„Mad Men” nie byłby jednak tak dobry, gdyby nie jego niezapomniani bohaterowie. To serial o innym świecie, pełnym szowinistycznych samców alfa, którzy nie szanują nie tylko kobiet i czarnych, ale także siebie nawzajem. Całe ich życie to poza, wszak grają w przedstawieniu, reklamują produkty, ale i swój styl życia. Twórcom udało się jednak przedstawić tych okropnych mężczyzn tak, że współcześni widzowie wciąż czują do nich sympatię. Żadna postać nie jest tu czarno-biała, nawet główny bohater, wydawałoby się skończony gbur i szowinista, okazuje się mieć druga twarz.
Wyprodukowany przez Matthew Weinera serial przyciąga też czymś jeszcze – oglądając go mamy wrażenie, że na naszych oczach dzieje się sztuka. Nie tylko dlatego, że wszyscy są tu pięknie ubrani, a każde wnętrze olśniewa, ale także dlatego, że wcześniej czy później orientujemy się, że oto opowieść o czasach, które ukształtowały nas wszystkich. W „Mad Men” widzimy bowiem narodziny popkultury, rzeczywistości w której symbole i skróty są ważniejsze niż prawdziwe treści. Świata kłamstw i kampanii reklamowych, świata mass mediów i pięknych ludzi. Wszystko, co widzimy dziś w telewizji powstało, gdy do władzy dopuściliśmy ludzi takich jak Don Draper. Nie dziwmy się więc, że nasz świat jest równie piękny i pusty, co jego życie.
Miejsce 1. ''Twin Peaks''
Oto nasz wybór. Najlepszy serial wszech czasów. Bijący wszystkie inne seriale. Najlepsze, co ma do zaproponowania telewizja.
Kiedy 8 kwietnia 1990 roku program ABC wyemitował pilot serialu wyprodukowanego przez Davida Lyncha i Marka Frosta nikt nie spodziewał się, że będzie to jedna z najważniejszych chwil w historii telewizji. „Miasteczko Twin Peaks” miało być po prostu kolejną produkcją kryminalną, w której dzielny agent FBI rozwiązuje zagadkę śmierci nastolatki. Na szczęście okazało się, że Lynch i Frost mieli zupełnie inny pomysł i nakręcili psychodeliczne, autoironiczne arcydzieło łączące w sobie komedię, groteskę i dramat i demitologizujące amerykański sen o małych, spokojnych miasteczkach.
Lynch wykpił niemal wszystkie przyzwyczajenia telewidza. Jego serial jest otwarcie żartobliwy i pastiszowy, mimo iż opowiada tragiczną przecież historię. Agent specjalny FBI wciąż rozmawia ze swoim dyktafonem, a w śledztwie posługuje się mistycznymi technikami wprost z Tybetu. W tle zaś pojawia się cała gama dziwaków, jakby wprost wyjętych z cyrku czy snu (albo z któregoś z poprzednich filmów Davida Lyncha). Jednocześnie, pomimo tych wszystkich kpin, „Miasteczku Twin Peaks” udaje się pozostać poważnym serialem o rozwiązywaniu tajemnicy. Sprawa morderstwa Laury Palmer okazuje się mieć drugie i trzecie dno, a widzowie do końca pierwszej serii (tej lepszej) wodzeni są za nos. Jakby tego było mało, Lynch w to wszystko wplata jeszcze wątki i zagrania wprost z oper mydlanych – bohaterowie romansują ze sobą na potęgę, wszyscy mają jakieś tajemnice, na scenie co i rusz pojawia się nowa postać ujawniająca, że jest kimś ważnym, a
komentująca wszystko muzyka często staje się nieznośnie kiczowata.
Oglądanie „Miasteczka Twin Peaks”przypomina wizytę w cyrku. Oglądając ludzką piramidę, czekamy na moment, gdy to wszystko runie. A jednak tak się nie dzieje. Podobnie jest z produkcją Davida Lyncha. Udało mu się połączyć całkowicie niepasujące do siebie elementy, wymieszać je w niepowtarzalnym miksie, a następnie zaprezentować widzom i udowodnić, że nie musiało się to skończyć katastrofą. Ba, skończyło się najlepszych serialem wszech czasów.