Dokąd idziesz Eurowizjo?
"Kobieta z brodą", czyli Conchita Wurst, była kwintesencją Eurowizji. Ale zaczynam podejrzewać, że dziś, dwa lata później, już nie odniosłaby takiego sukcesu. Dlaczego?
10.05.2017 | aktual.: 10.05.2017 14:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Lasery, gołębie, pochodnie... czego to nie widzieliśmy na scenie piosenki europejskiej? O tym, że widzowie tego specyficznego spektaklu oczekują czegoś więcej od artystów, przekonaliśmy się dość boleśnie, gdy wysłaliśmy na niego Justynę Steczkowską. Świetna wokalistka, ogromny talent i sceniczna osobowość, ale co z tego, skoro jednak skromna (wierzcie mi, że Jusia kiedyś nie pokazywała swoich genialnych nóg) i poukładana artystka odniosła sromotną porażkę. Dekoracje i pompa po prostu ją przygniotły. Niestety trochę czasu nam zajęła ta gorzka nauka, dlatego swoje płonne nadzieje wiązaliśmy jeszcze z Anną Marią Jopek, a nawet z... Mietkiem Szcześniakiem!
Strzałem w dziesiątkę był właśnie Michał Wiśniewski z całą cyrkową oprawą, Cleo i Donatan, potem Michał Szpak, który poza "eurowizyjnie dobrą" piosenką miał cechę charakterystyczną - swój nietypowy wygląd. Długie falowane włosy, dość teatralne gesty i kostium, wysoki głos o dużych możliwościach - oczywiście, że zaszedł daleko w ostatecznej klasyfikacji!
Tegoroczny wybór (i jurorów i widzów) polskiej kandydatki nie jest zły. Kasia Moś ma dobrą piosenkę, jest ładną dziewczyną, która potrafi w emocjonalny sposób śpiewać. To, że przeszła do finału jest na pewno sukcesem, ponieważ bukmacherzy nie dawali jej dużych szans. W końcu w jaki sposób wybiła się spośród pozostałych 17 wykonawców?
Po pierwszym półfinale można jednak stwierdzić, że z konkursem Eurowizji zaczyna się dziać coś dziwnego... Zamiast cyrku - dobra piosenka, zamiast tańca i akrobacji - spokojne emocje. Za pierwsze jaskółki tej zmiany uważam sukces belgijskiej piosenkarki Blanche oraz reprezentanta Portugalii. O ile co do autentyczności gestów i wizerunku Salvadora Sobrala mam wątpliwości, to trudno nie odnieść wrażenia, że Ellie Delvaux (czyli właśnie Blanche) naprawdę jest nieśmiałą nastolatką przygniecioną rozmachem imprezy. Co jednak stoi za jej plecami? Bardzo dobry głos i świetna kompozycja.
Trochę Lorde, trochę London Grammar - aż trudno uwierzyć, że właśnie taka proweniencja brzmienia Blanche zawiodła ją do sobotniego finału. A jednak, "City Lights" ma już ponad milion odtworzeń na platformie Spotify. Sama Ellie nie jest (a przynajmniej do wczoraj nie była) bardzo popularna w Belgii. Póki co, jej doświadczenie z show-biznesem to uczestnictwo w rodzimej wersji The Voice.
Trzymam za nią kciuki. I wiem, że nie wygra całego konkursu, do tego trzeba prawdziwego przewrotu a nie tylko rodzącej się przemiany. Ale mam nadzieję, że dzięki rozgłosowi nagra płytę, która ma duże szanse stać się światowym hitem.
Co z Salvadorem z Portugalii? Już stał się bohaterem memów jako antybohater Eurowizji. Rozciągnięta marynarka, włosy w nieładzie, dość dziwne zachowanie na scenie. Bez przepychu, bez kiczu i bez efekciarstwa. Tak jakby puszczał oko do wszystkich, mówiąc "hej, wiem, że to nie jest miejsce dla mnie, ale taki już jestem". Pewnie ta odświeżająca inność i urocze zblazowanie to coś, za czym tęsknimy. Wśród blichtru i cekinów najbardziej wyraźny staje się właśnie Salvador, o którym Artur Orzech powiedział, że skrada się jak sarenka.
Oczywiście, nie jestem naiwna. Wciąż w konkursie liczy się efekt, hałas, szok, a przede wszystkim... sympatie geopolityczne. Ale czy to, że Slavko z Czarnogóry nie przeszedł do finału, nie jest jakimś sygnałem zmian?
Może właśnie jesteśmy świadkami narodzin nowej (lepszej?) Eurowizji, która w szerszym wymiarze stanie się wylęgarnią artystów, których potem będziemy słuchać na największych europejskich festiwalach muzycznych?
Mam nadzieję, że taki los czeka chociaż nieśmiałą belgijską piosenkarkę Blanche.