Największe grzechy seriali 2011 roku

Serialowym trendem tego roku były porażki debiutujących na antenie produkcji. Większość polskich nowości zakończyła emisję na kilku odcinkach. Szczęściarze mieli szansę w najlepszym wypadku dotrwać ostatkiem sił do końca pierwszego sezonu.

Największe grzechy seriali 2011 roku

21.12.2011 | aktual.: 27.07.2018 12:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Serialowym trendem tego roku były porażki debiutujących na antenie produkcji. Większość polskich nowości zakończyła emisję na kilku odcinkach. Szczęściarze mieli szansę w najlepszym wypadku dotrwać ostatkiem sił do końca pierwszego sezonu. Żeby jednak podnieść na duchu rodzimych twórców warto wspomnieć, że w Stanach Zjednoczonych nie było lepiej. Na palcach jednej ręki wyliczyć można te serie, które przypadły do gustu widzom. Czego zatem zabrakło tegorocznym debiutantom, a co było kluczem do sukcesu innych serii?

Lubimy to, co znamy?

Wiadomo, że trudno jest wypromować nową produkcję. Nie pomagają widzowie, którzy z każdym rokiem stają się coraz bardziej wybredni. Jeżeli produkcja nie przyciągnie uwagi w pierwszych dwóch, maksymalnie trzech odcinkach, nie ma co liczyć na to, że ktoś będzie chciał ją oglądać. Najczęstszym zabiegiem, który ma podnieść szansę serii na przebicie się na rynku, jest postawienie na sprawdzony zagraniczny format. Czy jednak to, co znane, jest bardziej lubiane?

**[

]( http://aleseriale.pl/sid,29147,title,Wiadomosci-z-drugiej-reki,serial.html )**

Kopiowanie i powielanie pomysłów nie jest niczym nowym na polskim rynku. To już prawdziwa plaga. Patrząc na listę tegorocznych produkcji, trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy idą na łatwiznę. Mamy zatem seriale oparte na formatach argentyńskich, kanadyjskich i oczywiście amerykańskich. Szkoda jednak, że osoby odpowiedzialne za realizację serialu, nie biorą pod uwagę tego, że to, co świetnie sprawdza się w innym kraju, niekoniecznie przyjmie się w naszym.

Taki właśnie los spotkał "Wiadomości z drugiej ręki". Produkcja promowana była osobą Tomasza Lisa. Dziennikarz co prawda nie wystąpił w serii, jednak mówiło się o tym, że jest on pierwowzorem głównego bohatera. Świat mediów i prezenterów informacji nie przypadł do gustu widzom. Podobnie zresztą jak seria "Układ warszawski".

Ile to już razy oglądaliśmy serial o grupie policjantów. W Stanach Zjednoczonych produkcje tego typu stanowią oddzielny gatunek telewizyjny. "Układ warszawski" miał wprowadzić element zaskoczenia jakim była współpraca jednego z mundurowych ze słynnym kryminalistą. Mało to odkrywcze, a miało być hitem. Szkoda, bo obsada serialu była świetna!

Dobre, bo polskie...?

W porównaniu z zeszłym rokiem oglądalność seriali spada. Tylko trzy z dziesięciu polskich premierowych produkcji otrzymało zielone światło na realizację kolejnego sezonu. Pomysłodawcy robią wszystko, by jakimś sposobem na nowo przyciągnąć przed ekrany zniechęconych widzów.

Już od jakiegoś czasu twórcy lubują się w promowaniu swoich seriali mianem rodzimych odpowiedników zagranicznych produkcji. Mieliśmy zatem polski "Ostry dyżur", "Kompanię Braci", a ostatnio "Dynastię". Jak się okazuje hasło "dobre, bo polskie" nie do końca sprawdza się w przypadku produkcji telewizyjnych. Zwłaszcza wtedy, gdy serial jest mało atrakcyjnym odpowiednikiem zachodniego oryginału.

Kilkanaście lat temu Polacy ekscytowali się losami rodziny Carringtonów. Bajeczne wille, piękne suknie i luksusowe samochody rozbudzały wyobraźnię widzów.

Prawie 20 lat po pierwszej emisji serialu w Polsce, na ekranach telewizorów zadebiutowała "Rezydencja". Promowana jako produkcja, która konkurować może z amerykańskimi formatami, nie spełniła ona jednak pokładanych w niej oczekiwań. Zamiast ciekawego spojrzenia na polską klasę wyższą, widzowie oglądać mogli małomiasteczkową wizję przygód rodzimego Blake`a Carringtona i jego rodziny.

Jak widać czasami nie warto na siłę promować serialu miejscem jego pochodzenia. Więcej natomiast można zyskać stawiając na dobrą obsadę i ciekawą fabułę. Reszta obroni się sama. Tak też było w przypadku serii "Bez tajemnic". Polacy przez parę tygodni nie opuszczali gabinetu psychoterapeuty. Gotowi na kolejną półgodzinną sesję, zasiadali więc wygodnie w fotelach niczym na lekarskiej kozetce. Oglądanie bohaterów zwierzających się ze swoich problemów dawało dziwną satysfakcję. W końcu zmartwienia innych pozwalają spojrzeć na własne życie z perspektywy.

Terapia nie była wstrząsowa, jednak skuteczna. Pacjenci bez narzekań poddali się stosowanej przez twórców produkcji metodzie przyciągania zainteresowania. Duży wpływ na sukces miała także obsada serialu. Jerzy Radziwiłowicz i Krystyna Janda zabrali wielu widzów w mało znane im miejsca ludzkiej psychiki. To jednak nie wystarcza. Czekamy na więcej!

Kontrowersyjna nijakość?

W mediach ważna jest przede wszystkim jedna zasada: "nieważne jak mówią, ważne by mówili". Nic tak nie wypromuje produkcji, jak jej kontrowersyjność. Co jednak zrobić, gdy serial ma małe szanse na sukces? Jak pokazuje przykład serii "Wszyscy kochają Romana", na pewno nie można prosić reżysera, by wypowiedział się o swoim dziele. Jerzy Bogajewicz podczas konferencji prasowej nie przebierał w słowach, by zniechęcić widzów do śledzenia losów bohaterów serialu.

"Dziwka", "cycek" i "erekcja" – być może w przypadku innej produkcji, te trzy słowa-klucze wywołałyby zamierzoną falę zainteresowania, która przełożyłaby się na wysokie wyniki oglądalności. "Kochani, dajmy sobie spokój, to jest serial. Idźcie do domu, obejrzyjcie jakiś poważny film. Tutaj nie ma na co patrzeć" - jak się niedługo potem okazało, zdania wypowiedziane przez reżysera okazały się prorocze. Nikt w końcu nie chce oglądać czegoś, co nie jest ani pomysłowe, ani ciekawe i w dodatku słabo zagrane.

Sama fabuła także nie porywała. Małżeństwo, które przeżywa wzloty i upadki. Para wraz z dziećmi tworzy jednak kochającą rodzinkę, której spokój co jakiś czas zakłócają zaborczy teściowie. Dodajmy do tego brata - samotnika i słabe dialogi, przerywane co jakiś czas puszczanym zza kamery śmiechem publiczności. Z tej mieszanki powstanie nam niestrawna papka, która nie grzeszy nawet odrobiną dobrego smaku.

Zapomniany bohater?

Największym zarzutem skierowanym w tym roku do twórców premierowych produkcji jest brak wyrazistych bohaterów. Widzowie od jakiegoś czasu przeżywają tzw. "efekt zmęczenia". Są coraz bardziej znudzeni znanymi produkcjami, dlatego poszukują nowych i ekscytujących doznań. Dany serial musi zatem czymś ich ująć, zaciekawić, zaintrygować. Większość tegorocznych serii nie była jednak w stanie spełnić tego postulatu.

Na tle miałkich i nijakich rodzimych debiutantów 2011 roku wybija się jednak jedna produkcja. Polskim serialowym hitem okazał się "Przepis na życie". Pomysłodawcy serii poszli pod prąd. Fabułę oparli na własnym i oryginalnym pomyśle. Nie musieli na siłę promować się kontrowersyjnymi hasłami. Ale przede wszystkim, w przeciwieństwie do wielu pozostałych, udało się im stworzyć bohaterów o nietuzinkowych osobowościach.

Jest to jedna z nielicznych produkcji, w której na pytanie: "kogo lubisz najbardziej?", widz nie jest w stanie odpowiedzieć jednoznacznie. Co ciekawe, to wcale nie para głównych bohaterów wzbudza największe emocje, ale na uwagę zasługują postacie drugoplanowe. Piotr Adamczyk i Maja Ostaszewska królują na ekranie. Dopiero ten serial odkrył wrodzony talent komediowy tej dwójki aktorów, wcześniej kojarzonych raczej z ról dramatycznych.

Trzeba też wspomnieć o matce głównej bohaterki, która wraz z grupą swoich przyjaciół, mimowolnie wybija się na pierwszy plan. Jest to chyba pierwszy obraz pokolenia "50+", które nie sprowadza się do ukazywania cieni starości, a jedynie ich pozytywów. Zabawni i radośni bohaterowie organizują sobie czas nie stroniąc od wspólnych spotkań, a nawet wyjść do dyskotek. O dziwo, nie jest to wcale groteskowe!

Dobry rok na umieranie

To był ciężki rok także dla seriali, które na antenie emitowane są już kolejny sezon. Większość twórców postawiło chyba na najprostszy sposób przyciągnięcia widzów – uśmiercenie jednego z bohaterów. Nie zobaczymy już zatem m.in. Hanki w "M jak miłość" i Patryka w "Pierwszej miłości". Pojawiły się też informacje o tym, że z "Klanu" zniknie Ryszard Lubicz. Czy jednak ta rosnąca liczba zgonów nie rozbudzi w widzach pewnej znieczulicy?

Po tym roku telewizyjni twórcy powinni byli nauczyć się jednego – to "nijakość" jest dla bohaterów seriali zabójcza. Tak samo jak kartony...!

Komentarze (1)