Jan Himilsbach: O jego alkoholowych ekscesach do dziś krążą legendy
Przepis na sukces Andrzeja Kondratiuka był może i prosty, ale za to skuteczny: zaprosić na plan Jana Himilsbacha wraz z jego serdecznym przyjacielem Zdzisławem Maklakiewiczem i dać im wolną rękę. To był strzał w dziesiątkę.
Jego nazwisko działało na widzów niczym wabik
Dialogi często improwizowano, ekipę aktorską stanowili głównie naturszczycy, ale mimo to – a może właśnie dzięki temu – „Wniebowzięci” przypadli widzom do gustu i do dziś cieszą się statusem filmu kultowego.
Bezpretensjonalna historia dwóch mężczyzn, którzy wygrywają w toto-lotka i postanawiają odmienić swoje życie, momentami zabawna, innym razem nostalgiczna, ściągnęła przed ekran prawdziwe tłumy. Nazwisko Himilsbacha działało niczym najlepszy wabik.
''Dzień w tą, dzień w tamtą''
Jan Himilsbach, człowiek legenda – który sam sobie tę legendę stworzył. Nigdy nie było wiadomo, czy mówi prawdę, a jeśli nawet, to jak wysoce została ubarwiona.
Zaczęło się od aktu urodzenia, w którym wpisano mu datę 31 listopada 1931 roku. Aktor raz zrzucał winę na pijaną urzędniczkę, innym razem na ojca, który tak ucieszył się z narodzin syna, że ruszył w tango i stracił kontakt z rzeczywistością. Ale wcale mu to nie przeszkadzało. Przeciwnie, ten absurd idealnie wpasowywał się w budowany przez niego, mniej lub bardziej świadomie, artystyczny wizerunek.
- Jeden dzień w tą, jeden dzień w tamtą, co za różnica – kwitował.
Meandrujący życiorys
O jego młodości wiadomo niewiele – jedna z wersji głosi, że rodzice Himilsbacha zginęli podczas wojny, a on sam cudem uniknął śmierci, ukrywając się na cmentarzu.
Potem miał zahaczyć o poprawczak, więzienie i kamieniołomy. Przez jakiś czas tułał się po świecie – mówiło się, że był grabarzem, górnikiem, piekarzem, ślusarzem i palaczem na statku.Pytany o swoją przeszłość, chętnie dawał się ponieść wyobraźni.
- No bo ile razy można pieprzyć wciąż jedno i to samo – tłumaczył Himilsbach.
''Gwiazd się u nas nie lubi''
Sukces Himilsbacha polegał głównie na tym, że na ekranie nie musiał niczego udawać.
- W każdym filmie był właściwie taki sam. Nie tyle grał, co po prostu był. Był sobą – pisał w „Filmie” Lech Kurpiewski.
- Gwiazd to się u nas nie lubi – twierdził w „Wyborczej” pisarz i scenarzysta Janusz Głowacki. - Kiedy Bogumił Kobiela zabił się w eleganckim samochodzie, jakaś babina na przystanku tramwajowym zauważyła nie bez satysfakcji: "Na biednego nie trafiło". Zdzisława Maklakiewicza i Jana Himilsbacha kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. Artyści - i na ekranie, i w życiu - byli jak większość narodu: napici, dosyć obdarci i pożyczali pieniądze. Jednak Himilsbach, idąc do knajpy, nie wkładał garnituru, tylko przebiegle umieszczał każdą ze swoich sztucznych szczęk w innej kieszeni, żeby nie zgubić obu razem. Ludzie, patrząc na nich, cieszyli się i uspokajali, że wszystko jest w porządku.
Kamień cenniejszy niż papier
Himilsbach zasłynął jednak nie tylko dzięki swoim rolom i twórczości literackiej. Najchętniej i najczęściej mówiło się o jego słabości do alkoholu i ciętym języku. Anegdotki i kawały o tym najsłynniejszym polskim kamieniarzu robiły furorę w PRL-u.
Kiedy pytano go, dlaczego ceni bardziej swą twórczość kamieniarską niż literacką, odpowiedział:
Gdy zaproponowano mu rolę w zagranicznym filmie, Himilsbach propozycję odrzucił.
- Pomyślcie sami, ja się nauczę angielskiego, a oni jeszcze gotowi odwołać produkcję filmu. I co wtedy? Zostanę jak głupi z tym angielskim... - tłumaczył.
A kiedy dzielił w hotelu pokój z cenionym znawcą antyku, tłumaczem i poetą, Mieczysławem Jastrunem, wypalił:
- Ustalmy: szczamy do umywalki czy nie?
''Jak się nie będziesz uczył''
Jedna z najpopularniejszych anegdot o słynnym aktorze rozpoczyna się na warszawskiej ulicy, którą przemierza matka z synkiem. Dostrzegają leżącego w kałuży pijaka. Mama, przerażona demoralizacją, wskazuje synowi mężczyznę i mówi:
- Widzisz? Jak się nie będziesz uczył, to też tak skończysz.
Syn, wyraźnie oburzony, odpowiada jej:
- Mamo, ale przecież to słynny aktor i ceniony literat, Jan Himilsbach.
Na to ów gwiazdor unosi głowę i mówi:
- I co, głupio ci, stara ko?!*
Picie przez wizjer
W swojej książce „Skandaliści PRL-u” Stanisław Koper przytacza kolejną historię – opowieść, jak Himilsbach, zamknięty w domu przez żonę, nie zamierzał przepuścić najmniejszej okazji do wypicia.
Uzależnienie od alkoholu przywiodło Himilsbacha do śmierci – zapił się podczas jednej z libacji. Zmarł w listopadzie 1988 roku. (sm/gk)